Trzynaście czterotysięczników
artykuł czytany
3232
razy
Grupy komercyjne mało nie zwracają uwagi na otoczenie. Ja sam, wspinając się tuż za takim łańcuchem ludzi, omal nie dostaję rakiem w czoło. To uczy mnie trzymania bezpiecznego dystansu od przewodników i ich klientów.
Około dziewiątej mijam ostatnie skały, za którymi czeka jeszcze dwieście metrów eksponowanej grani szczytowej. Na wierzchołku Weissmiesu grupka wspinaczy. Kilku Szwajcarów i Niemców śmieje się jak dzieci, ciesząc ze zdobycia szczytu, obok zespół prowadzony przez Polaka, który w niewybrednych słowach komentuje właśnie metody asekuracji „na sztywno” stosowane przez lokalnych przewodników... Chwila odpoczynku, zdjęcia - i długa droga w dół. Czujnie przechodzę przez skały na grani, potem mozolne brnięcie przez mokry śnieg i jestem przy namiocie. Czeka mnie jeszcze długie zejście w dolinę.
Allalinhorn
Mój przewodnik nazywa go "czterotysięcznikiem dla starszych pań" i trudno odmówić mu racji - z pobliskiej stacji kolejki zaledwie 500 m podejścia dzieli od wierzchołka. Jako drogę podejścia wybieram więc wschodnią gran Hohlaub, oferującą ponad tysiącmetrowe podejście oraz wspinaczkę w kopule szczytowej.
Z doliny Saas podchodzę do schronu Britaniahutte, skąd wyruszam nazajutrz o czwartej rano. Nad lodowcem przeciągają gęste chmury. Długie podejście wyprowadza na wschodnią grań Allalinhornu (4027 m). Wichura wzmaga się do tego stopnia, że że z trudem stawiam kroki, idąc po omacku w białej pustce. Na wyciągnięcie ręki nie widać nic, szybko tracę orientację i nie wiem, jak blisko mogę być niebezpiecznych nawisów wieńczących grań. Świat znika mi sprzed oczu, a droga zdaje się nie mieć końca, mimo to tłumię w sobie chęć odwrotu. W pewnej chwili, w dziurze między chmurami, dostrzegłem wierzchołek.
Od końca drogi dzieli mnie skalna ściana, środkiem której prowadzi niewielki komin. Zaczynam wspinaczkę, powoli zdobywając metry ściany i zakładając punkty asekuracyjne. Lina klinuje się między załomami skały. Kilkanaście minut później zakładam górne stanowisko i już mam zjechać po plecak, gdy dostrzegam poniżej człowieka.
Dwa zespoły Włochów zaczynają podejście tym samym kominem. Szybko plączą swoje liny z moją, uniemożliwiając mi dalsze wspinanie. Na głowie ląduje mi co chwila zrzucany przez nich z góry śnieg. Nie ma rady, trzeba być cierpliwym. Klnąc ich głupotę czekam pół godziny, nim jestem w stanie oswobodzić linę i kontynuować drogę. Szybko pokonuję ostatnia partię skalnego progu i staję na wierzchołku Allalinhornu. Zmęczony schodzę z wierzchołka łatwym, północnym zboczem, ku dolinie.
Mont Blanc
Po zejściu z Allalinhornu udaję się na grań Mischabel, drogę prowadzącą przez cztery szczyty wznoszące się nad doliną Saas. Niestety, zła pogoda zawraca mnie po zdobyciu zaledwie dwóch z czterech, gór: Nadelhornu i sąsiadującego z nim Stecknadelhornu. Po wejściu na 5 szczytów czuję się jednak przygotowany do ataku na Mont Blanc.
Przeczytaj podobne artykuły