Tunezja
artykuł czytany
9204
razy
Na lotnisku mieliśmy pewne obawy, dotyczące wagi, a raczej nadwagi, naszych bagaży zawierających w większości próbki piasku, niezbędne do dalszego prowadzenia badań. Na szczęście martwiliśmy się na zapas, gdyż nasze plecaki po otrzymaniu wdzięcznego, acz zasłużonego miana "horse size lauage" (bagaż końskiego rozmiaru), spokojnie udały się taśmą do samolotu. Większych kłopotów dostarczyła nam wymiana dinarów na dolary. Bardzo niechętnie bowiem pozbywają się Tunezyjczycy dewiz i przy powtórnej wymianie warto mieć przy sobie paszport, bądź też dokument potwierdzający wymianę "w drugą stronę" (z waluty zachodniej na miejscową).
Jeszcze tylko kontrola paszportów z obowiązkowa dyskusją z celnikami na temat zdjęcia w dokumencie, autobus do samolotu... i opuszczamy gościnną Tunezję. Pod nami Morze Śródziemne, Dalmacja, południowe Włochy, meandry rzek, krata pól, schodzimy niżej, w deszczowe chmury. Lądujemy. Wita nas deszcz. Wróciliśmy do domu. Szybko upłynęły nasze trzy tygodnie. Za szybko. Jest jednak rzecz, której żałuję - nie jeździłam na wielbłądzie. Cóż... trzeba będzie wrócić.
Specjalne podziękowania dla firmy POLBAU spółka z o.o. z Opola, za pomoc w zorganizowaniu wyprawy.
Przeczytaj podobne artykuły