W medinie Fezu
artykuł czytany
4803
razy
Mijamy stoiska z mięsem. Na wystawie wiszą łby baranie i krowie. Potem napotykamy stoiska z niezliczoną ilością kolorowych przypraw, ryb, oliwek i słodyczy. Oglądamy błyszcząca biżuterię z metali szlachetnych i nieszlachetnych, wyroby z ceramiki i mosiądzu.
Farbki dla olbrzymów
- Wejdźcie do tego budynku i od razu kierujcie się na dach – krzyczy przewodnik wskazując wąziutki korytarzyk. Wspinamy się gęsiego nieco zdziwieni, że stojący przy wejściu mężczyzna każdemu z nas wręcza gałązkę świeżej mięty. – Pewnie to rodzaj powitania – myślę i wdrapuję się na kolejne piętro. Już po chwili gałązkę przykładam do nosa. Nie wiadomo skąd, nadszedł tak ostry i nieprzyjemny zapach, że złagodzić go może jedynie ta “miętowa maska”. Sprawa wyjaśnia się, gdy wydostajemy się na taras. W dole, w ogromnych kadziach pracują garbarze i farbiarze skór. Na wielopoziomowych tarasach i podwóreczkach obserwuję setki kadzi wypełnionych jaskrawymi płynami. Z daleka wyglądają one jak farbki dla olbrzymów. Jaskrawa czerwień, żółć, zielenie, błękity aż biją po oczach. Na placu nie ma ani krzty cienia. Nie wiem, jak mężczyźni tam pracujący wytrzymują skwar i smród. Dowiaduję się, że jest to jedno z najgorszych zajęć i najsłabiej wynagradzanych w Maroku.
Wracam do klimatyzowanego pokoju hotelowego i zapadam w drzemkę. Śni mi się, że błądzę po medinie i trafiam do kadzi z czerwoną farba. Budzę się natychmiast przerażona gmatwanina moich sennych myśli. Cieszę się, że medinę odwiedzam jedynie jako turystka. Mieszkać tam na pewno bym nie chciała.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż