Bukowina rumuńska
Geozeta nr 5
artykuł czytany
15991
razy
Omului
Schodzimy z Rărau, uzupełniamy zapasy w Cîmpulungu i postanawiamy ruszyć na górę Omului (1932 m.). Leży ona na pograniczu Bukowiny, wśród trochę wyższych gór przypominających nasze Tatry Zachodnie. Dojeżdżamy do Cîrlibaba (to nasza druga wizyta w tej miejscowości) i rozkładamy tam obóz. Następnego dnia rano startujemy. Po kilku godzinach marszu droga wyprowadza nas na grzbiet, po chwili wychodzimy z lasu i otwiera się przed nami widok na "nasz" szczyt. Góruje nad rdzawo-zielonymi połoninami - wygląda groźnie i imponująco, wyraźnie rzuca nam wyzwanie. Krajobrazy przypominają tajemnicze góry z tolkienowskich powieści. Bujna górska trawa, wystające gdzieniegdzie szaro-białe skały, skarłowaciałe drzewa, kamienista, trochę zdziczała droga równo idąca po grzbiecie, a do tego... stado swobodnie pasących się koni. Wszystko to składa się na niepowtarzalny klimat tego miejsca i wprawia nas w niesamowity, trochę nostalgiczny i marzycielski nastrój. Gdy dochodzimy pod szczyt jest już późno. Decydujemy się zostawić plecaki tam gdzie stoimy i zdobyć go bez obciążenia. Musimy ostro podejść pod górę, przedrzeć się przez kosodrzewinę, a na koniec czeka nas coś na kształt wspinaczki po skalistej grani. Imponujący widok - okoliczne góry oświetlone rdzawym światłem chylącego się już ku zachodowi słońca, białe rozciągające się w malownicze, postrzępione pasma chmury czepiające się skał - to nagroda za całodzienny wysiłek. Rozkładamy obóz pod szczytem, na małej, osłoniętej półce, która jest jedynym w miarę płaskim miejscu. Tu możliwe jest rozstawienie namiotów. Następnego dnia schodzimy na dół z żalem żegnając Omului - najwyższą, najdzikszą i najwspanialszą górę jaką zdobyliśmy w Rumunii, a zarazem ostatnią podczas naszej wyprawy.
Powrót
Schodząc po kolei z gór gromadzimy się w Vatra Dornei by na powrót przeistoczyć się w wielką gromadę i ruszyć do domu. Kolejna wizyta w Suczawie, w Domu Polskim. Długa droga autokarami (na szczęście jest zimniej niż podczas jazdy w przeciwną stronę). I, po miesiącu, znowu Przemyśl, Warszawa...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż