Czas na Sudan
artykuł czytany
1070
razy
Inną niezapomnianą atrakcją są odwiedziny w pozostałościach bazy utworzonej przez Jacka Cousteau w roku 1963 na rafie Shaab Rumi. Do dzisiaj zdziwienie budzi fakt, że baza taka powstała właśnie tutaj a nie w bardziej wydawałoby się przyjaznym Egipcie. Na odwrót obecnie Egipt jest kwitnącym rajem turystycznym, Sudan natomiast niedostępnym krajem Czarnego Lądu, w którym turyści pojawią się prawdopodobnie dopiero za wiele wiele lat. Projekt Precontinente II miał udowodnić, że pod wodą można mieszkać przez co najmniej kilka tygodni a w efekcie skolonizować świat podwodny. Zbudowano bazę składającą się z kilku modułów mieszkalnych i technicznych. Po zakończeniu eksperymentu pozostawiono przypominający lądownik księżycowy moduł służący jako garaż dwuosobowych łodzi podwodnych, klatkę, w której chowali się nurkowie podczas karmienia rekinów, garaż indywidualnych skuterów. Pierwsze nurkowanie w tym miejscu wykonaliśmy wczesnym popołudniem. Wpłynęliśmy do garażu, pod kopułą którego gromadzi się wydychane powietrze, przepłynęliśmy prze garaż skuterów, zanurkowaliśmy na głębokość około 30 metrów do klatki chroniącej przed rekinami. Było jak zwykle interesująco ale odczuwałem pewien niedosyt, nie poczułem magii tego miejsca. Przed kolacją obejrzeliśmy film „Świat bez słońca”, w Polsce praktycznie nieosiągalny, ostatnio udało mi się zdobyć wersję rosyjskojęzyczną. Trwający prawie godzinę fabularyzowany dokument opowiadał o „prawdziwym” życiu nurków w bazie Precontinente. Wyglądało to prześmiesznie. Panowie palili papierosy, Jacques Cousteau pykał swoją nieodłączną fajeczkę, mieszkańców bazy odwiedzał fryzjer, który strzygł jednego z nurków jednocześnie jedząc kanapkę. Goszczono się czerwonym winem. Po bazie chodził kot. Po prostu „real life”.
Kolejne było nurkowanie nocne. Pop raz pierwszy nurkowałem nocą na w sumie otwartym morzu. Baza Precontinente jest położona na zewnętrznej stronie rafy tworzącej atol. Jej odnalezienie nie było takie łatwe. Po zanurzeniu i oświetleniu latarkami podwodnej budowli odżyły obrazy widziane godzinę wcześniej na filmie. Do garażu wpływał latający talerz, przez okna przebijały snopy światła oświetlając ciemności, obok przemykali nurkowie z obsługi technicznej dostarczającej adsorbenty do bazy. Magia. Chętnie spędziłbym tu całe nurkowanie wywołując z pamięci obrazy z przeszłości. Niestety reszta grupy popłynęła dalej i chcąc niechcąc podążyłem za nimi. Warto było. Po rafie kroczyły majestatycznie olbrzymie wężowidła, ogończe kryły się w zakamarkach rafy, w świetle latarki nagle pojawił się rekin rafowy. Na szczęście w drodze powrotnej jeszcze raz przepłynęliśmy obok miejsca, będącego częścią legendy kapitana Cousteau.
W czasie safari mieliśmy też okazję odwiedzić prawdziwych latarników. Latarnia morska na rafie Sanganeb zbudowana została jeszcze przez Anglików pod koniec XIX wieku. Załogę stanowi trzech sympatycznych panów, których jedynym zadaniem jest pilnowanie, żeby wieczorem zabłysło światło na wieży. Wejście na górę to pokonanie prawie 300 schodów ale panorama z góry zapiera dech w piersiach.
Pod koniec czekała nas jeszcze jedna wielka atrakcja. Największy wrak Morza Czerwonego, niezniszczona przez bomby Umbria, zatopiona dzięki fortelowi sprytnego włoskiego kapitana. U wejścia do Port Sudan, na rafie Weengate spoczywa stalowe cudo, wypełnione głównie bombami. Kilka lat temu w ładowniach można tu było znaleźć butelki wybornego włoskiego wina. Prawdopodobnie ze względu na braki w zaopatrzeniu w alkohol spowodowany panującą w Sudanie prohibicję zapasy trunku szybko wyczerpały się.
Historia wraku jest dość nietypowa. Kilka dni przed przystąpieniem Włoch do koalicji z Hitlerem Umbria znalazła się na wodach kontrolowanych przez Brytyjczyków. Statek był łakomym kąskiem ze względu na ładunek, którym było m.in. 360000 bomb i innych wybuchowych zabawek. Został internowany w oczekiwaniu na decyzje dowództwa. Kapitan Umbrii nie chcąc oddać tak cennego ładunku wrogom poprosił o przeprowadzenie ćwiczebnej ewakuacji okrętu. Po wyrażeniu zgody załoga opuściła statek a kapitan na oczach zrozpaczonych nieprzyjaciół po prostu zatopił jednostkę.
Innym wrakiem jest Blue Belt -„Toyota wreck”. Wiózł pokaźny transport tych samochodów ale chcąc prawdopodobnie uniknąć kontroli granicznej zboczył z kursu. Uderzenie było tak silne, że jeden z pojazdów stojących na pokładzie przeleciał kilkadziesiąt metrów i osiadł na plateau rafy. Wokół leży kilkanaście samochodów, chętni mogą zasiąść za kierownicą „podwodnej” ciężarówki. Wrak spoczywa do góry dnem na zboczu rafy sięgając rufą ok. 90 metrów. Na głębokości ok. 40 metrów można przepłynąć korytarzem, powstałym pomiędzy rafą a pokładem statku.
Po zakończeniu nurkowań zakotwiczyliśmy w Port Sudan. Uprzedzono nas, żeby nie pić demonstracyjnie piwa, ponieważ statek na pewno jest obserwowany przez czujne służby mogące skontrolować statek. A takie kontrole zdarzają się nierzadko. Od 1991 obowiązuje na północy kraju prawo koraniczne, Szari'at, ustanowione przez Radę Dowództwa Rewolucji, które jest stosowane wobec nie tylko ludności miejscowej. Cudzoziemiec za spożywanie alkoholu może być tak samo wychłostany jak rdzenny Sudańczyk. Na szczęście zapasy alkoholu znajdującego się na łodzi zostały wyczerpane pomimo zdecydowanie wygórowanej ceny trunków( 70 Euro za 0,7 Jacka Danielsa to lekka przesada) i do picia była tylko Coca-cola. Spragnieni byliśmy natomiast wizyty na lądzie, mało znanym turystom nie tylko z Europy.