Kreta'2006
artykuł czytany
4910
razy
CHWILA TRZECIA
Chwila urocza... Słońce nie rozpala już do białości struktury tynków, ale jeszcze ostatnim światłem barwi na pomarańczowo zbocza gór nad Sougia. Na tarasie piję zimne ouzo z sokiem cytrynowym i rozkoszuję się myślą, że za chwilę pójdziemy na pachnącą i barwną kolację. Codziennie po grecku uroczyście celebrujemy rytuał wieczornego posiłku, niezmiennie zaczynający się od szelestu papierowego obrusa rozkładanego na stole przez właściciela tawerny. Z ochotą wkładamy rogi obrusa za gumkę, rozciągniętą pod blatem stołu. Nasz apetyt i dziecięca radość osiąga swoje apogeum na dźwięk gromady talerzyków z przystawkami mezedes. Marek skrapia cytryną kalmarki i wlewa olbrzymie ilości oliwy do horiatiki. W nadmorskiej tawernie Galini jemy: ja - bureki (zapiekanka z cukinii, ziemniaków i sera feta), Mati - souvlaki, Marek - stifado.
AZOGIRES - PALEOCHORA - ELYROS
Dziwny dzień... Dzień poszukiwań i zagadek. Poranek pochmurny i deszczowy. Groźne ołowiane chmury usiadły na pobliskich zboczach. Idziemy z Markiem na poranny spacer. Wyspa oddycha świeżym, wilgotnym powietrzem. Rzadko widywaliśmy ją w takiej odsłonie. Wyschnięte koryto rzeki prowadzi nas do europejskiej, górskiej ścieżki E4, która począwszy od Pirenejów, przez Alpy i masyw Olimpu aż do gór Cypru łączy największe europejskie pasma górskie. Tu, na ścieżce w Sougia starsza kobieta właśnie nawołuje rozbiegane owce, potrząsając miską z kukurydzą. Ścieżka wije się między drzewkami oliwnymi , by po chwili piąć się w górę łańcuszkiem kamiennych murków. Wiem, że tędy wiedzie szlak do mojego kościółka Profitis Ilias na wysokiej skale, wyłaniającej się z morza cztery godziny drogi stąd. Codziennie, gdy siedzę na plaży w Sougia, ta połyskująca w słońcu biała plamka kościółka przyciąga mój wzrok. Wyobrażam sobie jak piękną przestrzeń stamtąd widać i marzę, żeby stojąc tam zobaczyć zatokę Sougia, granatowy bezmiar morza, odległy zarys wyspy Gavdos, biel kościółka i pomarańczowe zbocza południowego wybrzeża, opadające stromo do wody. Dziś mała, biała perełka kościółka na szczycie skały schowała się w szarej, ciężkiej pierzynie chmur. Cóż, dzisiaj tam nie pójdziemy. Postanawiamy więc jechać do Paleochory, a po drodze powłóczyć się po górskich wioskach.
Najpierw wysiadamy w Rodovani i ku naszej radości wychodzi słońce. Odkrywanie Rodovani, tak jak i większości kreteńskich wiosek to pasjonujące zajęcie. Wioski pozostają obojętne dla tych, którzy tylko przez nie przejeżdżają. Z głównej drogi nie doceni się w pełni piękna i uroku górskiej wioski. Trzeba wysiąść z samochodu i zejść wąską uliczką w dół, w głąb wioski, zgubić się wśród kamiennych ścian domów, cały czas z aparatem fotograficznym w gotowości. Taka wioska to plener fotograficzny, z zaskakującym bogactwem motywów. Nie można się spieszyć, tylko uważnie wypatrywać właściwie oświetlonych starych drzwi, schodów, okiennic, kwiatów porastających pobieloną ścianę, drzewek pomarańczy na podwórku tuż obok suszącego się prania.
Po drodze do Paleochory mijamy też Azogires. Nie planowaliśmy tu wysiadać, ale kusi nas dostrzeżona nagle z okna samochodu przerdzewiała tabliczka z niewyraźnym napisem "SPILIA CAVE". Dlaczego nie? Poszukamy jaskini... Wspinamy się ścieżką wśród zielonej o tej porze roku frygany. Płoszymy stado owiec. Daleko w dole w słonecznej poświacie cypel Paleochory. Na szczycie góry przed nami biały krzyż. Nie mam pojęcia kto i dlaczego go tam postawił.
Ścieżka niespodziewanie opuszcza przyjazną, pachnącą ziołami fryganę i wspina się między pionowe, zarośnięte pajęczynami ściany. Nagła zmiana nastroju trochę nas zaskakuje. Wspominamy z Markiem film "Piknik pod wiszącą skałą". Mati żartuje z kreteńskich jaskiń. Pewnie kolejna czarna dziura... Tymczasem trafiamy do porośniętej pokrzywami niecki otoczonej przez wysokie, posępne skały. A przed nami wrzyna się w skałę długa, pionowa szczelina, głęboka na około 20 m. Prowadząca w dół przerdzewiała drabina ginie w ciemności szczeliny. Zaskoczenie... Chyba dawno tu nikogo nie było. Mati krzyczy z radości, jego niesiony przez echo głos płoszy stada gołębi w głębi jaskini. Wylatują w popłochu z czarnej dziury, głośno gruchając i budząc z początku nasz lęk. Chłopaki uparli się i schodzą po obluzowanych szczeblach na dno ciemnej szczeliny. Strasznie się o nich boję. Drabina jest zardzewiała a poza tym tradycyjnie latarka została w samochodzie. Krzyczę w głąb chłodnej ciemności, żeby już wracali. Słyszę ich podniecone głosy, tak obce dla tego miejsca. Z mojej małej angielskiej książeczki o wąwozie Agia Irini dowiaduję się ze zdumieniem, że grota - dziś dom gromady gołębi, też ma swoją historię. W 1300r. zginęło tu 98 świętych mężów przybyłych na Kretę. Tylko jedno zdanie a tyle pytań... Nie wiem po co tu przybyli i dlaczego zginęli. Musiało to być znaczące wydarzenie skoro w Azogires odkryjemy jeszcze klasztor Agioi Pateres poświęcony świętym mężom. Ścieżka wśród gajów oliwnych, nad zacienionym szumiącym strumieniem prowadzi do białego klasztoru wtopionego w skałę. Ikona w grocie tuż nad skalną kaplicą przedstawia tłum schematycznie namalowanych postaci zgromadzonych nad brzegiem morza. Wyraźne są tylko otoczone aureolami twarze mężów stojących na brzegu. Za nimi widać już jedynie kolejne rzędy aureoli. Do brzegu dobija łódź a na niej jeszcze jedna postać. Kim oni są i co tu robią? Dzień zagadek i odkryć. Jednak tej zagadki dzisiaj nie rozwiążę.
Czas na Paleohorę. Najpierw obieramy sobie za cel pozostałości twierdzy wenecko - tureckiej, wznoszącej się na cyplu. Nie tyle interesuje nas twierdza, ile wzgórze na którym stała. Widać stąd w dole całą Paleohorę wraz z jej plażowym fenomenem, którego nie zdążyliśmy dostrzec gdy byliśmy tu pierwszy raz dawno temu, na którejś z "kret". Po zachodniej stronie cypla - szeroka piaszczysta plaża, po wschodnie ocieniona tamaryszkiem plaża kamienista, po środku gęste zabudowania Paleochory. W porównaniu z naszymi kochanymi wioseczkami, to duże, turystyczne prawie miasto pełne pensjonatów i tawern. Z lubością oddajemy się safari fotograficznemu. Polujemy na rozświetlone słońcem okazy: biel schodów, zieleń opuncji, błękit drzwi i okiennic, ochrę tynków...
Po udanych łowach w rybnej knajpie Karavela jemy świeże rybki: ja - rybkę z wód głębszych, Marek - rybkę z wód płytszych, Mati - jednak musakę (zapiekanka z ziemniaków, bakłażanów, cukinii i mielonego mięsa z pomidorami pod beszamelem). Do tego tonące w złotej oliwie warzywka: fasolakia (wiadomo), kolokifia (cukinia).
Przeczytaj podobne artykuły