Czas na Sudan
artykuł czytany
1070
razy
Biały lecący do Sudanu to cotygodniowa rzadkość. Samolot do Chartumu lata z Kairu codziennie, ale tylko raz w tygodniu, w sobotę ma międzylądowanie w Port Sudan. Inne drogi dotarcia do tego miasta są jeszcze bardziej skomplikowane.
Samolot był fajny. Od tych, którymi do tej którymi do tej pory latałem różnił się wejściem na pokład i lokalizacją silników. Przywykłem do wchodzenia na pokład po dostawianym z boku trapie. Tutaj trap był opuszczony z rufy. McDonnell Douglas, MD-83. Mało tych maszyn lata na świecie. Większość zezłomowano albo spadły, niedawno w Sudanie. Sudan Airways należy do nielicznych linii lotniczych, które wykorzystują te skądinąd porządne maszyny z silnikami umieszczonymi w części rufowej a nie podwieszonymi pod skrzydłami jak we wszechobecnych Boeingach. Wiele osób boi się latać MD. Nie wiem dlaczego? Było czysto, wygodnie, catering nawet niczego sobie, obsługa uprzejma. Miałem problem z zajęciem swojego miejsca 17D, ponieważ rozsiadła się na nim jakaś zawinięta w kolorowe szaty matrona. Interweniowałem u stewarda ale ten tylko machnął ręką i rzucił krótko „free seating”. W sumie to mają rację. Po co numerować miejsc. Jak różnica czy będę siedział na 17D czy 15C? Grunt, żeby zgadzała się liczba pasażerów.
Przed startem wysłuchaliśmy kojącej modlitwy w języku arabskim rozpoczynającej się od słów Allach Akbar. Nie wiedzieliśmy czy to ze względu na samolot czy po prostu muzułmanie jako naród głęboko religijny modlą się za pomyślność przed różnymi ważnymi wydarzeniami w swoim życiu. A lot samolotem od takich widocznie należy. Pewnie u nas z tego powodu klaszczą po wylądowaniu. Z radości, że udało się wylądować.
Aeroplan był stary. Bardzo stary. Nie zdawałem sobie z tego sprawy dopóki nie odwiedziłem toalety. Pod lusterkiem poziome wycięcie z narysowaną żyletką wyznaczało miejsce, gdzie można było wyrzucić zużyte ostrze. Było czysto, na ścianie widoczne ślady niedawnego malowania pędzlem. Widocznie samolot został poddany przeglądowi pogwarancyjnemu. W Egipcie w reklamach łodzi safari zawsze piszą, że była zbudowana najpóźniej 2-3 lata temu. A tak naprawdę chodzi o remont lub po prostu odświeżenie.
Lądowanie w Port Sudan nastąpiło około północy. Pilot zrobił to perfekcyjnie, żadnych szarpnięć. Nikt nie klaskał. Widoczne moda jeszcze nie dotarła. Za mało Polaków lata do Sudanu. I raczej długo nie będzie. Obok terminala, do którego podjechaliśmy zauważyłem migające światła wozu strażackiego. Chyba tak na wszelki wypadek. Widocznie są zapobiegliwi. Ostatnio sudańskie samoloty miały złą passę.
Do sali odpraw dotarliśmy na piechotę. Krótki, około stumetrowy spacer. Widziałem to lotnisko z góry na Google Earth. Niestety program nie pokazuje wnętrz budynków na wzór Street View. Kontrola graniczna nie przypominała żadnej do tej pory mi znanej. Najpierw kłębiliśmy się w małym przedsionku, oczekując na swoją kolej do przejścia przez wąskie gardło pomiędzy dwoma ladami. My, zahukani turyści kontra miejscowi, którzy nie mieli żadnych skrupułów, żeby nas zepchnąć na bok. Po kilkunastu minutach zamieszania jak za czasów kolejek po mięso w PRL, odebraniu paszportów (zobaczyliśmy je dopiero za tydzień), zdjęciu bagaży z taśmy przeszliśmy do części, gdzie odbywała się kontrola celna. W międzyczasie pojawili się tak naprawdę nikomu niepotrzebni tragarze operujący na dystansie około 30 metrów. Stojąc w tłumie mogliśmy podziwiać sklep wolnocłowy. Zamknięty. Zresztą ilość towarów nie zachwycała. Trzy rodzaje proszków do prania – OMO, Dixan i Persil. Dwa ostatnie dawno zapomniane w naszej części Europy.
Kontroli celnej poddawana jest każda sztuka bagażu. Głównym a może jedynym obiektem zainteresowań są pornografia oraz alkohol. Mój celnik był znudzony jak sprzedawca piasku na pustyni. Po otwarciu pierwszej torby machnął ręką na pozostałe i przykleił na torbach fioletowe naklejki. Tak oznakowany bagaż miałem kiedyś na lotnisku Ben Guriona w Tel Awivie –po kontroli chemicznej, czysty od materiałów wybuchowych i narkotyków. Ale nie sądzę, że Sudańczycy korzystali z doświadczeń swoich śmiertelnych wrogów. Przez tą miłość sudańsko-arabską musiałem wymienić całkiem świeży paszport. Pieczątka izraelska w paszporcie jest tutaj jak czarna polewka. Jej posiadacz nie ma prawa wstępu na teren Sudanu. Za posiadanie alkoholu, nawet miękkiej pornografii czy po prostu śmielszej fotografii grozi deportacja. Za spożywanie alkoholu kary są mniej surowe, areszt na 48 godzin, ewentualnie kara chłosty wymierzana natychmiast. Ciekawe jak zareagowaliby na granicy na zdjęcie Dody.