Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
artykuł czytany
4974
razy
W ostatnim tygodniu czerwca wyruszyliśmy w kolejną wyprawę. Znów my, znów Cinquecento i znów Azja. Tym razem naszym celem był Afganistan. Wielu nas pytało: ale po co?! Po co jechać do państwa gdzie przez ostatnie 23 lata trwała wojna. Pewnie wielu z was to rozbawi, inni pomyślą ze jesteśmy chorzy albo "stuknięci" ale dla nas odpowiedź jest prosta. My tak naprawdę nie potrafimy odnaleźć się w świecie arogancji, do którego należymy. W świecie zaawansowanej techniki ale niskiej jakości życia, zbytniego samolubstwa, zbytniej pogoni za zyskiem i bezsensowną władzą.
Ruszając, byliśmy przekonani, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby dotrzeć do Afganistanu, jednak "życzliwość" polskich władz na obczyźnie szybko zweryfikowała nasze plany.
Nawet się nie obejrzeliśmy jak późnym popołudniem byliśmy na granicy węgiersko -rumuńskiej. Słowację i Węgry znamy bardzo dobrze z naszych wielokrotnych wyjazdów, wiec potraktowaliśmy te kraje jako tranzytowe. Formalności graniczne odbyły się na najwyższym poziomie i po 20 minutach Rumunia stała przed nami otworem. Skierowaliśmy się w stronę szczytu Pietrosul 1791 m n.p.m. Minęliśmy po drodze Cluj Napoca i Bistritę, w której zaskoczyło nas bogactwo cygańskich domów. Są to dosłownie pałace, a konstruktorzy dachów są mistrzami w swojej dziedzinie. W Vatra Dornei odbiliśmy na górską drogę u podnóży Pietrosula z zamiarem dotarcia nad jezioro Izorul Montelui. Było już ciemno, wielu dziur nie widzieliśmy i po 2 uderzeniach w dość głęboką wyrwę postanowiliśmy przenocować w samochodzie.
Rano pogoda pogorszyła się wiec zrezygnowaliśmy z wejścia na Pietrosula. Kąpiel w jeziorze również nie wchodziła w grę dlatego udaliśmy się w dalszą drogę z zamiarem przejechania trasy "Transfogarasz". Nawierzchnia jest bardzo dobra, a widoki są nieprzeciętne. Był czerwiec, a na przełęczy w pobliżu Balea Cascada (2300 m n.p.m.) spore ilości śniegu i snowboardziści :) Czerwiec, na dole 28 st. C, na górze ledwo 10 st. C. Tunel pod przełęczą był zamknięty dlatego nie udało nam się przejechać całości, ale ilość serpentyn na przejechanym odcinku i tak można liczyć w dziesiątki. Przewyższenia również były spore. Nocowaliśmy u stop Fogaraszy nad strumykiem. W niewielkiej odległości od nas Moldovanu 2544 m n.p.m. i Negoiu 2535m n.p.m. dwa najwyższe szczyty tego pasma. Obudziło nas stado owiec usilnie obgryzające namiot.
Późnym popołudniem spakowaliśmy się i pojechaliśmy na granicę z Bułgarią. Opłata za ekologię i drogi 16$, stempel w paszporty i mogliśmy jechać. Granicę przekroczyliśmy w Vama Veche. Bułgarię zamierzaliśmy przejechać wzdłuż wybrzeża. Wiedząc, iż w wydzielonych strefach typu Słoneczny Brzeg czy Złote Piaski będzie mnóstwo turystów na nocleg wybraliśmy Tjulmenowo, małą miejscowość gdzie nie ma turystów ... jeszcze. Namiot rozbiliśmy na wysokim klifie. Na drugi dzień z powodu braku jakiejkolwiek plaży pojechaliśmy w okolice Rusałki. A tam malownicza zatoka, o której turystyka zapomniała, można się wykąpać, odpocząć. Popołudniem z ciekawości wjeżdżamy na Złote Piaski, Swiaty Vlas. To co się tam działo przechodzi wszelkie pojęcie. Wszędzie hotele, przeważnie wielogwiazdkowe, baseny, posprzątane plaże i tysiące plażowiczów wylegujących się leniwie. Trzeciego dnia pobytu w Bułgarii, kiedy byliśmy już zmęczeni wszechobecną komercją pojechaliśmy na granicę z Turcją do Malko Tarnovo. Granica trochę zapomniana, niewielu turystów. Droga nie była za dobra, a w dodatku padał ulewny deszcz. Widać było, iż ktoś ćwiczył strzelanie na przydrożnych znakach. To wszystko i otaczający las wzbudzało pewien niepokój. Same formalności były przyjemnością. 30$ za dwie wizy miesięczne, papiery celne na samochód i w drogę. Poznaliśmy także dwóch Francuzów, którzy na motocyklach jechali z Londynu do Hong Kongu. Ciekawe czy udało im się dotrzeć do celu? Szczególnie, iż jeden z nich jechał z uszkodzonym odcinkiem szyjnym kręgosłupa po wypadku w Rumunii. Po stronie tureckiej malownicza droga, dużo szersza i równiejsza sprawiła, iż w Kirkareli byliśmy po niedługim czasie. Skierowaliśmy się w stronę Zatoki Marmara. Tam turystyka w pełni tego słowa znaczeniu. Od Tekirdag do Istambułu, nie da się wsadzić dosłownie palca między hotele i apartamentowce. Na kempingach zatrzęsienie ludzi, a za cenę 15$ warunki bardzo skąpe. Po namyśle odbiliśmy w stronę Morza Czarnego mijając strefy i poligony wojskowe. W miejscowości Yenikoy w otoczeniu śmieci rozbiliśmy namiot. Kolejnego dnia, wyruszyliśmy do Istambułu, miasta o którym nie jeden słyszał wiele. Ruch w mieście był potężny. Nawigację trzeba oprzeć o dzielnice, których my nie znaliśmy. Jeżeli ktoś nie wie w jakiej dzielnicy jest HAGIA SOFIA i cała jej słynna okolica nie ma większych szans tam dojechać. My z pomocą pewnego Pana, udaliśmy się do "Sofii" i Błękitnego Meczetu bez problemów. Dookoła pełno było turystów, zaczepiających sprzedawców skór i dywanów. Udaliśmy się na rozreklamowany Złoty Bazar ale chyba z jego dawnego charakteru została tylko nazwa. Wewnątrz aż czarno od przybyszy z zachodu, a stragany zamieniły się z biegiem lat w nowoczesne, klimatyzowane butiki.
Wyruszyliśmy na podbój Troi. Tyle o niej czytaliśmy. Mity, filmy przedstawiają to miejsce w sposób niesamowity. Przejechanie Bursy zajęło nam 3 godziny z powodu gigantycznego korka wywołanego robotami drogowymi. Do Troi dotarliśmy wieczorem. Spaliśmy na jakimś ściernisku, jednak wygodnie. Rano szybko zebraliśmy się i z nadzieją, że zobaczymy coś ciekawego pojechaliśmy do Troi. Wstęp 24YKR za 2 osoby + samochód, przy kursie 1zł = 0.4YKR, co daje nam blisko 50zł. Powiemy tak: bardzo droga to rozrywka i szczerze odradzamy odwiedzać Troję. Szkoda waszych pieniędzy. Troja to skromne ruiny na środku pola, słynnej plaży w ogóle nie widać -pewnie morze się cofnęło. Porozrzucane kamyki i pozostałości amfiteatru - jednym słowem nie warto. Lepiej iść na porządny obiad.
Zaplanowaliśmy dalszą trasę. Iran - ściana zachodnia z Zatoką Perską, a potem może Pakistan, stamtąd do Afganistanu. Tam już zobaczymy co dalej. Obliczyliśmy dystans, a że nie były to jakieś przerażające odległości (14 000 km) postanowiliśmy objechać i zwiedzić Pakistan. Szczęśliwi, z gotowym planem drogi skierowaliśmy się do Pergamonu (Bergama). Droga z Bahramkale do Ayvacika wiedzie przez góry ale jest równa i jedzie się dość szybko. W Bergamie spaliśmy w samochodzie, jak się rano okazało na wysypisku gruzu ale za to pod drzewem - jedynym w okolicy. Wszystko dlatego, iż pod bramą Asklepionu zameldowaliśmy się o 1.50 w nocy. Niedziela minęła na szukaniu kantoru aby móc wymienić pieniądze na paliwo. Znaleźliśmy PTT, czyli pocztę turecką. Niekiedy oferuje również wymianę walut. Przeważnie pobierają od 2-5 % prowizji. Nam udało się to załatwić bez prowizji.
W drodze do Efezu minęliśmy miasteczko Selcuk trochę uśpione ale za to lubiane przez bociany. W centrum miasta stoją starożytne kolumny, a na każdej z nich jest gniazdo, na nich rodzinki boćków. W Efezie zobaczyliśmy antyczne miasto, a także wyścigi na ? mili i chyba one nas bardziej zainteresowały. Kolejnym celem było Pamukkale. Postanowiliśmy, iż będzie to nasze ostatnie oficjalne miejsce jakie chcemy zobaczyć. W Pamukkale byliśmy o 10 rano i dobrze, bo turystów było niewielu. Z naturalnych tarasów kąpielowych niewiele zostało. Turcy sprytnie oszukują budując nowe, betonowe już tarasy. Woda też już nie bije naturalnie ze źródeł tylko jest pompowana rurami. Ale przynajmniej była ciepła bo też z term. Można się wykąpać jeśli znajdziemy miejsce w egzotycznym ogrodzie. Serwuje się tam drinki i przekąski. Jest to po prostu basen otoczony bujną roślinnością. W południe pojechaliśmy do Ankary załatwiać wizy do Iranu i Pakistanu. Nie chcąc spać w mieście znaleźliśmy dobre miejsce na namiot w pobliżu stolicy. W Ciubukbel wymieniliśmy pieniądze na potrzebne wizy. Ciekawostką jest to, że pracownicy w bankach i urzędach mogą palić w trakcie obsługi klienta. Przy czym ci ostatni mają to surowo zabronione. W Ankarze udajemy się najpierw do Ambasady Pakistanu. Wiza na 1 miesiąc kosztuje 69YKR. Wymagany jest również list polecający z Ambasady polskiej. W Ambasadzie irańskiej podobnie, z tą jedynie różnicą, że 37 Euro kosztuje wiza na 7 dni tranzytu. Na turystyczną Polacy muszą czekać 2 tygodnie. Poszliśmy więc po list do Ambasady Polskiej. Mogliśmy wjechać na jej teren samochodem. Zostaliśmy przyjęci z pełnym profesjonalizmem i życzliwością. Pan Konsul to bardzo pomocny i miły człowiek, który potrzebny dokument miał dla nas po 5 minutach. Bardzo dużo wie o Turcji, zresztą też lubi podróżować. Czas spędzony w Ambasadzie był naprawdę miłym doświadczeniem. Wzięliśmy 2 listy do Ambasady Iranu i Pakistanu. W razie jakichkolwiek problemów Pan Konsul zapraszał nas ponownie. Problemów z wizami na szczęście nie było. Na pytanie odnośnie samochodu obaj konsulowie z tych krajów stwierdzili, iż nie widzą potrzeby posiadania przez nas szczególnych dokumentów. Z tym przekonaniem opuszczaliśmy Ankarę, z wizami w paszportach i w dobrym humorze. Wiele mijanych przez nas jezior otoczonych było specjalną strefą ochronną. Woda krystaliczna, a kąpać się nie wolno. I tak czasem wbrew zakazom korzystaliśmy z dobrodziejstwa słodkiej wody. Ostatni nocleg przed Iranem wypadł nam u podnóży Argi Bagi 5165m n.p.m. Turcja w tym miejscu ma inne oblicze; wsie borykające się z biedą, ludzie robiący opał z nawozu. O korzyściach z turystyki nikt tu nie słyszał.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż