Brama Afryki - Dona nobis pacem cordium
artykuł czytany
9489
razy
Mulaj Idris był w przeszłości założycielem królewskiej dynastii i świętym według Islamu człowiekiem. Dziś w białym mieście położonym na dwóch wzgórzach znajduje się jego mauzoleum, do którego jednak ci, którzy nie wyznają religii Islamu, wstępu nie mają. Co ciekawe, w miasteczku tym nie ma hoteli i miejsc do spania, a turystów - nie pielgrzymów - tylko się toleruje. My jednak jakoś specjalnie tego nie odczuliśmy. Spaliśmy w znalezionym sposobem pukania domu. Miasto, jak wiele innych marokańskich miast jest pełne portretów króla, tu jednak chyba wisiało ich trochę więcej. W tym czasie też w mieście rozpoczynało się musee, czyli święto jarmarków, śpiewów i tańców. Z miasteczka pieszo wyskoczyliśmy do pobliskiego Volubilis - ruin rzymskiego miasta z II/III w. n. e., wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kolumny korynckie, piękne mozaiki, łuk triumfalny, resztki bazyliki - dwoma słowami - warto zwiedzić.
Kolejnym punktem na naszej trasie, w którym zatrzymujemy się jest Chechouan. Jest to miasto, w którym domy są niebieskie i ulice sprzątane, miasto w górach Rif, gdzie to co się uprawia w 90 procentach jest kifem, czyli rośliną narkotyczną, marichuanopodobną. Nasiona kifu są też bazą madżunu, czyli owych nasion zmieszanych z miodem, migdałami, serem i innymi bajerami, a także innych pokrętnych tworów. Mglista atmosfera panująca w Chechouanie ogarnia umysł i ducha i molestuje ciągłymi zapytaniami o chęć zakupu lub spróbowania. I ta atmosfera, mimo samego, dosyć urokliwego miasteczka z kazbą, ruiną starego, małego meczetu położonego na wzgórzu nad miastem i mimo oczywiście pięknych gór, jest niestety głównym powodem przebywania tu turystów.
Po dwóch dniach wyjeżdżamy na plażę w Martil nad Morzem Śródziemnym, która okazuje się zabrudzoną i zaludnioną, choć w typowo marokańskim otoczeniu. Przenosimy się więc na plażę w M'diq, pustą w nocy i czystszą, na której śpimy, kąpiemy się i zbieramy muszle. I w ten sposób kończy się nasza podróż, włóczęga i mała misja pokojowa - wszystkim, teraz i na zawsze. Maroko jest bezpiecznym krajem. Turyści są szanowani w Maroko, a o to, co o niebo ważniejsze jest od mienia, czyli o życie należy dbać w Maroko tak jak wszędzie. Podróż po Maroko na pewno napędza myśl, którą popieram, iż świat pomimo wielu ognisk przemocy i wojen jest bezpieczniejszy niż się może wydawać. Po prostu trzeba uważać. W Maroko na przykład na wodę, czyli kupować tylko oryginalną, oznaczoną, dobrze zamkniętą. Polecam wodę Sidi Ali i Ciel. Warto też wziąć ze sobą tabletki do odkażania wody.
Wyjeżdżamy z Maroka. Jest 25 sierpień, czyli moje urodziny, żegnamy się z Afryką. Przepływamy prześwietloną bardzo jasnym i pięknym światłem cieśninę gibraltarską i wkraczamy do Europy. Powoli budzimy się z tego trochę mglistego świata, gdzie perspektywa postrzegania jest już inna od europejskiej. Ja z Katarzyną, w naszej drodze powrotnej ze stacji do stacji, dzięki uprzejmości i łasce kierowców, zamiast od razu przenieść się do domu, odwiedzamy jeszcze Taize we Francji, czyli miejsce modlitw i śpiewów, i spotkań między ludźmi wszystkich kontynentów. Tam odpoczywamy. W końcu przybywamy w miejsce, które nie bez powodu nazywamy domem. Nasza droga jednak się nie kończy - podróż zaczyna się w pokoju serca, niech zatem się skończy pokojem na świecie - podróżujmy tą drogą.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż