Gdzie Słońce nie zachodzi...
artykuł czytany
4322
razy
Na Kanozero dopływamy o 3 nad ranem (1 w nocy czasu polskiego) i naszym domem na półtora dnia staje się niewielka, bezludna wyspa. Rozbijamy obozowisko tuż przy głazach ozdobionych rysunkami naskalnymi z VI w. n. e. Jest 22 czerwca, dzień przesilenia letniego. Słońce krąży wokół nas ani na chwilę nie znikając poniżej horyzontu... Czujemy się jak w centrum Wszechświata. Mała wyspa na środku jeziora, gdzieś za kołem polarnym, oblana spokojną, niebieską wodą. Ze szczytu widać brzegi Kanozoera porośnięte zielonym lasem szpilkowym, a nad nami białe niebo wpadające na horyzoncie do wody. Jest ciepło, kukułka śpiewa nad naszymi głowami, na ognisku pieczą się ryby... Odpłynięcie z wyspy nie jest tak beztroskie. Południowy wiatr jest na szczęście sprzyjający, ale na tyle silny, że na jeziorze tworzą się zbyt wysokie fale żeby odpłynąć. Czekamy aż ucichnie. W końcu łączymy kajaki w dwukadłubowiec, między wiosłami rozpinamy pałatkę i płyniemy w deszczu.
Skaliste przeszkody
Zastanawiając się skąd w wodzie tyle skał należy sięgnąć do geologii. Półwysep Kolski leży w obrębie wschodnioeuropejskiej platformy prekambryjskiej. Umba przecina stare, zwietrzałe i potrzaskane skały. Na progach i bystrzach, gdzie rzeka płynie szybko są one szczególnie niebezpieczne. Trzeciego dnia łamiemy pierwsze wiosło na progu Rozbójnik. Obwiązujemy je sznurkiem. Kilka godzin później łamiemy następne. Mamy zapasowe balony do kajaków, ale wiosła tylko cztery. Tego samego dnia okazuje się też, że mamy dziury w kajaku, decydujemy się więc na postój. Na zwietrzałych, płaskich skałach wynurzających się z chłodnej, przeźroczystej wody rozpalamy ognisko. W kociołku bulgocze kasza gryczana, a my sklejamy dziurawe kajaki i naprawiamy wiosła. Wydaje nam się, że w tym miejscu powstał świat. Słońce niknie za pasem sosen, ciągle jednak jest jasno; granatowe chmury zbite w gęsta, ciasną gromadę szybko przesuwają nad naszymi głowami. W promieniu 100 km nie ma nikogo...To miejsce niesamowite, pełne magii. I komarów jakby mniej...
Dzień polarny
To wytłumaczalne i zrozumiałe, aczkolwiek zaskakujące zjawisko dla ludzi żyjących poniżej 66 - ego równoleżnika. Początki życia podczas dnia polarnego są niesamowite. Organizm wariuje. Nieprzyzwyczajeni do spania w jasności zasłaniamy oczy ubraniami. Kładziemy się spać o 6 rano, żeby wczesnym popołudniem płynąć dalej. Innym razem śpimy do 3 po południu, żeby wyruszyć "pod wieczór". Nie ma różnicy, która jest godzina skoro i tak jest widno... Po kilkudziesięciu godzinach nauczyliśmy się odróżniać "dzień" od "nocy". Słońce jest trochę niżej i robi się trochę chłodniej. Jednak odróżnienie wschodu od zachodu Słońca jest niemożliwe, przejście jest zbyt płynne. Zaskakujące są jednak ptaki - niestrudzone kukułki kukają cały czas, bez względu na godzinę.
Tajga
Skład gatunkowy podobny jest do lasów Polski - występuje świerk zwyczajny, sosna zwyczajna, brzoza brodawkowata, jodła syberyjska, modrzew. "Coś" jednak innego uderza w wyglądzie ciągnącego się po horyzont lasu. Drzewa są wyraźnie niższe i węższe. To tajga, las szpilkowy charakterystyczny dla klimatu umiarkowanego chłodnego, występujący na obszarze północnej Azji, Europy oraz Kanady. Bogate runo cieszy bose stopy brakiem kolczastych gatunków. Białawo - zielonkawy mech (chrobotek reniferowy) ściele się miękkim kobiercem. Kwitnące na biało kwiaty bagna zwyczajnego sypią wokół puch niczym dmuchawce. Głodne komary czają się ukryte w podszycie...
Spotkani w tajdze
Oba brzegi Umby nietknięte ręką człowieka obiecują spokój i bliskość natury. Na odcinku 150 km nie ma żadnej osady. Jednak przez 10 dni trzy razy spotkaliśmy ludzi. Na jeziorze Kapustnym Niżnym pracuje pan wlepiający mandaty za połów bez zezwolenia. Zagaduje nas. Chwilę później na brzegu pojawiają się dwie panie i dwoje dzieci. Zapraszają na rybę (surową i smażoną) i herbatę. Dajemy dzieciom czekolady, a paniom papierosy. Grupa przyjechała tu na wakacje, mieszkają w dawnej daczy. Zatrzymujemy się też na chwilę w turbazie - nowe, drewniane domki z ratanowymi meblami na ganku zostały zbudowane z pewnością z myślą o elicie rządzącej. Wzrok i ton pracownika świadczą o nieprzerwanej, kilkunastogodzinnej imprezie. Ostatnimi ludźmi spotkanymi w tajdze są trzej rybacy, którzy przyszli do chaty rybackiej, gdzie chcieliśmy przenocować. Szybko przeszli do rzeczy: wyjęli wódkę, ale zostawiliśmy ich samym sobie udając się na jedną z niewielu plaż, jakie można spotkać w tajdze.
Kandalakša
To ważny węzeł kolejowy; stąd wracamy do Polski. Podłużna blacha w centrum miasta obwieszcza, że jest to miasto portowe "Kandalakša - moj gorod u Bielogo morja". Nieopodal, na betonowym postumencie, stoi czołg pamiętający sukcesy Armii Czerwonej; tu młodzi ludzie umawiają się na randki. W pobliskim parku stoi pomnik Lenina w kolorze złota; głowa dumnie skierowana na południe, w stronę Morza Białego. Na budynku, niedaleko dworca - blaszana tablica z rysunkiem. Zza kucającej dziewczynki trzymającej w dłoniach kwiaty wynurza się z fal żołnierz trzymający karabin. Miasto poddaje się stopniowej sukcesji roślinności, zaniedbane trawniki czekają na opiekę. Wchodzimy do jednego z przydworcowych sklepów. Panie ekspedientki zdobione niedyskretnym makijażem odsłaniają w uśmiechu złote zęby. Mimo, że na ladzie stoi całkiem nowa kasa fiskalna, pani i tak sprawdza rachunki na... drewnianym liczydle.
Podróżując sami piszemy definicje. Półwysep Kolski to kraina za Kołem Polarnym, gdzie brzęk komarów zagłuszany jest jedynie przez huk wody. Miasta położone są tylko wzdłuż linii kolejowej, a ludzie żyją niczym 40 lat temu...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż