Tunezja
artykuł czytany
9219
razy
Posiłki w domu arabskim są bardzo skomplikowanym rytuałem. Najpierw talerz dostaje głowa rodziny, później najstarszy syn, młodsi synowie i na końcu matka z córkami. My jako goście jedliśmy razem z Mohtarem z jednej miski jako pierwsi. Posiłki odbywają się albo we wspólnym pokoju (obowiązkowo przy telewizji z bogatą ofertą programów z kablówki bądź satelity), albo według statusu: ojciec sam, najstarszy syn sam, młodsi synowie razem, a córki z matką.
Dominacja mężczyzn jest silnie odczuwalna w tym rejonie Tunezji. Zdanie ojca jest niepodważalne, a pod jego nieobecność, siostry mają obowiązek słuchania się braci jak rodziców. Przed sklepami i w kawiarniach spotyka się jedynie mężczyzn, a kobiety wychodzą głównie tylko na zakupy, bądź aby porozmawiać z krewnymi.
Dużo rozmawialiśmy, ja z Zeinab, najstarszą z dziewcząt, a Mariusz z Mohtarem, dzięki czemu głębiej poznaliśmy ich sposób życia. Jeśli chłopak lub narzeczony, to tylko z dalszej rodziny. Samotna podróż kobiety? Nie do pomyślenia. Bardzo odbiegaliśmy od modelu turysty - Europejczyka, jaki mieli okazję oglądać często wśród gości pobliskiego hotelu. Ja nie chodziłam w wyzywających, wydekoltowanych strojach, nie miałam kolczyków w nosie, a Mariusz nie posiadał tatuażu. Byliśmy dla nich mało europejscy.
Ciekawiło ich wszystko o nas, Polsce, naszym życiu, ale jednocześnie chcieli nam jak najwięcej powiedzieć o sobie. Słuchaliśmy razem z nimi arabskiego disco, w którym często pojawiał się wyraz "habibi" (co znaczy najdroższy, najdroższa) i śpiewaliśmy polskie piosenki. Mariusz ambitnie uczył się arabskiego, podczas gdy ja próbowałam rozwijać mój francuski, co było o tyle trudne, ze Zeinab chciała mówić tylko po angielsku, gdyż jej marzeniem jest zostać nauczycielką tego języka.
Dla najmłodszych dziewczynek, Olfe i Buseiny, największą radością było zrobienie mi tradycyjnej henny i ubranie mnie w tamtejszy strój. Nie mam pojęcia, jak one mogą w tym chodzić, gdyż ja już po pięciu minutach siedzenia w zwojach błyszczącego materiału, nie mogłam wytrzymać z gorąca. W kontaktach z najmłodszymi przeszkadzała nam nieco bariera językowa. Ich nieznajomość francuskiego, a nasza arabskiego powodowała, że reszta rodziny doskonale się bawiła obserwując nasze zmagania z Buseiną, która z wielkim przejęciem i narastającym zniecierpliwieniem próbowała nam coś wytłumaczyć.
Okazało się, ze razem z całą rodziną jesteśmy zaproszeni na wesele. Tradycyjna arabska zabawa weselna trwa trzy dni. Pierwszego dnia zabawa odbywa się w domu pana młodego, drugiego w panny młodej, a trzeciego dnia młodzi udają się do wspólnego domu. My mieliśmy gościć w domu panny młodej i bawić się przy tradycyjnej muzyce berberyjskiej.
Po dotarciu na miejsce zostaliśmy zaproszeni na skromny posiłek. Wraz z panem młodym siedzieli jego przyjaciele, a ja czułam się nieco dziwnie, gdyż byłam tam jedyną kobietą. Zabawa odbywała się na podwórzu domu, ku naszemu rozczarowaniu, przy muzyce z płyt i kaset wybieranej przez D.J.'a. Wzbudzaliśmy ogólną sensację. Momentami czuliśmy się jak główna atrakcja wesela, oglądana przez wszystkich gości, a było ich około (?). Byliśmy traktowani, można by rzec, z honorami. Dostaliśmy miejsca na podwyższeniu na poduszkach, abyśmy wszystko dokładnie widzieli, oraz zostaliśmy poczęstowani herbatą, co podobno świadczy o statusie gościa. Z zazdrością obserwowałam tańczące Tunezyjki. Jak one się poruszały... Z tym się chyba trzeba po prostu urodzić. Żadne lekcje tańca nie są w stanie tego nauczyć. Korciło mnie, żeby potańczyć razem z nimi, ale wypadło by to raczej blado. Wśród kolorowego tłumu tańczących dziewcząt i chłopców (oczywiście osobno) ledwo udało nam się odnaleźć postać zawoalowanej panny młodej.
Przeczytaj podobne artykuły