Teneryfa - wyspa o wielu obliczach
artykuł czytany
12645
razy
28 sierpnia 2005 - Los Abrigos - miejsce tubylców i skały
Zapowiada się dłuższa eskapada, uzbrojeni w dobry humor, jedzonko, wyruszamy na piechotkę z Amarilla Golf skrótem do Golf del Sur, idziemy wzdłuż wybrzeża, mijamy charakterystyczne dla Teneryfy czarne, wulkaniczne plaże (polecam gumowe butki do pływania), hotele, ocean lśni i zadziwia ciągle to innymi formacjami skalnymi.
Po około 4 kilometrach docieramy do Los Abrigos, przedzieramy się przez skały, osada głównie miejscowej młodzieży, coś sobie pitraszą na skałach, pachnie przyjemnie, mijamy groty, jakaś rodzinka siedzi przy stole i ucztuje - czas sjesty. Są pogodni, uśmiechnięci. Mamy tu kilka naturalnych kąpielisk wyżłobionych w skale, podobnie jak w Garachico, jednak tu jest bardziej dziko. Zatoczki zachęcają do pływania. Skaczę do oceanu, nurkuję, pod wodą inny świat - uciekające rybki, jaskinie, głębiny... Dla maluchów mniejsze oczko wodne - zamulona płycizna. Wokół Rosjanie, gawędzę sobie z malczikiem (lata rosyjskiego w podstawówce nie poszły na marne).
Z powrotem (ze względu na naszego najmłodszego) postanawiamy wrócić autobusem, wchodzimy do miasteczka, kupujemy wodę, kierujemy się na przystanek. Z rozkładu nic nie rozumiemy (podają tylko godziny wyjazdów z przystanków końcowych, a i tak na niewiele się one zdają), spotkana Angielka próbuje nam objaśnić te oznaczenia, ale po chwili sama się gubi. Siedzimy dobrą godzinę, może więcej, chłopaki śnięci, a autobusu jak ni ma, tak ni ma. Nagle, w sekundzie coś zielonego mignęło nam przed oczami... No tak - to był autobus, był... Trzeba było stać i machać (jak się później dowiedzieliśmy). Chłopaki jęczą, Ozzy dobitnie wyraża swoją złość, Mieszko powtarza po bracie. Docieramy piechotką do Fairways, po drodze chłodząc się w oceanie. Złe emocje od razu odpływają.
29 sierpnia 2005 - spacerkiem do San Blas
Sabina mówi veto i robi sobie dzień solo, klapeczki, paero i już podąża w stronę basenu. Boi się, że znowu ją gdzieś wyprowadzimy... Ruszam na nogach z chłopakami do San Blas, rynek, atrium otoczone sklepikami. Niezrażeni wcześniejszymi niepowodzeniami, kupujemy kartę rabatową BonoBus na przejazdy autobusem (12 euro i przejazdy tańsze nawet o 50%). Kręcimy się zaglądając do sklepików, leniwe popołudnie... Chciałoby się popływać, kąpiel w oceanie jednak utrudniona - fale, radocha dla Ozziego... siedzę na czarnej skale i przyglądam się szalejącemu żywiołowi. Po powrocie czeka na nas domowy obiadek - nie ma to jak u mamy, a gotuje rewelacyjnie! Otwieram czerwone winko Rioja, imieniny Sabiny, jest nam lekko i przyjemnie, ucztujemy na tarasie do wieczorka, pogryzając słone orzeszki.
30 sierpnia 2005 - El Medano, Montana Roja, Playa de la Tejita
Mieszko zrobił pobudkę o 7 rano, zwlekam się z łóżka, automatycznie przygotowuję śniadanko dla wszystkich, w zwolnionym tempie szykujemy się na basen (niestety czynny dopiero od 10.00). Na szczęście nad basenem animatorka organizuje konkursy dla dzieci, na Mieszka wołając zabawnie Miszko. Tłum Anglików, Afrykańczyków, a tu Oskar zajmuje I miejsce, Mieszko II w dartach. Ot co!
Wrzucam ravioli do gara (ja gotuję, Sabina zmywa, sprzątają sprzątaczki), wołam moich mistrzów, zajadają ze smakiem. Mamy w planie dojechać do El Medano, wyczytałam w internecie, że warto zobaczyć to miejsce. Pędzimy na autobus i nawet udaje nam się do niego wsiąść(!) Mieszko zasypia. Po krótkiej podróży docieramy do El Medano, rozciąga się tam rozległa plaża - czysta woda, większe stężenie jodu i wiejąca wzłuż brzegu bryza - raj dla surferów i kitesurferów. Na adeptów tych sportów czeka wypożyczalnia ze sprzętem.
Dro namierza skałę, pod którą rozkładamy manatki. Chłopaki pędzą na spotkanie z bardzo silną falą (bez sprzętu), dają się ponieść szaleństwu - Dro gubi nawet majtasy(!). Fotografuję Maminkę, siedzimy na rozgrzanym piasku, patrzę na popisy tych wszystkich kit i surferów, warto było tu przyjechać! Na koniec dnia wybieramy się na Montana Roja. Rozpoczynając szlak idziemy wzdłuż plaży, oczom ukazują się różne formacje skalne, małe zameczki jak z piasku, tak trwałe, że nawet nie drgną pod wpływem kopnięcia. Mijamy osadę mężczyzny - pustelnika. Siedzi przed swoją grotą (zaadaptowany schron wojenny) odwrócony, banany wbite w piach, rower... Spragniony innego, lepszego życia. Takiemu dobrze!
Przeczytaj podobne artykuły