Majestat surowej przyrody Północy
artykuł czytany
4764
razy
Fridtjof Nansen, wybitny norweski polarnik, kilkakrotnie przyjeżdżał tu polować na pardwy i łowić ryby. U Teodora Caspariego, znanego liryka, te miejsca, jak żadne inne, budziły natchnienie twórcze, co owocowało powstaniem wielu poetyckich dzieł. Obecnie ów dziewiczy zakątek skandynawskiego interioru wabi nie tylko wędkarzy, myśliwych, czy poetów. Wraz ze wzrostem popularności aktywnych form turystyki przybywają tu amatorzy canoeingu, podglądacze ptaków i wielbiciele górskich wędrówek. Z Niemiec, Holandii, Szwajcarii czy Francji zjeżdżają się właściciele psów północnych ras ze swymi pupilami. Miłośnicy folkloru i badacze europejskich prowincji mają tutaj naturalną bazę poglądową w postaci skansenów, regionalnych muzeów i dziesiątek lokalnych festiwali ludowych. Przejażdżki konne, golf, rafting i wyścigi psich zaprzęgów przyciągają kolejnych hobbystów. W regionie Femund - Engerdal w zależności od pory roku na podlodowe wędkowanie, cycling i degustację serów wiejskich czekają odpowiednio przygotowane miejsca. Nieoczekiwanym przeżyciem nie tylko dla dzieci jest możliwość spotkania tutaj wielkich stad renów - to najdalej na południe wysunięty obszar występowania tych sympatycznych zwierząt. Jeśli dodamy do tego, że latem i jesienią lasy regionu pełne są grzybów, jagód, maliny moroszki i żurawiny, nie pozostaje nic, tylko zaplanować podróż na północ kontynentu.
Ponad trzysta lat temu z dalekiego Finnmarku przywędrowali tutaj Saamowie. Szukając nowych terenów dla swych stad zatrzymali się w prowincji Hedmark i dziś są integralną częścią lokalnej społeczności. Przestali być koczownikami, ale hodowla reniferów nadal pozostaje ich głównym zajęciem. Opiekują się prawie piętnastotysięczną populacją tych zwierząt, żyjących całkiem dziko na dużych połaciach norwesko - szwedzkiego pogranicza. Jedyny obowiązek hodowców polega na sporadycznym - raz w ciągu roku - spędzeniu wszystkich zwierząt w jedno miejsce i przeprowadzeniu ich selekcji. Aby zgromadzić reny na ograniczonej przestrzeni Saamowie używają helikopterów i motocykli terenowych. Hałasują wtedy wiele godzin, co niezbyt podoba się przyzwyczajonym do borealnej ciszy Norwegom i turystom. Przybysze z Północy usprawiedliwiają się twierdząc, że ich działalność przynosi niebywałe korzyści w postaci podatków, rozwijającej się turystyki i promocji regionu. Kto ma racje? Jestem pewien, że jedni i drudzy. Trzysta lat wspólnego pokojowego sąsiadowania daje gwarancję zgody na następne stulecia.
Nad Jezioro Femund trafiłem w okresie apogeum zjawiska białych nocy w tej części Norwegii. Na przełomie czerwca i lipca ciemności zapadają tu jedynie na chwilę i nawet po północy widoczność w rzadkim sosnowym lesie sięga kilkuset metrów. Nie trzeba wielkiego szczęścia, aby natknąć się na łosia, stado reniferów, polującego rybołowa czy cicho mknącą, potężną sowę mszarną. Naturalne światło nie pozwala człowiekowi zasnąć, prowokuje do wędrówek i baśniowo nastraja do podpatrywania tajemnic tajgi. Kilka tygodni wcześniej skute lodem jezioro teraz gwałtownie budzi się do intensywnego życia. Wszak następne mrozy pojawią się niebawem, a temperatura wówczas spada tu czasami poniżej -40o Celsjusza. Przyroda się śpieszy, a ludzie starają się dotrzymać jej kroku. Pożegnanie ciepłych gaci - to miejscowy obyczaj witania wiosny celebrowany wraz z norweskim Świętem Niepodległości 17 Maja. Ludzie ubierają się wtedy kolorowo, odwiedzają sąsiadów, zapraszają na panekaker og multer (naleśniki z dżemem z moroszki), wychodzą na pierwsze dłuższe spacery. Farmerzy zaczynają nawozić pastwiska, naprawiać ogrodzenia. Nieśmiało pojawiają się pierwsi turyści - ludzie zauroczeni majestatem surowej przyrody Północy.
W końcu maja swoje gościnne drzwi otwiera Femund Canoe Camp - jedyna w okolicy placówka turystyczna oferująca prawdziwy kontakt z naturą. Właściciel, Bengt Magnusson, już na pierwszy rzut oka potrafi ocenić, kto i po co przyjechał w te strony. Wie, kto poprosi o kartę wędkarską, komu trzeba przygotować trzyosobowe kanoe, a komu podpowiedzieć, gdzie sfotografuje gniazdo orła. Na FCC rzadko trafiają przypadkowi goście. Przecież żaden Bawarczyk, Holender, czy tym bardziej Czech, nie będzie gnał samochodem kilka tysięcy kilometrów, aby się przekonać, że nad Jeziorem Femund często pada, a komary bywają nieznośne. Goście Bengta zazwyczaj wszystko wiedzą wcześniej. Znany spiker holenderskiej telewizji zjawia się tutaj każdego roku wcale nie interesując się prognozą pogody. On i jego przyjaciółka już na parkingu przeistaczają się w prawdziwych globtroterów. W samochodzie zostawiają wszystkie atrybuty cywilizacji i wspomnienie hałaśliwych ulic Amsterdamu. Z potężnymi plecakami udają się do maleńkiej przystani i już po chwili stają się częścią dzikiego krajobrazu. Do dyspozycji mają ponad 800 większych i mniejszych polodowcowych jezior, kilka spokojnie płynących rzek, dziesiątki strumieni i rozległą taflę Femund - drugiego co do wielkości jeziora Norwegii. Przez najbliższych kilkanaście dni będą na przemian wiosłować i zakładać kolejne obozowisko, pichcić i suszyć zmokniętą odzież. Przejdą pieszo kilkadziesiąt kilometrów przez parki narodowe Gutulia i Femundsmarka. Sfotografują 500-letnie drzewostany, niechcący spłoszą kaczą rodzinę i pokosztują smakowitości leśnego runa. Czasem będą się także opalać i czytać ulubioną lekturę na całkiem dzikiej plaży. Będą też rozmawiać przez komórkę, bo przecież tak do końca nie można zerwać z cywilizacją. Gdyby zaś z jakichś powodów bardzo zapragnęli ludzkiego towarzystwa, też mają ku temu okazję. Wystarczy, aby w ostatni weekend lipca wiosłowali w okolicach Elga. Ta maleńka rybacka osada, gdzie kończy się jedna z lokalnych dróg, na kilka dni gwałtownie ożywa za sprawą Fiskefestivalen - ludowego rybackiego festynu. Z całego fylke - to norweskie województwo - ściągają tu gromadnie amatorzy dobrego jadła, muzyki akordeonowej i wędkowania. Setki przyczep kempingowych, autobusy wycieczkowe, a nawet powozy konne tarasują w tych dniach zakamarki osady i całą okolicę. W prywatnych kwaterach brak miejsc noclegowych, a kilka miejscowych jadłodajni pęka w szwach. To, co się wtedy w Elga dzieje, przeczy utartym opiniom na temat chłodnych norweskich temperamentów. Od rana do nocy gra muzyka, występują folkowi artyści, leje się horrendalnie drogi tu alkohol, a na molo bite są kolejne wędkarskie rekordy. Prawie nie ma tu cudzoziemców, bo kto właściwie na świecie słyszał o ludowym festynie w Elga? Erik i Miriam z Amsterdamu wiedzą o nim od dawna, ale czy mają powody, aby wziąć udział w tych igrzyskach?
Fauna tego obszaru charakteryzuje się bogactwem gatunków, ale żaden z nich, poza rybami i komarami, nie występuje w dużych populacjach. Przez większość czasu trwania letniej doby wokół jeziora panuje przerażająca cisza. Jedynie czasami przerwie ją ostre, ostrzegawcze zawołanie spłoszonego samotnika, pisk zająca pod szponami sowy albo trzask łopat walczących łosi. Pustułki i ogorzałki od milionów lat tak samo karmią swe pisklęta, skandynawski zając z białego staje się wielobarwny, a pstrągi przybierają na wadze. To krótka, lecz piękna norweska wiosnojesień. Ciekawostką jest występująca co kilka lat w Skandynawii plaga lemingów. Te pełne tajemnic gryzonie pojawiają się wtedy w milionowych ilościach, giną pod kołami pojazdów i padają ofiarą drapieżników, a nawet domowych kotów. Nauka nie wyjaśniła też przyczyn skłaniających lemingi do zbiorowych aktów samozagłady - desperacko skaczą do wody lub próbują pokonać wartki nurt cieśnin. W większości giną.
Wiosłując wieczorem wzdłuż zachodnich brzegów jeziora można przez kilka godzin „nie pozwolić" słońcu zajść, a obserwować je opadające tuż nad łagodnie obniżającymi się zboczami okolicznych wzniesień. Wschodni brzeg w tym czasie mieni się nieskończonością odcieni norweskiego lasu, omszałych rumowisk skalnych, zalegającego gdzieniegdzie śniegu i majestatycznego nieba. Nieoczekiwanie barwnym dodatkiem do tej surowości są seledynowo-żółte kobierce chrobotka reniferowego, porostu widocznego nawet z odległego o kilkanaście kilometrów Parku Narodowego Femundsmarka.
Czystości powietrza i wody nic tu nie zagraża. Nad jeziorem, które ma sześćdziesiąt kilometrów długości jest tylko kilka osad, z których największa liczy półtora tysiąca mieszkańców. Dbałości o przestrzeganie zasad ekologicznych od Norwegów może uczyć się cała Europa. O czystości wód akwenu niech świadczy fakt, że śmiało można ją pić, a także używać do uzupełniania elektrolitu w akumulatorach samochodowych. Niska temperatura wody, stumetrowa głębia i krótkie norweskie lato nie sprzyjają rozwojowi wodnej roślinności.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż