10 Dni w Uzbekistanie
artykuł czytany
6164
razy
Do Samarkandy dojeżdżamy w godzinach przedpołudniowych i od razu udajemy się kierując się przewodnikiem Lonely Planet "Cental Asia" do umieszczonej tuż przy dworcu gostinicy "Lokomotiv", w czym pomagają nam miejscowe dzieci. Niestety okazało się, że gostinica obecnie służy tylko Uzbekom, a innostancy - obcokrajowcy nie są przyjmowani i ani negocjacje, w których jesteśmy całkiem nieźli, ani telefoniczne rozmowy z przełożoną, ani nawet przekonywania, że my alpinisty i możemy spać na matach, nie pomogły, więc musieliśmy udać się do innego hotelu. Kierując się priorytetem najniższej ceny, podążając za wskazówkami LP, jak zwykliśmy nazywać przewodnik Lonely Planet, udaliśmy się więc do gostinicy "Registon" usytuowanej w centrum Samarkandy. Był to jeden z najschludniejszych hoteli podczas naszej podróży, za który zapłaciliśmy po 6600 sumów. Jedyną plagą były komary, które dopiero tu, a nie w Tien Szanie czy Pamirze, nie dały nam zmrużyć oka.
Zwiedzanie rozpoczynamy od Meczetu Bibi-Khanym, ale chcąc uszanować sztywne reguły Islamu, udajemy się wcześniej na Siab Bazar, aby tam dziewczyny mogły zaopatrzyć się w chusty niezbędne do okrycia głów i ramion. A sam Siab Bazar ustępuje chyba tylko słynnemu Osz Bazar, który odwiedziliśmy będąc jeszcze w Biszkeku. I tu podobnie jak na innych bazarach Azji Centralnej wydzielone są poszczególne działy dla konkretnych rodzajów produktów. Tak więc aby dotrzeć do chust musimy się najpierw przedrzeć przez dział lepioszek- charakterystyczny dla Centralnej Azji rodzaj chleba, które są poukładane na wozach i w dziecięcych wózkach, później przez dział bakalii, gdzie mili sprzedawcy nagabują nas do kupna dając nam posmakować daktyli, rodzynek czy przepysznych migdałów, następnie przez kolorowe przyprawy, aby znów być częstowanym owocami poukładanymi w symetryczne piramidki. Gdy już docieramy do chust rozpoczyna się zwykły rytuał, czyli sprzedawcy wymyślają cenę po tym jak już zmierzyli swoim okiem zainteresowanego i dokładnie ocenili jaką cenę mogą zaproponować. Jednak my się nie dajemy tak łatwo nabrać na tanie sztuczki i ostro się targujemy. I tu cenna rada. Chcąc zrobić dobre zakupy po przyzwoitych cenach, należy wysłać osobę płynnie władającą rosyjskim, dobrze kupować więcej niż jedna sztukę, gdyż wtedy łatwo zbić cenę, należy też zainteresować się podobnym towarem na straganie obok, gdyż uzbeccy sprzedawcy często ostro rywalizują również między sobą. My byliśmy przekonani, że dokonaliśmy bardzo opłacalnego zakupu. Jednakże, pomimo że i tak zbiliśmy już cenę o połowę, to znaleźliśmy identyczny produkt za połowę przez nas wynegocjonowanej ceny w Bucharze. Cóż to przecież Azjaci są mistrzami targowania się!
Tak wyposażeni ruszamy na podbój Meczetu Bibi-Khanym, z którym związana jest pewna legenda. Otóż małżonka Timura - Bibi-Khanym zleciła zbudowanie największego dotychczas meczetu na cześć swojego męża, który wyruszył na jeden ze swych licznych podbojów. Jednakże uroda pięknej, chińskiej żony Timura zachwyciła tak architekta, że ten poprzysiągł nie dokończyć budowy póki nie skradnie Bibi-Khanym choćby jednego pocałunku. A ten pozostawił na policzku Bibi-Khanym ślad. Timur zauważywszy co się działo pod jego nieobecność wydał nakaz, aby kobiety zakrywały twarze, by ich piękne oblicze nie uwodziło mężczyzn.
Rozmach z jakim został zbudowany Meczet Bibi-Khanym nie szedł w parze z ówczesną wiedzą, dlatego według podań jeszcze zaczym prace zostały ukończone zaczął się on walić, a trzęsienie ziemi z 1987 praktycznie zrównało go z ziemią. My zwiedzmy już częściowo odbudowany meczet i nie omieszkamy ominąć centralnego punkty wewnętrznego placu, gdzie usytuowany jest pewien monument. Według podań gwarantuje on liczne potomstwo dla kobiet, które odważą się pod nim przeczołgać. Tak też wszystkie niewiasty z naszej grupy uczyniły.
Następnie udajemy się do Registanu, który podobnie jak inne zabytki oczarowuje swym rozmachem oraz intensywnymi błękitem małych płytek, którymi są obłożone spalone słońcem ściany. Tu warto też wejść na jeden z minaretów, skąd rozciąga się widok na całą Samarkandę, a nawet można dojrzeć oddaloną pustynię Karakum. Na minaret wprowadza, najprawdopodobniej nielegalnie, jeden ze strażników, zaś droga wiedzie przez zawaloną część jednej z medres. Cena wstępu waha się w zależności od umiejętności targowania się. Podczas zwiedzania Samarkandy nie można ominąć również najstarszego budynku miasta pochodzącego z XVI w. - mauzoleum Ruchabad oraz mauzolea Timurydów w kompleksie cmentarnym Szah-i Zinda, w którym znajduje się niezliczona liczba meczetów.
Następnego dnia po pożywnym śniadaniu, na które spożyliśmy jadło koreańskie , odwiedzamy jeszcze miejsce pochówku Timura - mauzoleum Gur-i Mir. A wieczorem bawimy się na szalenie tanim wesołym miasteczku (gorąco polecamy taką rozrywkę w Azji Centralnej), by złapać nocny pociąg dojeżdżający do Kagan - miejscowości oddalonej o 13 km na wschód od Buchary. A w nim mieliśmy stawić czoło realiom kolei uzbeckich. (* Do Azji Centralnej w ramach represji zostali zesłani Koreańczycy. Stanowią teraz jedną z mniejszości narodowych w Uzbekistanie. Ich dania narodowe, tanie i smaczne, można spotkać na licznych bazarach. Oczywiście sprzedawcy zachęcają do zakupu częstując zainteresowanych przechodniów, dlatego często wystarczy tylko pójść na bazar, aby już się najeść.)
Mieliśmy bilety na pociąg plackartnyj - sypialny bez przedziałów - z wykupionymi miejscówkami, ale bez numerowanego miejsca, które niestety miał wskazać dopiero prowadnik. Wchodzimy do wagonu i robiąc jeden krok już klinujemy się w przejściu, gdyż dalej nie ma dla nas miejsca. Ludzie stoją wszędzie, siedzą po kilka osób na pryczach, a do tego jeszcze chodzą babuszki- panie sprzedające jedzenie- krzycząc głośno manty, gorjacej manty-rodzaj pierogów-, mineralka, piwo,…. i próbując przedrzeć się koło nas nie bacząc na nasze plecaki, niosąc w ręku pełne misy przetworów i mając dodatkowo pokaźny gabaryt w postaci dość dużych piersi. Słowem krew się w nas gotuje. A tu prowadnik jeszcze nie za bardzo się kwapi, aby zorganizować należne nam prycze. Przecież musi zrzucić ludzi, którzy przed chwilą dali mu w łapę za ten przywilej.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż