podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Za górami, za lasami...
reklama
Anna Armusiewicz
zmień font:
Za górami, za lasami...
artykuł czytany 4334 razy
Góry Chubsugulskie. Planujemy "wypad" na 3 dni i zdobycie kilku trzytysięczników. Pakujemy jedzenie i wodę - trochę to wszystko waży. Zwłaszcza woda, ale nie ma wyjścia - na wapiennej grani można umrzeć z pragnienia zanim się trafi po drodze jakiś strumyk. Widoki z góry są przepiękne - jezioro w całej krasie, liczne zatoczki i jeziorka odcięte przez mierzeje, a na zakończenie dnia romantyczny zachód słońca przy furkocie skrzydeł jaskółek przelatujących tuż nad naszymi głowami. Następny dzień jest kryzysowy- kończy się woda, a żar leje się z nieba. Pod wieczór znajdujemy potoczek. Nareszcie można się napić, umyć! Decydujemy się przedłużyć "wycieczkę", co niestety wiąże się z głodówką. W dolinie widać "wigwam" Caatana. Caatani - "Ludzie renifera" są najmniejszą grupą etniczną Mongolii, jest ich zaledwie około 200. Nie mieszkają w jurtach, nie hodują jaków czy kóz tylko renifery. Są wyznawcami szamanizmu. Pan Cataaan sprzedaje nam część swych skromniutkich zapasów - kawał mięsa, ser i mleko - produkty "made by reindeer". Siódmego dnia głodówki wracamy z gór marząc tylko o jedzeniu. Na śniadanie przypada po kubku okrutnie kwaśnych jagód posypanych łyżeczką "Nesquika" - to wszystko, a do przejścia około 30km.
Gobi. Nasze finanse są kiepskie, więc pozostaje nam tylko podróż pociągiem. Jako jedyni wysiadamy na zapomnianej chyba przez wszystkich stacji Ulaan-Uul. Bez pomocy miejscowych nic by się nie dało załatwić. W końcu zawożą nas na ponoć jedne z największych piaszczystych wydm Gobi - Burdene Bulag. Złociste wydmy, porośnięte soczysto-zieloną trawą misy deflacyjne, szarobrązowe błotko i białe wytrącenia soli wokół jeziorek z błękitną wodą. Tak kolorowa jest tu Gobi. Na większości swego obszaru wygląda znacznie mniej atrakcyjnie - płaska, kamienista, bura ziemia porośnięta skąpo sucholubnymi trawami o nieciekawej barwie bladej zieleni. Po spacerze udajemy się w stronę obozu wojsk ochrony pogranicza chińsko- mongolskiego, gdzie czeka nasz wóz. Dzielni wojacy w liczbie około 15 hodują tu konie i wielbłądy oraz grają w siatkówkę dbając o swą formę fizyczną. Muszą być sprawni, bo pod swą opieką mają ważny odcinek granicy. Chodzą bez koszul, co poniektórzy w dresowych spodniach. Częstują nas kumysem, w którym pływają muchy i pojedyncze włosy. Jasnobeżowa ciecz smakuje trochę drożdżami i czymś sfermentowanym, jednym słowem nic dobrego. Wolę już tradycyjną suute-caj, tym razem doprawioną mlekiem wielbłąda. Oprócz wojaków jest tu również kilka kobiet- kucharki, kochanki, nie do końca wiadomo. Sielska atmosfera. Na pożegnanie żołnierze domagają się zdjęcia. Pstryk! Zrobione, więc czym prędzej wyślizgujemy się z ich objęć i odjeżdżamy na stację skąd odchodzi nasz pociąg. Wykupiliśmy najtańsze bilety, więc cały wagon zapchany - przemytnicy z Chin wracają wraz ze swymi towarami, a jedyne "białasy" to my. Chłopaki zajmują przejście między wagonami, koło schodów. Nas chcą przygarnąć na swe leżanki dwie miłosierne mongolskie kobiety, ale odmawiamy. Naszym losem wzrusza się także pewien poczciwiec płci męskiej. Decyduje się zrzec swego miejsca na rzecz "europejskich sierotek", a sam udaje się między wagony, do chłopaków. Przytula do ud jednego z nich, robiąc sobie z nich poduszkę i próbując zasnąć. Jednak nic mu z tych starań nie wychodzi, więc postanawia skończyć z "dniem dobroci" i powrócić na swe "łóżko".
W Mongolii spędziliśmy w sumie 40 dni. Po tym czasie z radością opuszczaliśmy ten piękny kraj. Nie obyło się bez przygód - wyrzucono nas bez wyjaśnienia z jedynego pociągu do Rosji w ostatnim dniu ważności naszej wizy. Szczęśliwie udało się uciec przez przejście samochodowe w Kjachcie. Po 40 dniach spędzonych w stepie Rosję postrzegaliśmy jako szczyt rozwoju cywilizacyjnego - są asfaltowe drogi, można się porozumieć bez większych kłopotów, jest upragniony ciemny chleb, ser żółty i pomidory... Mimo wszelkich niewygód nie żałujemy ani przez chwilę czasu spędzonego niemal w samym sercu Azji. Obcowaliśmy z piękną, dziką przyrodą, obserwowaliśmy jak odmiennie od nas żyją tutejsi ludzie - nomadzi XXI wieku. Z naszego punktu widzenia prowadzą barbarzyński styl życia, lecz chyba to im w zupełności do szczęścia wystarcza. Bo jak mówią stare mongolskie przysłowia: "W sercu mężczyzny osiodłany koń" i "Szczęściem mężczyzny szeroki step"... a ani koni, ani stepu w Mongolii nie brakuje!
Strona:  « poprzednia  1  2  3  [4] 

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Mała Antarktyda o tysiącu nazwach
»  Bliżej niż myślisz... Kaukaz - najwyższe góry Europy
»  Śladami dawnych Mongołów
»  Moskwa
»  Samochodem po bezdrożach Rosji
»  TIR-em do domu, cz. I
»  TIR-em do domu, cz. II
»  Kuryle - Jak daleko na koniec świata
»  Sankt Petersburg
»  Rosja - Mongolia
»  Ural Polarny
»  Elbrus 2004 - studencka wyprawa turystyczno-naukowa
»  Gdzie Słońce nie zachodzi...
»  Kaukaz oczami wspinacza
»  Oczami "turistów-alpinistów"
»  Syberia
»  Koleją Transsyberyjską na wschód
»  Lądem z Rzeszowa do Bangkoku
»  Cinquecento do Kazachstanu przez Ukrainę i Rosję 2004
»  Chibiny - przez kopalnię na szczyt
»  Bal w Carskim Siole - współczesna rekonstrucja i słów kilka o Bursztynowej Komnacie
»  Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
»  Z wizytą u tuwińskiej szamanki
»  Wyprawa do Korei Południowej
»  Expedycja III Sey Kraków-Pekin
»  Rosja Polarna 2008
»  Rosja – Daleki Wschód i Kamczatka
»  Wyprawa Silk Road'2009
»  Ekspedycja Elbrus 2010
»  W dzikie serce Azji - AŁTAJ 2010
fotoreportażfotoreportaż
» Expedycja Morze Czarne 2004 - Tomasz Kempa
wyróżniona galeria
» Mongolia - Katarzyna Zegan
górapowrót
kursy walutkursy walut
Rosja (rubel) 1 RUB =  5 groszy
[Źródło: aktualny kurs NBP]