10 Dni w Uzbekistanie
artykuł czytany
6169
razy
Jeszcze przed dotarciem do stolicy zatrzymuje nas policja. Na szczęście nie trzeba płacić żadnej łapówki. Pan policjant dokonuje koniecznej rejestracji naszych paszportów (co zdarzy się jeszcze nie raz na drogach Uzbekistanu), a my możemy ruszać dalej, pozostawiając już na dobre góry za plecami. Jeszcze tylko rzucamy ostatnie upajające oko spojrzenie.
W Taszkiencie załatwiamy najpierw niezbędne formalności. Zakup biletu na pociąg do Samarkandy okazał się jednak nie lada wyzwaniem, gdyż wszystkie kasjerki miały przerwę obiadową. Zastanawialiśmy się tylko czy kucharze z dworcowej restauracji, która akurat była zamknięta, również poszli napełnić żołądki. Nasze oczekiwania odnośnie wykupienia biletów na dalsze odcinki podróży także przerosły miejscowych urzędników. A związane jest to z trzema przykazaniami:
- nigdy nie nabywaj biletu w miejscu innym niż miejsce odjazdu. I tak tego nie dokonasz, gdyż brak systemu uniemożliwia przesył koniecznych informacji pomiędzy różnymi stacjami.;
- nie kupuj biletu w inny dzień niż dzień odjazdu;
- nie myśl, że wyprzedzisz w dzień odjazdu innych pasażerów kupując bilet odpowiednio wcześnie; I tak tego nie zrobisz, gdyż nałożone jest dodatkowe ograniczenie czasowe pozwalające na nabycie biletu dopiero na trzy godziny przed odjazdem.
Oprócz formalności biletowych musieliśmy odwiedzić jeszcze obmień waluty. Każdy wymienił po jedyne 50$ dolarów, a dostaliśmy w zamian parę plików sumów - waluty Uzbekistanu. Niektórzy wypchali więc kieszenie spodni, inni torby po aparatach. I tak wyposażeni ruszyliśmy na zwiedzanie Taszkentu. (* W latach 90. w Uzbekistanie panowała hiperinflacja, dlatego waluta straciła znacznie na wartości w porównaniu z rokiem 1993, kiedy to Uzbekistan, podobnie jak inne kraje byłego ZSSR został zmuszony do wprowadzenia własnego pieniądza. Jednakże rząd Uzbekistanu nie dokonał niezbędnej dewaluacji. Obecnie najwyższy nominał to 1000 sumów, który odpowiada 2,5 zł. Aby uzbierać więc wartość 100 zł trzeba mieć 40 takich banknotów. Uzbecy to dopiero maja wypchane portfele! W Uzbekistanie, w przeciwieństwie do Kirgizji, dość trudno wymienić walutę, gdyż ilość kantorów jest limitowana i skrupulatnie nadzorowana przez rząd. Rzekomo takie ograniczenia miałyby zapobiec dalszemu spadku wartości waluty, czemu jednak my jako studenci ekonomii nie chcieliśmy dać wiary. Jednakże skutek ma to taki, że trudno znaleźć obmienyj punk, a jak się już nawet tego dokona to, aby doszło do wymiany należy złożyć swój autograf na specjalnym świstku. Regulowany jest również kurs, który jest jednakowy w całym kraju.)
Kluczowym punktem było oczywiście jedyne metro w Azji Centralnej, które do złudzenia przypomina petersburskie czy moskiewskie. Te same przeszkolone drzwi, te same bramki, które gapowiczów próbujących prześlizgnąć się bez opłaty karzą uderzeniem po nogach, a nawet te same zakazy - zakaz fotografowania, który przez niektórych z nas został złamany, co oczywiście nie umknęło czujnemu oku funkcjonariuszy uzbeckiego metra. Tylko żetony nieco inne-niebieskie.
Taszkent nie zauroczył nas swoimi zabytkami. I cóż trudno się dziwić skoro większość miasta zrównana została z ziemią w 1966 roku podczas trzęsienia ziemi. Później wprawdzie przystąpiono do odbudowy, w której musiały uczestniczyć wszystkie republiki, jednakże poskutkowało to dominacją sowieckich budynków, które pewnie za czasów swej świetności były podziwiane, lecz dzisiaj raczej odstraszają swą szarością. My mieliśmy możliwość przenocowania w jednym z nich.
Gostinica - "hotel"- usytuowana koło cyrku, w dobrym punkcie komunikacyjnym - blisko stacji metra jest miejscem godnym polecenia dla podróżnych z małymi wymaganiami. Za jedyne 4000 sumów można przenocować na łóżku w pokoju z łazienką (wprawdzie pozostawiała ona wiele do życzenia, ale i tak przewyższała standard oferowany nam w następnych gostinicach) oraz otrzymać niezbędną rejestrację. (* Kolekcjonowania rejestracji skrupulatnie przestrzegaliśmy podczas całej podróży po Uzbekistanie. Wprawdzie prywatne domy, w których zdarzało nam się nocować nie wystawiają często tego niby niezbędnego dokumentu (z przekazów ustnych dowiedzieliśmy się, że wystawiający musi uiścić opłatę w wysokości dwóch dolarów), jednakże jak się okazało w dalszej części podróży nikt nie żądał od nas potwierdzenia rejestracji z konkretnych punktach naszej wyprawy po Uzbekistanie. Przedstawienia tych dokumentów nie wymagano też przy wyjeździe z Uzbekistanu, z czym mieliśmy nie mały problem.
A my już około godziny 5:00 wyruszamy na podbój Imperium Timura - kierunek Samarkanda. I tu, spotyka nas wielkie zaskoczenie. Jedziemy pociągiem z klimatyzacją, w przedziale przygotowany dla nas dzbanuszek z czarkami, oczekujący na "stewardesę", która zaraz wejdzie, aby zapytać "czaj zielenyj li czernyj", a na śniadanie podano kanapki z szynka i serem (cena biletu - 6000 sum).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż