Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
artykuł czytany
4974
razy
Poruszaliśmy się wzdłuż granicy z Afganistanem. Do Miriam Shah nie wpuszczono nas ze względu na duże zagrożenie, tylko tak naprawdę nie wiadomo jakie. Miejscowa ludność twierdziła, iż jest to propaganda wojskowa, bo na tym terenie wszyscy żyją zgodnie pomimo różnic wyznaniowych i kulturowych.
W Dera Ismail Khan w centrum miasta zostaliśmy zatrzymani przez elitarną grupę komandosów. Z długą bronią otoczyli kordonem nasz samochód, nie dopuszczając nikogo z setki gapiów. Dowódca zapytał co tu robimy? Turyści mają przecież zakaz przebywania na tym terenie. Odpowiedzieliśmy, że nikt po drodze nas nie zatrzymał, a że żadnych zapór nie było więc wjechaliśmy, głównie po to by zatankować. Stwierdził, że z powodu grożącego nam niebezpieczeństwa muszą nas eskortować do następnego miasta. Ruszyliśmy. Przed nami i za nami samochód z uzbrojonymi komandosami. Kierowca pierwszego samochodu jechał z dużą rezerwą bezpieczeństwa. Wszelkie utrudnienia w ruchu przestały mieć znaczenie. Eskorta skończyła się w Dera Ghazi Khan. Komandosi odradzali dalszą podroż w nocy zwłaszcza jak usłyszeli, że planujemy przejazd do Quetty. Początkowo droga wiodła przez góry, nie było asfaltu i było wąsko. Wyprzedzanie lub mijanie zbliżone było bardziej do kaskaderskich wyczynów niż do spokojnej jazdy. We wszechobecnym pyle wzbijanym przez ciężarówki tempo jazdy nie przekraczało 20 km/h. Dalszy odcinek drogi był płaski ale asfaltu było jak na lekarstwo. Kilka razy przejechaliśmy przez bajora z wodą sięgającą progów. Wielokrotnie tarliśmy podwoziem o wystające kamienie, zagięliśmy wtedy próg po stronie kierowcy. Na dobre urwał się kabel masowy i od tego momentu wskaźnik temperatury silnika "zwariował". Nie widząc celu w dalszej jeździe z awarią stanęliśmy i w ciągu godziny dosztukowaliśmy kabel, który wytrzymał już do Polski.
Spotkaliśmy też sympatycznego podróżnika - rowerzystę z Austrii, którego celem wyprawy były Chiny. Nie wyglądał za dobrze. 2 tygodnie spędził w szpitalu w Quettcie z powodu rozstroju żołądka. Mówił, iż ciągle nie odzyskał pełni sił, a przed nim był najgorszy odcinek drogi, górzysty często z szutrową lub skalistą nawierzchnią. Opowiedzieliśmy sobie o dotychczasowych przygodach. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Stwierdził, że i jego i nas nie powinno być w tym rejonie, gdyż oficjalnie jest to strefa zakazana dla obcokrajowców. Wymieniliśmy adresy e-mail i każdy z nas ruszył w swoją dalszą podróż.
W dobrym humorze skierowaliśmy się w stronę Taftan, granicy z Iranem. Zameldowaliśmy się tam wczesnym wieczorem. Pakistańska strona odnotowała tylko wyjazd, wbiła stemple i droga wolna.
Po stronie irańskiej sekcja paszportowa minęła bezproblemowo, za to cło zauważyło u nas brak Carnetto de Passage. To nas trochę osłabiło. Pamiętaliśmy procedurę z granicy tureckiej. Szef cła od razu wziął sprawę w swoje ręce. Stwierdził, że wspólnymi siłami musimy rozwiązać ten problem, a wszystko zostało spowodowane dezinformacją ze strony jego rządu. Zainterweniował w polskiej Ambasadzie w Teheranie by wydała odpowiedni dokument. Jako, że to centrala celna w Teheranie musiała nam wydać zgodę na kontynuowanie podróży samochodem, poprosił byśmy przetłumaczyli tekst Zielonej Karty, która obowiązuje również w Iranie. Był to wymóg Irańskiej Służby Celnej. Pozostało nam czekać na faksy zwrotne z Ambasady RP i Centrali Cła.
Skuteczna interwencja Managera cła wynikała z tego, iż firma ubezpieczająca zarządała od nas 500$. Stwierdził, że jest to suma niewiarygodna. Po nadejściu gwarancji i pozwolenia, otrzymaliśmy wszelkie wymagane dokumenty i mogliśmy jechać dalej. Nie musieliśmy za nic płacić. W Nahbandan pewien chłopiec chcąc nas oszukać za 4 puszki Pepsi zarządał 45000 riali, gdzie w sklepie obok kosztowały 8000 riali...oszust mały i tyle.
Na wybrzeżu Morza Kaspijskiego mnóstwo Irańczyków. W domku kempingowym bez żadnych wygód nocleg kosztował 24$ i jak sądzimy jest to specjalna cena dla obcokrajowców. Na kempingu 10$ kosztował domek bez okien, śpi się z kolei na podłodze. Pewna kobieta stwierdziła: "for we is ok...", dla nas jednak za taką kwotę nie było ok. Spaliśmy nad strumykiem w samochodzie. Rano obudził nas przebój "Coco Jumbo" dawno przez nas nie słyszany. Droga do Rasht zamknięta, dlatego jedziemy do Bandar E Anzali. Odpoczywał tam chyba cały Iran, tylu tam napotkaliśmy ludzi. Plaża przypominała śmietnik, woda również była mętna.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż