Azja Centralna
artykuł czytany
9999
razy
Uzbekistan, 1–8.09.2004
Natalia:
Zaliczyliśmy jeszcze jedno święto niepodległościowe. Tym razem w nijakim Taszkiencie. W nijakim parku, przy nijakich fontannach, w tłumie ludzi. Każde nasze wejście do metra kończyło się drobiazgową kontrolą. Czasem nawet kolesie chcieli sprawdzać nasze portfele, ale... nie tędy droga do naszych dolarów.
Do Buhary przyjechaliśmy o 7.30 nocnym pociągiem, bardzo przyzwoicie, ale twardo. Po opanowaniu oszołomienia luksusem pensjonatu za 6$, w którym się zalogowaliśmy, ruszyliśmy na podbój miasta. Buhara to tysiącletni labirynt, w którym chcieliśmy zabłądzić, popłynąć bez mapy, bez przewodnika. Gliniane kamieniczki kurczowo przytulone do siebie dzielnie chronią wąskie ulice przed słońcem. Bardzo leniwie suchymi uliczkami doszliśmy do czajchany na drugie śniadanie: szaszłyk z woła i rozlewane piwo, to ostatnie według stałych klientów ocenione jako słabe, ale tanie.
Ryszard Kapuściński pisał, że Buhara jest hałaśliwa, tego dnia było cicho i spokojnie, miasto jakby przez kilka godzin budziło się do życia. Na ulicach więcej dzieci w białych bluzkach idących do szkoły niż dorosłych. I tak spacerowaliśmy sobie cały dzień i cały wieczór aż do późnej nocy odwiedzając liczne medresy, meczety, twierdzę Ark, bolszoj bazar i czajchany. Spacerowaliśmy cały następny dzień i wieczór. Wspięliśmy się na 23-metrowy minaret Kalon, potańczyliśmy na poprawinach wesela w parku, porozmawialiśmy z miejscowymi dzieciakami o życiu sensu largo a z dorosłymi o życiu sensu stricto i odpoczywaliśmy często. Po dwóch dniach prawdziwych wakacji ruszyliśmy wynajętym Tico przez pustynię zwaną Czerwoną do Hiwy. 500 km pięknej, prostej drogi i nasza „daewooska” puszka, rozgrzana słońcem w pełni, mknąca z prędkością 100 km/h. Tylko my i patelnia pustyni. I Amu-Daria, wodopój Azji Centralnej. I Turkmenistan w zasięgu wzroku. Piękne to są widoki. Piękne.
W Urgencie przesiadka do trolejbusa, który przez wysuszone pola i przy akompaniamencie muzyki na full power przez kilka charczących głośników, zawiózł nas do Hiwy. Przejechanie 35 km zajęło nam 1,5 h.
Hiwa to miasto muzeum pełne zabytków, turystów i dzieci proszących o cukierki lub długopisy. Tutaj, podobnie jak w Buharze historia jest na sprzedaż. Można kupić very cheap, very good turkusowy kawałek ceramiki z meczetu, a zabytki Hiwy pomniejszone są do takich rozmiarów, aby jak największa ich ilość zmieściła się w torbie turysty i można było obdarować całą rodzinę po powrocie.
Wieczorem gospodarz, u którego spaliśmy i który miał w pokoju gościnnym 7 klatek z ptakami, zaprosił nas na ceremonię obrzezania swojego siedmioletniego syna. Około 100 gości, stoliki ustawione na powietrzu, kobiety i mężczyźni osobno, baranina, wódka, impreza.
Następnego dnia trolejbusem wróciliśmy do Urgentu, tym razem nie było muzyki, ale tak samo gorąco. Zaliczyliśmy stolicę Khorezmu: park z pięcioma drzewami, w nim zakochana para na ławce przy dystrybutorze prądu, bazar fajny, jak wszędzie, no i beton, asfalt. Około 19 wyruszyliśmy nocnym, dalekobieżnym, wypchanym po brzegi autobusem przez pustynię do Samarkandy. Kierowca odpalił kasetę wideo z nagraniem występów folklorystycznych. Alternatywą jest tu zazwyczaj kaseta z nagraniem prezydenta Karimowa odwiedzającego pola bawełną płynące i rozmawiającego z rolnikami. W Uzbekistanie każdy student ma zaszczytny obowiązek przeznaczyć 3 miesiące w roku na zbieranie bawełny.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż