Katarzyna Mazurkiewicz, Andrzej Mazurkiewicz
Kuryle - Jak daleko na koniec świata
Geozeta nr 7
artykuł czytany
14841
razy
Przylądek Stołbczaty
Skręciliśmy z głównej drogi w ścieżkę prowadzącą w głąb podzwrotnikowego lasu. Czuliśmy się jak zagubione krasnoludki. Otaczała nas bujna, obfita roślinność. Byliny, które u nas mają wysokość 1 -1,5 metra tam sięgały trzech metrów. Między innymi przez dużą wilgotność i bardzo żyzne gleby wulkaniczne, na Kurylach i Sachalinie około 150 gatunków roślin dotkniętych jest gigantyzmem. Potężne liście przypominające nasze łopiany mogły z powodzeniem zastąpić parasol w razie deszczu.
Zaskakujące jest też połączenie roślinności typowej dla obszarów północnych (świerki, jodły) z roślinami typowymi dla strefy podzwrotnikowej. Jodły oplatają liany i dzikie winorośle, u ich podnóża rosną magnolie japońskie, azalie, aktynisie, hortensje i wszechobecny bambus kurylski. Dotyczy to zwłaszcza południowych Kuryli: Iturupu, Kunasziru i Szikotanu, które są podgrzewane resztkami ciepłych prądów morskich z Morza Japońskiego. Zachwycaliśmy się pięknymi azaliami wygrzewając się w gorących źródłach. W końcu doszliśmy do brzegu oceanu. Na horyzoncie widniał ciemny kształt... Japonia. Ale wspaniały cios bazaltowy zrobił na nas mocniejsze wrażenie niż Kraina Kwitnącej Wiśni widziana z daleka. Północno-zachodni cypel wyspy zbudowany z andezytu, wygląda niczym gigantyczne organy o długości kilkuset metrów. Zastygła lawa, pod wpływem procesów kurczenia się skały, utworzyła regularne pionowe słupy. Niektóre z nich pod wpływem wietrzenia i podmyte przez ocean, leżały niczym potężne połamane regularne zapałki. Inne, gładko wyszlifowane przez fale oceanu tworzyły naturalną bazaltową posadzkę o regularnym wzorze. Trudno nam było stamtąd odejść, ale przed nami były jeszcze dwie kolejne wyspy.
Szikotan
Razem z nami na statek płynący w stronę niewielkiego Szikotanu wsiadło małżeństwo fotografów z Moskwy. Był to akurat dzień moich urodzin. Dziwnym zbiegiem okoliczności okazało się, że mamy z Siergiejem tą samą datę urodzenia; dzień, miesiąc i rok. Wieczorem hucznie obeszliśmy te podwójne urodziny.
Szikotan jest wyspą o długości 16 i szerokości 9 km. Nareszcie nie mieliśmy kłopotów z potężnymi syberyjskimi i dalekowschodnimi przestrzeniami. Tutaj wszędzie było blisko. Nawet na koniec świata. Tak właśnie - "Kraj Swieta", czyli koniec świata nazywa się niewielki przylądek na tej wysepce. Marzenie każdego podróżnika, "aby dotrzeć na koniec świata" mogliśmy tutaj spełnić bez większych problemów. Wychodząc z hotelu w Krabozawodsku spytaliśmy stojącą przy drodze kobietę: - Daleko na Koniec Świata ? - Blisko, tylko siedem kilometrów. Do obiadu zdążycie wrócić. Brzegi Szikotanu są skaliste, z głęboko wciętymi niewielkimi zatoczkami. Te położone dalej od osad ludzkich są schronieniem dla wiele gatunków ptaków. Skały sterczące w oceanie tworzą fantastyczne kształty. Wybraliśmy się też do zatoczki Gorobiec, w której leży wrak japońskiego szkunera. W zatoce Dymitrowa tak samo jak w Krabozawodsku są japońskie mogiły, pochodzące z czasów gdy Szikotan należał do Japonii.
Niemiłym zgrzytem na tej wyspie był fakt, że podczas meldowania się na milicji, ponury funkcjonariusz zakwestionował nasze pozwolenie na wjazd na Kuryle. Wydano nam je w Jakucku, a powinniśmy je załatwić na Sachalinie. Nawet niezawodna w takich sytuacjach strategia "na biednego misia": - Ojej, to co my mamy zrobić na drugi raz, żeby wszystko było zgodnie z przepisami... - nie pomogła. Funkcjonariusz oschle wydał werdykt (po dwóch godzinach czekania, abyśmy skruszeli). Nakazał nam najbliższym statkiem opuścić terytorium Szikotanu. Gdybyśmy tego nie zrobili, obiecał nam deportację z Rosji. Ponieważ najbliższy statek miał być za cztery dni, takie rozwiązanie nas w pełni satysfakcjonowało.
Iturup
To największa z Wysp Kurylskich. Tutaj wędrowaliśmy w okolicach wulkanów Chmielnickiego i Baranskiego. Ten drugi znajduje się w głębi wyspy. Dotarliśmy do jego podnóża wiezdiechodem (gąsienicowym pojazdem) razem z geologami. Zaoferowali nam domek ogrzewany wodą z gorących źródeł. Butnie stwierdziliśmy, że mamy przecież namiot, ale możemy tam zostawić część rzeczy, bo teraz wchodzimy na wulkan Baranski. Ta wycieczka normalnie zajmuje około 6 godzin. My wróciliśmy po 26 godzinach. Początkowo wyraźna ścieżka rozmyła się gdzieś w bambusowych zaroślach. Bambusy rosły tak gęsto, były tak śliskie, że idąc po stromym zboczu nie byliśmy w stanie go trawersować w stronę bazy geologów. Zsuwaliśmy się po bambusach zgodnie ze spadkiem terenu, w przeciwnym kierunku do bazy. Pocieszało nas to, że Iturup to wyspa i że kiedyś dojdziemy do któregoś brzegu. Gdy trafiliśmy na niewielką rzeczkę powędrowaliśmy jej korytem. Zmierzchało się już, gdy rzeczka wpadła do sporej rzeki. Jak na oceaniczny, monsunowy klimat przystało zaczęło mżyć i tak już mżyło do rana. Nazbieraliśmy sporo drewna i przygotowaliśmy nasze noclegowisko na anatomicznie wyprofilowanych kamieniach. Drewno było nasiąknięte wodą niczym gąbka. Po żmudnych zabiegach, dużym sukcesem było to, że wędziliśmy się przy ledwo dymiącym ognisku. Nad ranem trzęsąc się z zimna rozważaliśmy kwestię niedźwiedzi. A dokładnie tego czy rację mają mieszkańcy Kamczatki czy Iturupa. Jedni i drudzy twierdzą, że ich niedźwiedzie są największe na świecie. W takich chwilach wyobraźnia ma duże pole do popisu...
Jeszcze przed południem południem dotarliśmy do przytulnego domku geologów. Przed snem wygrzaliśmy się w gorących źródłach. Opuszczaliśmy Kuryle z ogromnym niedosytem. Po pierwsze na Iturup i Kunaszir po cztery dni to stanowczo za mało (ile tam pięknych wulkanów do zdobycia, na Iturupie jest wodospad wysokości 140 metrów ...). Po drugie byliśmy zaledwie na trzech z ponad trzydziestu Wysp Kurylskich. Gdy wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu, przed nami było dziesięć dni podróży statkiem, autobusem, pociągiem, promem, a potem już przez siedem dni: pociąg, pociąg, pociąg...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż