W stronę pustyni... czyli zapiski z wyprawy do Maroka
Geozeta nr 7
artykuł czytany
8677
razy
AFRYKA - „istnieje ona dla siebie samej, w sobie samej, wieczny, zamknięty, osobny kontynent, ziemia gajów bananowych, nieforemnych poletek manioku, dżungli, olbrzymiej Sahary, z wolna wysychających rzek, rzednących lasów, chorych, monstrualnych miast - obszar świata naładowany jakąś niespokojną i gwałtowną elektrycznością” -- Ryszard Kapuściński „Heban”
PIERWSZE WRAŻENIA
7.08.99 - U podnóża gór Rifu...
Siedzę w ciemnym korytarzu hotelu Bensoi w Chechaouenie przy okrągłym stoliku wykonanym z drzewa tui, na który pada nikłe światło mojej latarki i nie wiem od jakich słów zacząć swoją opowieść. Tu wszystko jest inne i nawet niebo zdaje się kusić jakąś nie wyjaśnioną do końca egzotyką. Wokół mnie wirują intensywne, lecz jeszcze nie sprecyzowane kolory, zapachy i dźwięki wydobywające się z dusznej i gorącej atmosfery Maroka. Pierwsze oszołomienie jeszcze nie minęło. Staram się odnaleźć pośród tych wszystkich przecudownych dziwów afrykańskiej przyrody oraz architektury.
8.08.99 - Za średniowiecznymi, żółtymi murami Fezu...
...zauważam dziwaczne dla mnie sytuacje, odmienności, które nie są na razie męczące czy utrudniające nam życie, a prawdopodobnie składają się na specyficzny klimat orientalnego i pełnego kontrastów Maroka. Zapewne dopiero po pewnym czasie można je wyłapać i zlepić w jeden dokładniejszy obraz kraju - jak oryginalne puzzle. Zwiedzasz, rzucasz na coś przez chwilę okiem, oglądasz uważnie, kontemplujesz, analizujesz, czasem utożsamiasz się lub upodabniasz i dopiero wtedy, wszystkie elementy specyficznej układanki zaczynają tworzyć wyraźną, pełną jedność. Niestety, ja jeszcze jej należycie nie poskładałam, ale to przecież dopiero początek wyprawy...
Kręte uliczki mediny (czyli starówki) ukrywają suki pełne owoców i warzyw, wyrobów ze skóry i tui, berberyjskich dywanów i kilimów, błyszczącej ceramiki oraz wszelkiego rodzaju różności mniej lub bardziej przydatnych, a wszystko to wabi i kusi bezbronnych turystów spragnionych zapierających dech w piersiach pamiątek. Nie możemy się powstrzymać przed buszowaniem wśród barwnych straganów i przebieramy, wybrzydzamy, wybieramy, kupujemy, a przede wszystkim targujemy się, co należy do ważnego rytuału i stanowi pewnego rodzaju etykietę, którą wypada poznać aby czuć się swobodnie na targach krajów Maghrebu.
Poranek należy do trudnych. Kiedy na horyzoncie pojawiają się pierwsze słoneczne promienie, w spokojny nocny sen oraz głęboką ciszę uśpionego pokoju wdzierają się o 4 nad ranem „jęki” muezzina wzywającego wiernych do modlitwy... „Allahu akbar, Allahu akbar... Aszhadu an la Ilah ila Allah ...” Meczet znajduje się tak blisko zaskakująco taniego i prawie pustego hotelu (teraz już wiemy dlaczego brak tu turystów), że odnosimy wrażenie jakby islamski kapłan stał tuż między łóżkami i zgodnie z tradycją bił głębokie pokłony zwrócony twarzą w stronę Mekki.
9.08.99 - Nadal przesiąknięty burzliwą historią Fez...
Codziennie otacza mnie gwarny korowód ludzkich twarzy o ciemnych i wyrażających niekłamane zaciekawienie oczach, co sprawia, że czuję się odrobinę nieswojo. Rozglądam się jednak uważnie dokoła i za każdym razem dostrzegam niesamowite ludzkie okrucieństwo wobec zwierząt. Wygłodzone osły i muły chwiejnie stoją na poboczach ulic z wywieszonymi, spieczonymi od słońca i przemęczenia jęzorami oraz z jakimś przejmującym obłędem w oczach. Noszą na kościstych grzbietach nie tylko mnóstwo ciężkich towarów (na przykład 15 skrzynek z coca colą), ale także swoich bezlitosnych właścicieli. Zabiedzone, smutne, nierzadko w skórzanych kagańcach, brudne, wiecznie gdzieś poganiane i bite, wydają się być najbiedniejszymi stworzeniami tej muzułmańskiej ziemi. Zdecydowanie najlepiej żyje się kotom. Wprawdzie są wynędzniałe, ale przynajmniej wolne i raczej radzą sobie same. Zadziwiają nas swymi rudymi, żółtawymi, beżowymi, pomarańczowymi odcieniami sierści, która doskonale maskuje je na tle pyłów czy piachów bezdroży, a także murów miast. Wylegują się bezczynnie na słońcu, a niektóre z nich, mogłoby się zdawać, iż nauczyły się pozować do zdjęć i żebrać nie gorzej niż ludzie. Chyba zdają sobie doskonale sprawę, że nikt się nimi nie przejmuje - jak każdym zresztą zwierzęciem.
Ochrona przyrody w tym państwie prawie nie istnieje. Czarne foliowe torebki fruwają dosłownie wszędzie, głównie za miastem na gołych nieurodzajnych polach, na których pasą się krowy i owce pożerające cuchnące organiczne odpadki, a gdy nie ma w czym wybierać to nie gardzą plastikowymi torbami. Bez ustanku coś przeżuwają i może lepiej nie zastanawiać się co takiego dokładnie... to niezaprzeczalnie oryginalna utylizacja odpadów marokańskich.
10.08.00 - Czekając na dworcu na pociąg do Tazy...
...na szczęście krajobrazy są różnorodne. Wzdłuż wyboistych dróg wiją się przepiękne wysokie płoty z ogromnych opuncji oraz agaw, czasami pojawiają się pojedyncze palmy, gdzieniegdzie rozciągają się uprawy dojrzewających melonów i arbuzów, które wieśniacy sprzedają nieopodal na prowizorycznych wybudowanych z patyków straganach. Wieszają też na nich długie pęki czerwonej cebuli, a obok, bardzo często, wystawiają rzędy słomianych kapeluszy oraz mieniące się w słońcu tysiącami barw ceramiczne wyroby... i czekają cierpliwie na zagranicznych, chętnie kupujących ich towar turystów. Naiwność tych ostatnich przyprawia momentami o zawroty głowy. Pieniądze rozdają wszystkim i wszędzie, nie zastanawiając się nawet za co, po co i ile. Autochtoni karzą płacić zawrotne sumy podsuwając podejrzanej jakości artykuły, a globtroterzy zadowoleni z siebie i swych zakupów, dają bez mrugnięcia okiem dirhamy o wysokich nominałach. A potem wszyscy się dziwią, że marokańscy naganiacze, kupcy, hotelarze czy też prywatni przedsiębiorcy są sprytni, nie mają żadnych skrupułów by oszukiwać i na dodatek sprawiają wrażenie wygłodzonych sępów krążących wokół głów i oczywiście kieszeni przyjezdnych. Przyzwyczaili się do „ludzi zachodu”, których zawsze da się łatwo naciągnąć lub po prostu okraść i których w widoczny sposób traktują jak głupców nie posiadających odrobiny „instynktu samozachowawczego” oraz wyobraźni.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż