DEMAVEND PROJECT - Wyprawa na najwyższy szczyt Iranu
artykuł czytany
4333
razy
Przebudowywany terminal za kilka lat będzie zapewne imponujący, na razie odprawa odbywa się w zburzonym do połowy budynku. Trzeba dobrze uważać na odpadające z sufitu płaty tynku, ludzie wpuszczani są do czegoś przypominającego "klatkę" na kontrolę i odprawę celną - przy wejściu do niej kilkaset osób. Tu już wszystkie kobiety mają "czadary" (czarne tuniki szczelnie zakrywające ciało), dźwigają toboły, pilnują dzieci, a mężczyźni stoją spokojnie osobno, trzymając w ręce najwyżej paszport.
"Fajny kraj" komentujemy i ustawiamy się w kolejce razem z kobietami wywołując tym wielkie wśród nich zdziwienie i wręcz współczucie. Szkoda że nie mamy z sobą naszych dziewczyn, nie musielibyśmy dźwigać tych plecaków.
Turecka odprawa "sprawna" choć wpisanie na tureckiej klawiaturze "ł" z mojego nazwiska zajęło celnikowi dobre kilka minut - gdyby był z nami "Brzęczyszczykiewicz" pewnie by nas internowano. Stajemy przy wejściu do klatki. Jakiś żołnierz bierze nam paszporty i zostajemy sami sobie. U nas przez granice przewozi się piwo, tu każdy wiezie po kilka kuchenek mikrofalowych, lodówek i Bóg wie czego jeszcze… i o dziwo oni są przepuszczani, a my - czekamy. Powinni tu nakręcić gościnny odcinek serialu "Granice" - żartujemy. Może gdybyśmy kupili po drodze kuchenkę byłoby mniej problemów. W kolejce dokonaliśmy ciekawego odkrycia - irańskie kobiety po "rozpakowaniu" z czadara (tzn. po odsłonięciu twarzy) okazały się bardzo urodziwe... no, ale tu za ubranie spodenek jest kara chłosty, co więc będzie za odezwanie się do czyjejś żony? - postanawiamy nie sprawdzać.
Po pięciu godzinach w tłumie, kurzu i upale wołają i nas. Tu pięć godzin czekania poszło w zapomnienie. Pytanie skąd jesteśmy, przejście bocznymi drzwiami jako "zagraniczni" i w ciągu 5 minut jesteśmy w Islamskiej Republice Iranu.
Ararat z tej strony granicy wygląda ciekawie, więc strzelam fotkę - chwilę później mój aparat leży na stoliku irańskiego oficera. On dzwoni gdzieś pytając zapewne co zrobić ze szpiegiem z "Lechistanu" (Polski).
- No to masz po aparacie - pociesza mnie Boguś - a po kliszy to na pewno.
Jednak jak aparat mi zabrano, tak mi go oddano, z klisza, bez problemów - widocznie polscy szpiedzy nie są niebezpieczni. Pierwsze pięć minut od wjazdu i już problemy.
- Przepraszam - wyszeptałem z bladą twarzą, do Bogdana - musiałem fajnie wyglądać, bo chłopaki mieli ubaw do końca wyjazdu. W każdym razie aparat schowałem głęboko w plecaku - wyciągnąłem go dopiero w górach.
* * *
Jesteśmy w Maku, jest wieczór - ze sporymi kłopotami organizujemy transport. Kolejna noc w drodze, rano jesteśmy Teheranie. Tu już egzotyki nie brakuje. Ajatollah Chomeini spogląda na nas z setek portretów, plakatów wspominających wielką rewolucję islamską na której pełno także czołgów, wojska i samolotów - chyba zbliża się jakaś rocznica - nie wierze, żeby miasto na co dzień, aż tak było oklejone. Najgorsze dla nas jest wszechobecne arabskie pismo - totalnie niczego nie da się odczytać i nawet do WC trzeba iść na czuja. Szybko otaczają nas "naciągacze" proponując wymianę pieniędzy, bilety na autobusy, taksówki i co tylko sobie zażyczymy - dogadanie się jednak z nimi graniczy z cudem, w tym wypadku nawet język gestów nie pomaga. "Panowie jeśli gdzieś idziemy sami to znaczy, że ma być nas co najmniej dwóch, tak będzie bezpieczniej". Ponieważ nasz irański kontakt zawiódł, decydujemy się na uderzenie w góry sami, żeby nie marnować więcej czasu.
Pytamy taksówkarza czy mówi po angielsku, odpowiada: "Yes", więc wsiadamy. Szybko okazuje się, że na "yes" jego znajomość angielskiego się kończy, ale "Demavend" to irańska nazwa, więc bez problemu zrozumiał gdzie nas zawieźć. Po 1,5 godziny drogi lądujemy w wiosce o tej właśnie nazwie kilkanaście kilometrów od gór. Wyciągamy mapę, pokazujemy mu gdzie chcieliśmy żeby nas zawiózł, a taksówkarz w śmiech. "To góra, tam nas nie może przecież wywieźć…" - wyjątkowo topornie szło, ale za dodatkową opłatą wzywając Allacha na pomstę "naszej głupocie" decyduje się nas zawieźć pod górę - ręce opadają. Jedyny plus tej zbędnej wycieczki to niesamowite widoki gór w okolicy Teheranu.
Przeczytaj podobne artykuły