Azja Centralna
artykuł czytany
9999
razy
Tymczasem zwiedzamy stolicę, która jeszcze 80 lat temu była biednym miasteczkiem słynącym z poniedziałkowych targów. Sowiecki orientalizm, ulica Rudaki, pozłacany pomnik Ismail Samani, pałac prezydenta, MSZ, no i bardzo aktywna milicja drogowa. Jednak miasto powoli zmienia swój wizerunek, na przedmieściach Turcy budują ogromne miasteczko wodne, wkrótce zostanie otwarty pierwszy salon samochodowy, a w centrum powstanie city mall. Dobrze żyje się tu rodzinie prezydenta i przemytnikom narkotyków, którzy rozbijają się po mieście najnowszymi modelami jeepów. Jest teatr i kino, w którym pokazywane są tylko indyjskie i irańskie filmy. Tadżykistan jest krajem sowieckim, na wsi kobiety noszą chustki, ale w mieście ubierają się z europejską swobodą: miniówki i buty na obcasie.
W oczekiwaniu na permit jedziemy do Hissar, 30 km od Dushanbe, zwiedzić fortecę z XVIII w. zniszczoną przez Armię Czerwoną. Idziemy do fryzjera - obcięcie włosów: 2,40 PLN. W cenę wliczone wycięcie pojedynczych siwych włosów - nas to nie dotyczy. Na bazarze młody Tadżyk za pomocą dymiącego narzędzia odpędza od nas złe duchy. Chyba poskutkowało, bo dostaliśmy permit i rano wyruszamy marszrutką, zgnieceni jak sardynki, do Górnego Badakshanu, Pamiru, Kohrogu!
Oczywiście co 100 metrów zatrzymują nas bezkwitowcy, czyli milicjanci zwani tu też królikami, wziątka za wziątką - powoli posuwamy się do przodu, przed nami 534 km. Pasażerami są Pamirczycy, nie lubią Tadżyków, parę lat temu walczyli z nimi. Trudno powiedzieć, czy tutejsza wojna domowa to była walka partii demokratyczno-islamskiej z komunistami czy raczej konflikt pomiędzy mieszkańcami pochodzenia perskiego i tureckiego. Jedni i drudzy pamiętają wojnę, ale nadzwyczaj szybko nauczyli się żyć na tej samej ulicy. W Górnym Badakshanie większość mieszkańców to Ismailici, których duchowym przywódcą i sponsorem jest Aga Khan, mieszkający w Genewie lub Paryżu. Ich kobiety nie zasłaniają włosów i są teoretycznie równe mężczyznom.
Po 16 godzinach jazdy zatrzymujemy się na 2-godzinną przerwę, która zmienia się w całodniowy przymusowy postój. Okazuje się, że marszrutka nie wytrzymała wjazdu na przełęcz. Kierowca z pomocą miejscowego znawcy rosyjskich silników zaczynają reperować maszynę. Co kilka godzin powtarzają nam, że już, już ruszamy, wszystko naprawione. W drugim dniu oczekiwania postanawiamy nie czekać i opuścić górską wioskę. Cały dzień łapiemy samochody, jedzie jeden na godzinę, wypchane po dach. W końcu marszrutka zabiera nas, badakshańska muzyczka dynamiczna towarzyszy nam. Jedziemy wzdłuż granicy afgańskiej, po drugiej stronie rzeki biegną Afgańczycy, niesamowite, biegną wzdłuż zbocza, żeby się poruszać szybciej! Za parę kilometrów znowu postój, ponieważ okazało się, że skały osunęły się na jadący tir i droga jest zablokowana, a w każdej chwili kamienie mogą się jeszcze oberwać.
Nasza marszrutka nie jedzie do Kohrog, łapiemy uaza. Mamy przyjemność podróżować z naczelnikiem Badakshańskich dróg. Po drodze zatrzymujemy się na symbolicznego, jest pięknie. Sowieckij Sojuz jaki był, taki był, ale trzeba przyznać, że zbliżył Polaka z Tadżykiem, przerabialiśmy te same ruskie lodówki, rosyjski w szkole, wziątki itd.
W nocy przyjeżdżamy do stolicy autonomicznego Górnego Badakshanu, asystent naczelnika zaprasza nas do siebie, o 1 w nocy jego żona przygotowuje nam poczęstunek, morele, wiśnie w syropie, orzeszki i czaj. Poznajemy starszego syna, który trenuje te-kuondo. Na ścianach zdjęcia i historia życia Aga Khana i malowane ręcznie "zdjęcia" z młodości gospodarza. Dostajemy osobny pokój, czystą pościel, nie kąpiemy się, bo nie chcemy robić kłopotu - wykąpiemy się za kilka dni w Osz.
Pamirski Trakt, 28.08.2004
Kamil:
W latach 30. ubiegłego wieku sowieccy inżynierowie wybudowali ciągnący się przez 728 km Pamirski Trakt łączący Khorog (obecnie Tadżykistan) z Osz (Kirgistan). W celu przyciągnięcia turystów droga ta reklamowana jest jako Pamir Higway. Wspina się na szereg przełęczy przekraczających 4000 m n.p.m. Jej przejechanie nie powinno zająć więcej niż dwa dni, lecz nam zajęło pięć. Zaczęliśmy od rejestracji na milicji i obpstrykania Lenina stojącego jeszcze dumnie na cokole na tle gór.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż