Przylądek próżności
artykuł czytany
1997
razy
Po co podróżujemy? Żeby zobaczyć nowe miejsca? Tak. Żeby poznać nowe kultury, ludzi? Pewnie też. Ale na pewno żeby zaspokoić swoją próżność. Nic tak nie poprawia humoru strudzonego podróżnika, jak sms o treści: "wow, naprawdę tam jesteś?" lub "nienawidzę cię ty skunksie, to ja miałem tam dotrzeć pierwszy".
I Ty możesz osiągnąć ten stan ducha, wystarczy że spełnisz trzy podstawowe zasady. Po pierwsze: cel podroży - miejsce - nie może być banalne. Kolejna opowieść o tym jak sprawdzałeś, w Dębkach, czy PRAWIE robi wielką różnic nie zrobi na nikim wrażenia. Po drugie: nie możesz przesadzić. Musisz wybrać miejsce, które jest charakterystyczne i łatwe do zlokalizowania na wirtualnej mapie, która nie była odświeżana za od czasu lekcji geografii w liceum. Pamiętaj, "większości" geografia kojarzy się z tym upokarzającym doświadczeniem, kiedy pani lub pan nauczyciel kazał ci znaleźć wyspę Bora Bora, bo inaczej będzie "pała". Po trzecie: miejsce musi być, "znane" ale "osoba oszałamiana" nie może domyśleć się jak tam się łatwo dostać.
Ja wybrałem Przylądek Północny - Nordkapp - W Norwegii. Teoretycznie najdalej wysunięty na północ "skrawek" Europy. Teoretycznie, ponieważ analizy wykazały, że w rzeczywistości "krańcem Europy" jest cypel Kivskjellodden, leżący około 1,5 km dalej na północ od Nordkapp. Pedanci mają możliwość dojścia na cypel scieżką odchodzącą od głównej drogi prowadzącej do przylądka. Czas marszu: około 2 - 4 godzin. Reszta spokojnie może się zadowolić klasycznymi fotkami z "globusem" i tablicą informującą o szerokości geograficznej jaką właśnie osiągnąłeś.
Pamiętajcie, dowody zawsze muszą być. Nic tak nie wzbogaca I uwiarygadnia opowieści jak twarde dowody wizualne. Nordkapp nie jest może popularnym celem podróży Polaków. Norwegia nie należy do najtańszych krajów, ale przy odrobinie sprytu można "zaliczyć" przylądek z budżetem około 2000 złotych. Wielu podróżników jest skorych wydać część swoich oszczędności i zobaczyć jak wygląda "koniec Europy". Na magię szerokości: 71°10'21"N składa się wysokie na 307 metrów surowe urwisko, z którego rozpościera się widok na bezkresne Morze Barentsa. Częstym "efektem specjalnym" jest bardzo silny, porywisty wiatr. Jak ma się szczęście, to utrudnia chodzenie, a na twarzy czuć rozbijające się słone krople wody. W takich okolicznościach przyrody można poczuć co to znaczy otwarta przestrzeń. Jak ma się szczęście, to można również podziwiać zjawisko zwane Midsun (brak zachodu słońca). Słońce zawisa nad morzem i trwa.
A jak to osiągnąć za te 2000 złotych? Tak jak pisałem potrzeba trochę sprytu. Warto znaleźć tani przelot do Sztokholmu. Najczęściej takie okazje trafiają się z lotniska w Gdańsku. Cena 119 złotych jest w zasięgu ręki. Z Sztokholmu można wyruszyć aż do Narviku (Norwegia) pociągiem za jedyne 400 złotych (zależne od opcji: kuszetka, miejsce siedzące). Pociąg jedzie 21 godzin, przemierzając całą Szwecję. W czasie jazdy można podziwiać bezkresne połacie zieleni (przeważają lasy). Po jakimś czasie można się znudzić, więc sen jest zbawienny. Krajobraz zmienia się w miarę zbliżania się do Norwegii. Pojawiają się góry i trasa wiedzie wśród przełęczy. Do Narviku pociąg przybywa około godziny 20. Na tej szerokości nie ma już nocy w okresie wiosenno - letnim. Wytrwali mogą od razu "wsiąść się" za zwiedzanie miasta. Ja jednak wybrałem opcję: sen. Zaoszczędziłem na kuszetce i po 20 godzinach siedzenia marzyłem o zmianie pozycji, na leżącą.
Noclegi nie należą do najtańszych w Norwegii, więc jeżeli nie boisz się nocowania w temperaturze 15*C na świeżym powietrzu, wybierz namiot. Doba na campingu to koszt około 20 zł. Jeżeli zabrakłoby Ci funduszy, zawsze możesz rozbić namiot "na dziko". Taki sposób biwakowania jest dozwolony. Musisz tylko pamiętać, że nie możesz zostać w tym samym miejscu dłużej niż 2 dni i musisz być oddalony od miejsc zamieszkanych o 150m. Nie są to warunki nie do spełnienia w kraju, gdzie po Islandii jest najmniejsze zaludnienie na km2 na świecie. Sam Narvik nie jest uroczym miasteczkiem. Posiada raczej charakter. Z niezamarzającym portem, tak jak kiedyś, tak i dziś służącym do wywozu rud żelaza transportowanych z Kiruny. Miasto było strategicznym miejscem pożądania podczas II Wojny Światowej.
Dalszą podróż na północ odbywam autobusem. Bilet do Alty, ostatniej miejscowości przed ostatecznym "atakiem" na przylądek kosztuje około 700 złotych. Jazda wcale nie jest nużąca, chociaż trwa cały dzień. Norwegia to kraj tak niesamowitych widoków, że podczas jazdy siedzisz przyciśnięty do szyby i jesteś oszołomiony. Warto tylko przy wejściu do autobusu poinformować kierowcę, że nie rozumie się norweskiego. Kierowcy podczas postojów informują do jakich autobusów trzeba się przesiadać, żeby dotrzeć do celu. W Norwegii autobusy jeżdżą pomiędzy określonymi miejscowościami i żeby jechać dalej, trzeba się przesiadać w kolejny autobus.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż