Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
artykuł czytany
4974
razy
Podjechaliśmy pod granicę z Azerbejdżanem, a tam odbiliśmy na zachód w stronę Turcji. W górach kupiliśmy kanister na paliwo, które będziemy chcieli wwieźć do Turcji. Ostatni raz uzupełniamy paliwo w Maku, tam też znajdujemy miejsce na nocleg. Granicę lepiej pokonać rano, nigdy nic nie wiadomo, co która ze stron wymyśli.
Jak się okazało na granicy nie było większych problemów. Irańczycy podbili tylko paszporty, odebrali dokumenty dotyczące samochodu. Turcy na naszych oczach pobili i skopali mężczyznę! Na nasze pytanie dlaczego? Odpowiedzieli, że był to przemytnik. Ale czy za to kogoś się bije?! Turcy też są dziwni. Kupiliśmy wizy, odebraliśmy papiery na samochód. Dzięki temu, iż kontrola była niedokładna udało nam się przewieźć 20l taniego paliwa z Iranu.
Za granicą skierowaliśmy się od razu w stronę Gruzji. Zanim dojechaliśmy nad Morze Czarne musieliśmy pokonać bardzo krętą drogę przypominającą "Transfogaraską". Miasta tam wybudowane są praktycznie na stokach górskich. Bloki są jakby wklejone w góry. Dolaliśmy paliwa z kanistra. Warto było zaryzykować, różnica w cenie jest kolosalna. Postanowiliśmy się przespać bezpośrednio przed granicą w okolicach miejscowości Hopa. Był to kawałek zielonego klifu. Obok nas rozbici byli już od dawna Turkowie. Widać było, że od dawna, bo wokół ich namiotu znajdował się praktycznie ich cały dobytek, a namiot przygotowany był na ciężkie warunki atmosferyczne.
Granica pomiędzy Turcją a Gruzją była wypełniona przez oczekujących na odprawę gruzińskich handlarzy samochodów. Ich twarze wyglądały jakby każdy z nich długie lata ćwiczył boks lub zapasy. Turcy odnotowali nasz wyjazd. Gruzini również nie sprawiali problemów. Od lipca br. Gruzja zniosła obowiązek wizowy dla obywateli RP. Ale i tak zarządali zapłaty 7$ za "wriemiennyj wwzoz" samochodu i 3$ za dezynfekcję. Na tę drugą opłatę nie zgodziliśmy się. Po pierwsze nie mieliśmy już dolarów, a po drugie i tak jej nie przeprowadzono. Gruzini, szczególnie Ci z odprawy celnej byli bardzo mili. Po około godzinie byliśmy już w Batumi, tym samym, o którym Alibabki śpiewały swój przebój. Ale z tamtego kurortu niewiele zostało. Ruiny hoteli, zniszczone kamienice, brak zagranicznych turystów. Brytyjskie funty był w stanie wymienić tylko jeden bank. Ciągle rządzi tutaj amerykański dolar. Batumi przywitało nas także 2 godzinną ulewą. Miasto wyglądało jak w trakcie powodzi. Samochody pozalewane po progi, pływające kosze na śmieci, woda wlewająca się przez drzwi do kamienic i sklepów. Czekając aż deszcz przejdzie poszliśmy na obiad. "Ostryj" - kawałki mięsa w pikantnym sosie z cebulą i chlebem. Jednym słowem - pyszne. Po swych pierwszych spostrzeżeniach doszliśmy do wniosku, iż Gruzja to kraj gdzie liczy się przysłowiowa "skóra, fura i komóra". Większość z mężczyzn ma grube karki i bokserskie twarze. Na jednej ulicy potrafi być 30 kantorów. Hmm, ciekawe dla kogo? Na ulicach leżą krowy, a i świnie biegają luzem. Natomiast w ogóle nie widać Ład i Wołg. W większości to kilku lub kilkunastoletnie samochody z Europy zachodniej. Bardzo często spotykamy najnowsze Infiniti FX35, Land Cruisery, Pajero, Mercedesy M Klasy.
Czasem w miastach brakuje dekli na studzienkach kanalizacyjnych. Najnowszy hit mody to okulary zasłaniające większość twarzy, rozpięte do pasa męskie koszule, eleganckie buty z długimi szpicami u pań.
Jak już jest hotel, to ukryty w lesie, o najwyższym standardzie, a doba w nim kosztuje od 80 do 240$. W państwie, gdzie średnie zarobki to 200$! Co ciekawe nie widzieliśmy ładnych domów gdzie mogliby mieszkać bogacze z super drogimi samochodami. Nie ma fabryk, większych prywatnych firm. Zwykli ludzie są bardzo życzliwi i uczciwi. W drodze do granicy z Osetią spaliśmy nad krystalicznie czystym jeziorem. Niestety ulewa, która w nocy nawiedziła tę okolicę, zamieniła je w brązowe bagno. To wszystko przez górskie rzeki, które naniosły ze sobą ogromne ilości mułu. Rano ślizgając się po mokrym polu ledwo z niego wydostaliśmy się. Jeżeli popadało by jeszcze kilka godzin dłużej wyjazd byłby niemożliwy. Wjeżdżamy w Kaukaz po stronie gruzińskiej. Na jednej z przełęczy silnik zaczął pracować na 3 cylindry. Sprawdziliśmy kable wysokiego napięcia i cewki. Okazało się, że spalił się właśnie jeden z kabli. Jedyne wyjście to kupić nowy. Tylko jak to zrobić skoro jesteśmy w środku gór. Postanawiamy jechać dalej. Do granicy mieliśmy może z 30 km, a do Władykaukazu 60 km. Nie spodziewaliśmy się tylko, że droga zamieni się w górską ścieżkę bez asfaltu. Większość tuneli było nieczynnych, obok objazdy po wąskich pólkach skalnych. Tak zmęczeni i w ulewnym deszczu wjechaliśmy na granicę, a raczej coś, co ją przypominało. Żołnierz z Gruzińskiej Straży Granicznej nakreślił nam tragiczną perspektywę naszego ewentualnego wjazdu do Republik Osetii i Czeczenii. W Osetii trwa napięta atmosfera spotęgowana przez ubiegłoroczny zamach w Biesłanie. Wjechać tam może byśmy i zdołali, ale za grube łapówki, a ryzyko "złupienia" z nas wszystkiego i utraty zdrowia była pewna w 100%. Opowiedział nam historię pewnego Rosjanina, który ledwo dotarł do granicy, w dodatku musieli mu pożyczyć pieniędzy na wizę, bo bandyci nie zostawili mu ani grosza. "Ale przynajmniej go nie zabili" - dodał. Podobnie jest w Czeczenii. Na słowo Grozny oficer tylko się zaśmiał. "Tam dopiero cuda się dzieją" - odparł. Na drodze można spotkać ludzi z karabinami w szybkich samochodach, przed którymi nie sposób uciec.
Kolejnym pomysłem był wjazd do Rosji przez Suchumi. Żołnierz stwierdził, że chyba życie nam niemiłe. Przecież stamtąd żywy nikt nie wyjeżdża. Ci, którym udaje się uciec, wracają siwi. Abchazja to republika wielkości powiatu w Polsce, która nie jest uznawana ani przez Gruzję ani przez Rosję. Zniszczono tam po latach wszelkie dziedzictwa kultury, zburzono mosty. Region ten do lat 90tych nazywany był "rajem Gruzji". Z czasem zamienił się w powojenną ruinę.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż