Czas na Sudan
artykuł czytany
1070
razy
Po opieczętowaniu bagażu i przejściu kilku metrów kolejna szybka kontrola sprawdzająca czy naklejka nie spadła i byliśmy wolni.
Następna niespodzianka to brak roamingu w większości telefonów. Działały tylko telefony jednego operatora, ale logo tej firmy jest często spotykane na świecie.
W drodze do portu próbowałem wypatrzeć cokolwiek ale ze względu na „egipskie” ciemności Sudan pomimo pobytu na jego terytorium paradoksalnie mogłem poznać dopiero za tydzień.
Na nabrzeżu było zacumowanych kilka łodzi safari, w odległości kilkuset metrów zakotwiczyły majestatycznie potężne statki handlowe, prawdopodobnie chińskie. Eksport do tego kraju, głównie ropy naftowej, wynosi prawie 70% w przeciwieństwie do 13% -ego eksportu. Sudańczycy widocznie zadowalają się lokalną produkcją, nie zalała ich jeszcze masowa chińska produkcja.
W porcie czekał na nas największy statek w tej części Morza Czerwonego - Cassiopeia. Własność węgiersko-sudańska. Kilka lat temu gościł na niej sam prezydent Bashir. Po zaokrętowaniu i zjedzeniu tradycyjnej, nie różniącej się od kuchni egipskiej kolacji w świetnych nastrojach poszliśmy spać. Śniąc o rzeczach, które miały nas spotkać. I nie zawiedliśmy się.
Następnego dnia obudziliśmy się na pełnym morzu. Śniadanie tradycyjnie złożone z placków pszennych, naleśników, wędlin, sera i warzyw smakowało wybornie ale nie odbiegało niestety od oferowanego na statkach egipskich. Potem okazało się, że kucharz jest Egipcjaninem i tylko dwaj członkowie załogi to autochtoni. Szkoda, kraj można lepiej poznać znając jego kuchnię. Poza normalną pracą na łodzi zadaniem Sudańczyków był dyskretny nadzór. Mieli reagować w przypadku, gdybyśmy np. chcieli karmić rekiny co do niedawna było bardzo popularne. Po każdym rejsie muszą składać szczegółowy raport z wyprawy. Większe wykroczenia mogą skończyć się odebraniem licencji na organizację safari. Fantazja nurkujących nie zna przecież granic. Przewodnik opowiadał jak w ub. roku łódź wynajęła grupa Rosjan. Dziewczyny chodziły nago przez cały rejs, alkohol lał się strumieniami, bardziej intymne kontakty nie wymagały niepotrzebnej izolacji. Nurkowanie też odbywało się nago, zresztą zejść pod wodę było w sumie 6 czy 7. Zaraz na początku wyprawy nieskrępowane zabawy zostały wypatrzone przez Francuzów z przepływającej niedaleko łodzi. Do końca rejsu pomimo niepisanej zasady, że każda grupa nurkuje na innych rafach francuscy nurkowie nie odstępowali Cassiopei na krok.
W Sudanie jest 10 łodzi safari, z czego 4 zwykle stoją w porcie. W ciągu tygodnia tylko raz widzieliśmy inny statek ale w odległości kilkuset metrów. Pod wodą nikt sobie nawzajem nie przeszkadza. Rafy są niezniszczone, tętnią życiem, niezakłóconym przez turystów. Z 20 nurkowań rekiny widzieliśmy na 8, z tego jedno nurkowanie było niezapomniane. Wokół nas krążyło pięć przepięknych rekinów szarych. Początkowo nieśmiało okrążały nas w odległości kilkunastu metrów, trzymając się w grupie. Coraz bardziej zaciekawione podpływały bardzo blisko tęsknie wciągając w nozdrza wodę, która omywała nas zabierając pot intensywnie wydzielany na skutek nadprodukcji adrenaliny. Po 20minutach były tak rozochocone, że niebezpiecznie podpływały do nas na odległość 2-3 metrów . Prawdopodobnie po kolejnych kilku minutach przystąpiłyby do degustacji. Na szczęście kończyło nam się powietrze i musieliśmy, trochę z żalem opuścić to miejsce. Rekiny nie goniły nas, wbrew mitom lansowanym w literaturze popularnej.