Rosja - Mongolia
artykuł czytany
4746
razy
Zdobywamy się na coraz dalsze eskapady, zwiedzamy Kiachtę, miasteczko założone przez polskich zesłańców, a składające się z kilku bloków w stylu typowym, pięknej, choć zdewastowanej, cerkwi oraz fabryki (nieczynnej, oczywiście), gdzie można obejrzeć bardzo ładną socjalistyczną w treści i realistyczną w formie mozaikę i poznać miłego stróża.
Około godziny 17.00 powstaje wielkie zamieszanie: to ekipa buriackiej telewizji przyjeżdża robić reportaż o przejściach granicznych. Korzystając z okazji udzielamy wywiadu o tym, jak to czekamy już nie wiadomo ile, a przejście wygląda na całkowicie opustoszałe. I nagle staje się rzecz niesłychana. Z eleganckich pawilonów wychodzą do nas nienagannie umundurowani funkcjonariusze. Nawiązujemy z nimi nić porozumienia (by nie powiedzieć sympatii), miło gawędzimy aż do czasu, kiedy opuszczają nas oni, by dać się sfilmować w miejscu pracy.
O godzinie 18.00 ktoś z przejścia daje upragniony znak i nasz autobus podjeżdża do odprawy, co zostaje uwiecznione w na taśmie VHS. Kamera nagrawszy to wydarzenie zostaje wyłączona i odjeżdża w towarzystwie ekipy. Czujemy się bohaterami: w końcu gdyby nie było nas w tym autobusie, jego pasażerowie mogliby czekać w nieskończoność pod bramą. My o tym wiemy i oni o tym wiedzą, co jeszcze poprawia nasze samopoczucie.
Jednak następuje coś, czego nigdy byśmy się nie spodziewali. Gdy tylko dziennikarze znikli za horyzontem nasz autobus został zawrócony. O 19.00 znów jesteśmy po rosyjskiej stronie. Potem jeszcze tylko godzina czekania i przejście graniczne zostaje zamknięte.
Lekko zdezorientowani obserwujemy układających się do snu Mongołów. Postanawiamy pójść w ich ślady. Rozbijamy namioty pod samym ogrodzeniem przejścia, jemy kolację złożoną z polskich sardynek kupionych w pobliskim sklepie, a przed snem podejmujemy kolejną zakończoną niepowodzeniem próbę przekonania GPS-u koleżanki, że jednak jesteś w Azji, niezależnie od tego co on twierdzi, swołocz!.
Zrywamy się następnego dnia rano, wszak chcemy zdążyć na otwarcie przejścia! Po ablucjach i śniadaniu jesteśmy gotowi stawić czoła trudom odprawy paszportowej i celnej. Nasze czekanie rozpoczyna się od nowa, umilamy je sobie grą w brydża w cieniu jakiejś ciężarówki i piciem kompotu z tajemniczych owoców.
I o godzinie 11.00, równo 24 godziny od przyjazdu, po raz kolejny jedziemy! Zaznaczyć należy, iż od naszego przybycia ani jeden pojazd nie został odprawiony. Lecz to nie ważne, już za chwilę będziemy w Mongolii!
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż