Kreta'2006
artykuł czytany
4910
razy
Portowy ruch, kupcy handlują rybami i zamorskimi towarami, nabywcy targują się i w końcu płacą złotą monetą Lissos z Ariadną po jednej i delfinem po drugiej stronie, chorzy przybywają po uzdrowienie do leczniczego źródła, wierni w świątyni Asklepiosa spożywają mięso zwierząt ofiarnych a zwierzęcą skórę składają w ofierze na ołtarzu boga medycyny. Zastanawiamy się z Mateuszem, co uprawiano w zielonej dolinie, zapachy jakich potraw unosiły się nad kamiennymi domami, które dziś obrośnięte ziołami zlewają się ze skałami zachodniego zbocza. Jak wielkie cumowały tu statki? Jak one wyglądały? Czy zatoka pocięta była pomostami? Wiemy jedynie, że musiała być większa niż jest teraz. Świadczy o tym czarny, ponadmetrowy pas na przybrzeżnych skałach, który w czasach antycznych przykrywało morze. Zachodnie brzegi Krety w ciągu wieków wyłaniają się stopniowo z morza, podczas gdy wschodnie giną pod wodą. Ta wiedza i tak wiele nam nie ułatwia. Orzeźwiająca kąpiel, żywiczne wino, oliwki i ser... Czy antyczni mieszkańcy Lissos też to lubili?
SOUGIA - HANIA
Nad drogą do Omalos ciężkie, ołowiane chmury. Nici z moich górskich planów. Szczyt Gingilos musi poczekać. Decydujemy się więc pojechać do Hani. Trzeba wypłacić kasę, poszukać lauty albo buzuki dla Tomka, odwiedzić muzeum archeologiczne z eksponatami z odkrytych przez nas antycznych osad południowej Krety m.in. z Lissos, Elyros i Tarry. Poza tym miło będzie znów powłóczyć się wśród weneckich zaułków Hani. Mamy jeszcze jeden cel - odwiedzić Cafe Vafe - kafenion otwarty 1 maja przez Gosię i Bartka z Polski.
Jak to zwykle bywa, w miastach idzie nam zawsze zdecydowanie gorzej, zdecydowanie bardziej wolimy puste górskie ścieżki, czy leniwą atmosferę Sougia od korków i zgiełku Hani. Najpierw przez pół godziny kręcimy się po jednokierunkowych uliczkach, żeby gdzieś zaparkować. Kolejne pół godziny biegamy po weneckich uliczkach Hani w poszukiwaniu prostego greckiego fastfoodu. Po wyrafinowanych greckich przysmakach w Sougia chodzi za nami zwykły pita gyros za 2 euro. Z doświadczenia wiemy, ze gdzieś obok eleganckich i drogich restauracji musi być poszukiwany przez nas przybytek taniej kulinarnej pociechy, z reguły niewielki i niepozorny, coś niby otwarty barek, a w nim pionowy ruszt z płatami smakowicie pachnącego i przyrumienionego mięsa. Mijamy w pośpiechu rzędy stolików w wąskich uliczkach, ignorujemy kelnerów zapraszających do swoich eleganckich tawern, ukrytych w starych weneckich kamienicach, nie dajemy się skusić zapachom z restauracji na nadmorskim deptaku. Wreszcie jest... Z radością wbijemy zęby w ciepłą pitę z pomidorami, papryką, sałatą, cebuką, mięsem i tzatziki w środku.
O dziwo bez żadnego problemu odnajdujemy Cafe Vafe przy Petropoulakidon 21 na małym placyku u zbiegu Patriarhi Athanasiou i Meletiou Piga. To dosłownie parę minut na zachód od murów starego miasta Hani. Siedzimy przed kafenionem i rozmawiamy. To drugi dzień działania kafenionu pod polską banderą. Poprzedniego wieczoru pierwszy raz wspólnie z angielską klientelą Gosia z Bartkiem obejrzeli klasyk filmowy na dużym ekranie, który zainstalowali w swoim kafenionie. Dziś cieszą się, że przyszła właśnie z Polski paczka z cieplejszymi ubraniami. Trochę zaskoczył ich majowy chłód północnej Krety. Nasza bohaterska para daje sobie rok, aby sprawdzić kreteńską ścieżkę życia. Na razie walczą z grecką biurokracją i brakiem wiedzy wśród greckich urzędników, o tym chociażby, ze Polska jest krajem Unii Europejskiej. Śmieją się, że jeszcze nie potrafią dobrze wymówić adresu swojego kreteńskiego mieszkania, a co dopiero wytłumaczyć drogę Grekowi, który ma dostarczyć im świeżo zakupioną lodówkę. Nawiązują kontakty z klientami i sąsiadami. Jako ci "obcy" spotykają się z opieszałością i niedoinformowaniem urzędników, ale też z życzliwością kreteńczyków. Ktoś podarował im cytryny i kruche ciasteczka. Starsza pani z sąsiedztwa dała kwiaty do ozdobienia kafenionu i oczywiście poczuła się również w obowiązku zarządzić a przynajmniej doradzić jak najlepiej je zasadzić, a potem jak ustawić doniczki. Dziś w Cafe Vafe można zjeść musakę, ale Gosia chciałaby serwować również popularne w Polsce dania. Skarży się, że ziemniaki nie są wcale takie tanie, a selera bądź korzenia pietruszki w ogóle nie można tu kupić. Kreta nie zna takich warzyw, ale może z czasem pozna.... Nie boją się przywiązania do kafenionu, tego, że przez większą część dnia ktoś musi tam być, zresztą Gosia uwielbia gotowanie. Na fakturze obok obco brzmiących i dziwnie jeszcze wyglądających greckich nazw wypisuje ołówkiem ich polskie odpowiedniki.
Jesteśmy pełni podziwu, że zrobili ten krok, że zaryzykowali, podjęli wezwanie, porzucili rutynę... Pokonali lęk przed tą pierwszą chwilą w obcym miejscu i pytaniem "no i co teraz". Wygląda, że wiedzą co teraz... Trzeba pójść na pocztę odebrać paczkę, trzeba pojechać do "Champions" na większe zakupy, trzeba poszukać gdzieś kapusty kiszonej, przygotować kafenion na Dzień Polskiej Konstytucji 3 maja, przepędzić kota z sofy, załatwić stały pobyt i stałe łącze internetowe... Trzymamy kciuki i polecamy wszystkim szwędającym się po Hani: ODWIEDŹCIE GOSIĘ I BARTKA W CAFE VAFE!!!
CHWILA CZWARTA
Ależ jesteśmy dziś szczęśliwi. Grzejemy zmęczone ciała na gorących kamieniach plaży w Sougia. Przed chwilą wypiłam prawdziwie pomarańczowy w barwie i smaku sok pomarańczowy. Z dumą i poczuciem szczęścia patrzę na białą plamkę kościółka Profitis Ilias, ledwie migoczącą w słońcu na odległej, zalanej słoneczną mgłą nadmorskiej skale. Dziś tam byliśmy. Stopy odpoczywają w cieple kamieni po 5 godzinnym spacerze górską, nadmorską ścieżką, używaną jeszcze przez Minojczyków. Za skałą ukrywa się niewidoczne stąd wejście do wąwozu Tripiti. Tam właśnie zaczęliśmy naszą dzisiejszą wędrówkę.
TRIPITI - PROFITI ILIAS - PIKILASSOS - SOUGIA
Rano stary Grek zawiózł nas swoją łódką do maleńkiej plażki u wylotu wąwozu Tripiti. Wskazując palcem nieokreślony punkt w przestrzeni, powiedział "300, 400 metres and then up". Uwielbiam chwile wchodzenia do kreteńskich wąwozów, otwarte skalne wrota zapraszają do środka, ale nigdy nie wiadomo, jakie niespodzianki czekają na wędrowców w trakcie drogi. Wrota zamykają się za plecami , a skalne ramiona zaciskają się coraz ciaśniej. Wąwozy, w których przecież nie sposób zabłądzić, zaskakują skalnymi uskokami i załomami, nagłymi różnicami poziomów, ogromnymi głazami barykadującymi drogę. Trzeba szukać dogodnego przesmyku, właściwego oparcia dla stóp, głazu, z którego wygodnie będzie zeskoczyć, bez żadnej gwarancji, że wybrane przejście doprowadzi nas do ścieżki. Tak było w naszych ukochanych wąwozach Aradena i Sarakina. Wiem, że wąwóz Tripiti jest jednym z trudniejszych wąwozów, choć majestatyczna skalna brama, strzegąca wąwozu od strony morza, nie zwiastuje żadnych niebezpieczeństw. Ja też nie spodziewam się niczego złego, bo dnem wąwozu będziemy szli tylko przez pół godziny, więc jego tajemnice pozostaną dla nas jeszcze tym razem nieodkryte. Turyści po przejściu wąwozu Samaria, płynący promem z Agia Roumeli do Sougia i Paleochora, z zaciekawieniem pokazują sobie biały domek stojący na dnie wąwozu Tripiti, między jego pionowymi ścianami. Dziś dowiaduję się, że dom i cysterna należą do mieszkańca Agia Roumeli, który wypasa tu swoje kozy. Zaskoczeni tuż przy wylocie wąwozu znajdujemy biały kościółek przytulony do skały. W pomarańczowym dachu kościółka tkwi śruba rybackiego kutra, a na niej wisi dzwon.
Przeczytaj podobne artykuły