Azja Centralna
artykuł czytany
9999
razy
Podjechaliśmy do milicyjnego posterunku, bo tam miało być łatwiej o jakiegoś uaza albo kamaza, do którego moglibyśmy się załadować. Niestety, cały dzień zatrzymywania samochodów nie przyniósł rezultatów, za to doskonale poznaliśmy historię życia Toszbeka, który był szefem posterunku. Jedynym jego sekretem było miejsce, gdzie nabawił się blizny od kuli. Mówił, że może w Afganistanie, może w Czeczeni, a może podczas wojny domowej w Tadżykistanie. Obiecał nam załatwić transport, ale nic z tego nie wyszło. Za to znajomy Francuz załatwił samochód na następny dzień. Pierwszego dnia przejechaliśmy więc tylko 12 km i nie pozostało nam nic innego, jak zasnąć spokojnie w morelowym sadzie. Po wegetariańskiej kolacji zakraszanej wódką i arbuzem.
O szóstej następnego ranka czekała na nas pomarańczowa maszyna zdielano w CCCP, czyli wiekowy moskwicz. Pojechaliśmy więc szeroką doliną ku ośnieżonym szczytom Pamiru. Droga naprawdę jest widowiskowa, gdzie nie spojrzeć piękne szczyty, a w dolinie wartko płynie rzeka, którą można przebyć przechodząc po drewnianych mostkach. Przed pierwszą poważną przełęczą kierowca daje odpocząć maszynie, a my zmykamy wyleżeć się w ciepłych źródłach. Potem jeszcze mała wycieczka w dół wąwozu po wodę. Kierowca, choć sympatyczny, trochę nie myśli, bo nie wziął wody, a silnik moskwicza grzeje się raz po raz. W końcu wjeżdżamy na płaskowyż, na którym szaleją tłuste świstaki. Szosa ciągnie się prosto aż po horyzont. Wzdłuż niej stoją równiutko słupy telefoniczne. Jak na Dzikim Zachodzie! Co jakiś czas mijamy jeziorka, które - jak lokalni mówią - pełne są rubinów. Na obiad zatrzymujemy się w typowej jurcie. Na szczęście mają tu małe jeziorko i wsuwamy wędzone ryby, a nie jak zwykle tłustą baraninę. Kończymy w Murghabie, ostatnim większym mieście Tadżykistanu.
Na wjeździe wszystkim nam szczęki mocno opadły. Klasyczny Sowietystan tylko w zaawansowanym stadium agonii. Rozwalone domy z dziurawymi dachami, psy trzymane na drutach, półmrok, zero uśmiechów. Do tego przenikliwy zapach krowiego łajna, które służy tu jako materiał opałowy. Ale jest za to pomnik Lenina i obowiązkowa rejestracja na milicji i w miejscowym KGB. Działa tu francuska organizacja NGO, która stara się ratować miasto, promując turystykę. Lokujemy się u miejscowej gospodyni. Światlo, choć nikłe, pali się cały czas. Bo za darmo. Za to w zimie, jak powiedzieli Francuzi, istnieje ryzyko, że połowa populacji wyjedzie do Osz, bo nie będzie wystarczająco dużo energii do ogrzania domostw.
Jako że w Murghabie znów był problem z transportem, spędziliśmy następny dzień na trekingu. Powiózł nas Kirgiz w dolinę taką drogą, że dopiero wtedy zrozumieliśmy do jakich celów służą samochody terenowe, których pełno w polskich miastach. Strumyczki, górki, godzina jazdy w prawdziwym terenie. Dalej zielona dolina, jurty, jaki, a na koniec kamieniste piargi. Przełęcz Gumbezkol na wysokości 4731 pękła! Nasze głowy prawie też.
Ostatniego dnia tej pamirskiej podróży wstaliśmy o 3.40. Uaz przyjechał chwilę potem i pojechaliśmy w ciemność ze ślepym Kirgizem, który zawsze wybierał najgorszy z możliwych wariantów ominięcia dziur w drodze. Na początek najwyżej położona na trasie przełęcz (4655 m n.p.m.), a potem śniadanie nad przepięknym jeziorem Karakol (kiedyś odpoczywał tu Marco Polo podczas podróży do Chin). Dalej posterunki milicji szukającej w naszych plecakach narkotyków i drogocennych kamieni. Na obu posterunkach granicznych stempli nie mieli. Polacy do Kirgistanu wiz nie potrzebują. Kolesie na granicy oczywiście nas o nie zapytali. My im na to, że nam Paljakom wiz nie nada. No i uwierzyli na słowo. Poprosiliśmy o stempel, żeby było widać, że legalnie przekroczyliśmy granicę. Stempel jest - powiedzieli - ale na lotnisku w Biszkeku. Zostawiliśmy w dali białą ścianę północnych zboczy Pamiru i wjechaliśmy do Kirgistanu. Jeszcze przeszkoda górska w postaci jednej z odnóg Tien Szanu i zjazd do Doliny Fergańskiej, do tętniącego życiem Osz.
Kirgistan, 30.08.2004
Natalia:
Nocleg w Osz znajdujemy w prywatnym mieszkaniu wynajmowanym przez trzech studentów. Jeden z nich studiuje Koran i wieczorem informuje nas np., że już w Świętej Księdze zapisane było, że nie ma dwóch takich samych linii papilarnych. Idziemy na miasto.
Osz jest drugim co do wielkości miastem Kirgistanu. I jest miastem niezwykle barwnym, multikulturowym i rozrywkowym. Na ulicy rysy mongolskie mieszają się z perskimi; tu, na południu Kirgistanu, dominują jeszcze te drugie.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż