Rumunia'2002
artykuł czytany
3546
razy
Pomimo że była już 17.00 postanowiliśmy jeszcze zwiedzić położony między Branem i Braszowem zamek chłopski, a właściwie jego ruiny w Raszowie. Na szczyt wzgórza podążając za drogowskazami drogą nadającą się bardziej dla samochodów terenowych niż dla mojej Fiesty dotarliśmy około 18.00. Nie przypuszczałem, że będzie jeszcze otwarte, ale udało się nam wejść. Na dziedzińcu zebrano sporo bryczek i drewnianych wozów. Największą atrakcją jest tu punkt widokowy na okolicę, a przede wszystkim na góry Bucegi, gdzie wybieraliśmy się nazajutrz. Mury są dość zniszczone, ale prace renowacyjne trwają.
Krętą drogą u podnóża tych gór dojechaliśmy do Busteni. Tu bez problemu znaleźliśmy nocleg w pobliżu stacji kolejki linowej za 400 000 lejów. pomimo znacznych problemów językowych udało się nam zjeść gorącą kolację w miejscowej restauracji - spróbowałem mamałygi i nawet mi smakowała, chociaż Krzyś z Pawłem nie mieli ochoty na ten rumuński przysmak.
Jak na zamówienie po raz pierwszy w czasie naszej podróży na błękitnym niebie pojawiło się słoneczko. Spóźniliśmy się na pierwszy kurs kolejki i musieliśmy poczekać do 10.00 na następny. Jeśli nie zbierze się 20 osób kolejka jeździ co godzinę. Bilety 75 000 lejów. Podróż na Babele 2200m n.p.m. upłynęła dość szybko - po drodze rewelacyjne widoki na skały, a powyżej 2000m już śnieg. Nie było zbyt ciepło i trzeba się było ubrać. Na szczęście byliśmy przygotowani odpowiednio do pory roku. Wyruszyliśmy na północ w kierunku schroniska na Omu - najwyższym szczycie w Bucegi - 2507m. Początkowo maszerowaliśmy wszyscy, ale przy małym schronisku Krzyś z powodu zmęczenia i coraz większej ilości śniegu ulokował się "na barana" u taty i tak już zostało do końca górskiej wyprawy. Chociaż cel wycieczki był przez większość czasu widoczny - wcale nie było blisko. Początkowo szliśmy żółtym szlakiem po płaskim, albo w dół. Dopiero przy rozgałęzieniu na dwie trasy letnią krótszą i zimową dłuższą zaczęła się wspinaczka. My wybraliśmy nie najbezpieczniejszą o tej porze trasę letnią, ale przed nami ktoś właśnie przecierał szlak, a od stacji kolejki mieliśmy aż na sam szczyt przewodnika - małego rumuńskiego pieska, który najwyraźniej polubił nasze towarzystwo. Ostre podejście zaczęło się dopiero gdy obie ścieżki spotkały się a dodatkowo śniegu było też sporo. Na szczęście nie było już daleko, chociaż z każdym krokiem Krzyś robił się coraz cięższy. Odpoczęliśmy dość szybko i po uzupełnieniu zapasów energetycznych ruszyliśmy w dół. Cała wycieczka trwała około 4 godzin i widać to było na twarzy Krzysia. Nie posmarowałem go kremem, a odbijane od śniegu słońce zaczerwieniło mu policzki. Dobrze, że nie miał problemów z oczami - nauczka na przyszłość - trzeba na śnieg wybierać się w okularach. O 15.00 jechaliśmy już w dół z żalem rozstając się z urzekającymi widokami górskimi.
Pojechaliśmy dalej po zmianie przepoconych i przemoczonych od śniegu ubrań. Przejechaliśmy przez Braszów i po 18.00 dojechaliśmy do Homorod, kolejnej wioski niemieckiej z pięknym warownym kościołem. Niestety pomimo iż kilkaset metrów od kościoła udało się nam odnaleźć przemiłego Niemca opiekującego się kościołem było już za późno na zwiedzanie. Była możliwość noclegu na plebani, ale pomieszczenia nie były ogrzewane - Krzyś jest jeszcze za mały na takie eksperymenty. Wymieniliśmy kilka zdań o historii Transylwanii i pojechaliśmy dalej do Sighisoary.
Po początkowych problemach ze znalezieniem noclegu dotarliśmy do hotelu-pensjonatu Chic gdzie za 390 000 dostaliśmy pokoik z TV i prysznicem obok. Na parterze była restauracja gdzie zjedliśmy kolację. Z małymi obawami auto zostawiłem przed hotelem na drodze, ale okazało się, że mimo obecności dyskoteki w pobliżu nie było najmniejszych problemów.
Po wczesnej pobudce i śniadanku pojechaliśmy zwiedzać wspaniałą Starówkę na wzgórzu. Początkowo pokrywająca wzgórze mgła szybko podniosła się do góry i znów pięknie świeciło słońce. Najpierw zwiedziliśmy wieżę zegarową ( 10 000 lejów ). Wspinaliśmy się na szczyt zwiedzając po drodze ekspozycje na kolejnych piętrach - od makiety średniowiecznego miasta, przez zabytkowe meble, zbroje, zegary, księgi, klucze, odzież, aż do funkcjonującego do dziś mechanizmu zegara wieżowego. Z tarasu widokowego można obejrzeć całe miasteczko.
Zarówno kościół obok wieży zegarowej, jak i ten na wzgórzu otwierane są dopiero po 11.00. Musieliśmy zatem zadowolić się obejrzeniem ich elewacji. Spacerując po uliczkach widzieliśmy dom, w którym podobno urodził się Drakula i przeszliśmy zabytkowymi drewnianymi 500-letnimi schodami. Wśród kamienistych baszt, murów miejskich, kamieniczek i kościołów czas zatrzymał się co najmniej kilkaset lat temu.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż