Joanna i Artur Morawcowie
Birma (2002)
artykuł czytany
20385
razy
Ciekawostką Mandalay są riksze. Po prawej stronie roweru dołączone są siedzenia ale tak że pasażerowie siedzą do siebie odwróceni plecami. Jedna osoba może obserwować co dzieje się przed rowerem a druga co z tyłu. Będąc w Mandalay oprócz samego miasta, warto zwiedzić również położone w okolicy stare miasta: Amarapurę, Inwę, Sagaing i Mingun.
Bilet na wszystkie zabytki w Mandalay, Amarapurze i Inwa kosztuje 10 FEC od osoby. My nie kupiliśmy tego biletu. W Mandalay zwiedziliśmy to, co się dało bez biletów. Wspaniałe wrażenie robi fort Mandalay z zewnątrz, ponoć jednak nie warto wchodzić do środka. W Amarapurze nie ma strażników (dawniej wstęp był wolny, wobec tego objęcie tej miejscowości biletem jest tylko formalnością), Inwe można zwiedzać bez biletu, jednak wówczas do paru głównych ruin się nie wejdzie. Warto więc rozważyć zakup tego biletu.
Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta, a kolejnego dnia pobytu w Mandalay poświęciliśmy na wycieczkę na trasie Mandalay-Amarapura-Inwa-Sagaing-Mandalay. Lokalny autobus do Amarapury kosztował nas po 40 k. Z przystanku jest kawałek drogi do głównej atrakcji miejscowości - długiego zabytkowego mostu - idzie się jednak ciekawą drogą. Z Amarapury do Inwy zabrano nas za darmo (bilet kosztowałby około 20k). Z przystanku do ruin jest jeszcze spory kawałek, więc za 100k za 2 osoby podjechaliśmy rikszą do rzeki. Następnie 20 k kosztuje przeprawa przez rzekę. Po drugiej stronie liczni naganiacze proponują konne riksze, można jednak zwiedzać Inwę pieszo. Po zwiedzeniu miasta trzeba znów przepłynąć rzeką i powrócić do przystanku, skąd za 25 k od osoby pick upem dojechaliśmy do Sagaing. Bilet wstępu do Sagaing (obejmuje także Mingun) kosztuje 3 FEC od osoby. O ile Sagaing można zwiedzić bez biletu (większość pagód jest bez strażników, a na wzgórza, gdzie strażnicy są, riksiarze proponowali nam wjazd bocznymi drogami), to do Mingun bez biletu się nie pojedzie. Tak więc o ile planuje się również zwiedzić Mingun, warto kupić bilet. Sagaing jest jakby mini-Baganem. Znajdują się tu setki świątyń. Na wzgórza wokół Sagaing najlepiej wejść przed wieczorem, by podziwiać liczne stupy w blasku zachodzącego słońca. Niezwykle malowniczo wyglądają snujące się między pagodami wieczorne mgły. Wszystkie przejazdy tego dnia kosztowały nas nicałego dolara, a proponowano nam wycieczkę po tych miastach za 20 USD. Kolejnego dnia chcieliśmy wybrać się do Mingun. Dopłynąć tam można promem z portu rzecznego w Mandalay. I - co ważne- informacji tej nie ma w Lonely Planet - jedyny prom dla turystów do Mingun odpływa o 9 rano. (powrót o 13) Bilet w dwie strony kosztuje 1000k. Jednocześnie trzeba wykupić za 3 FEC bilet wstępu do Mingun (obejmuje również Sagaing). My nie mając informacji o godzinie odpłynięcia promu, przybyliśmy do portu około 9.30. Pozostało nam już tylko wynajęcie łodzi. Zapłaciliśmy w biurze w porcie (prywatnie wynająć nikt nie chciał, a na promy dla miejscowych również turysty nie wpuszczą) 8000k.
Byliśmy pewni, że wynajęliśmy łódkę z silnikiem. Tymczasem okazało się, że za równowartość 8 USD wynajęliśmy cały stateczek. Czulismy się więc "ekskluzywnie" - całym statkiem płynęło tylko 2 członków załogi i my. Zresztą nie codziennie można wynająć statek. Zaraz jak wysiedliśmy w Mingun dołączyły do nas panie sprzedające parasolki. Opowiadały nam o historii Mingun i polecały parasolki ochraniające przed słońcem. My już taka kupiliśmy kilka lat wcześniej gdy byliśmy w Birmie (w Techilku) więc grzecznie z uśmiechem odmówiliśmy zapewniając ze ani parasolka ani przewodnik nie są nam potrzebni. W Mingun była budowana największa na świecie stupa buddyjska. Jej budowa właściwie nie została nigdy dokończona, gdy została częściowo uszkodzona przez trzęsienie ziemi- w poprzek stupy biegnie szerokie pęknięcie. Można wdrapać się na górny taras na wysokość 140 metrów i podziwiać stamtąd piękne widoki. Według planów, gdyby została ukończona pagoda króla Bodawpaya miała mieć 152 metry wysokości. Ok 100 m dalej jest największy na świecie czynny i niepękniety dzwon. Można podejść i wielkim kawałkiem drewna uderzyć aby posłuchać dźwięku, ale przede wszystkim dla własnej pomyślności i szczęścia. Tak przynajmniej tłumaczą to buddyści. Więc nic innego nam nie pozostało jak również uderzyć w dzwon. Potem należy pójść dalej aż do pięknej białej ?bezy? tj stupy Hsinbyuma Paya. Wszędzie spotykaliśmy dzieci usiłujące coś nam wcisnąć, albo ponieść buty lub parasolkę, albo sprzedać kadzidełka czy świeczki (cały zestaw za 100k), które pali się przed posagami Buddy. Dzieci są urocze i sprzedaż traktują jako świetna zabawę.
Po zwiedzeniu świątyń i po zjedzeniu obiadu wróciliśmy na nadbrzeże, gdzie cierpliwie czekał wynajęty przez nas statek.
Jedzenie w Mandalay, jak w całej Birmie, bardzo tanie. Jeśli chcecie trochę zaszaleć, to polecamy luksusową jak na Birmę knajpę BBB (blisko Fortu, w bok od 26 ulicy) gdzie obsługa jest fantastyczna a dania w europejskim stylu (po miesiącu w Azji ma się ochotę na przekąszenie czegoś nie azjatyckiego). Ładna stylowa (alpejska?) klimatyzowana sala, za wielka potrawę wydaliśmy po 2000-2500 k (czyli niecałe 10 zł). Jedzenia dużo i bardzo dobre. Riksza spod BBB do hotelu AD1 (a jest kawałek drogi) kosztowała nas 100k.
Ostatniego dnia pobytu w Mandalay, spod hotelu, za 1800k wzięliśmy taxi na dworzec autobusowy, skąd mieliśmy autobus do Bagan (za 2150k od osoby).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż