podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Trzy oblicza Norwegii - Fiordy, Lofoty, Nordkapp
reklama
Artur Lorenc
zmień font:
Trzy oblicza Norwegii - Fiordy, Lofoty, Nordkapp
artykuł czytany 10755 razy
Jadąc przez Szwecją miałem wrażenie przemierzania krainy wiecznego spokoju, sielanki, gdzie czas jakby zwalnia, a ludzie żyją własnym rytmem. Jedynie większe miasta, które spotykałem na drodze tylko od czasu do czasu, przypominały o pośpiechu i miejskim zgiełku. Na ogół jednak miałem przyjemność jechać w tej cudownej atmosferze niezakłóconej niczym ciszy i spokoju. Mieniące się różnymi barwami pola, czerwone, drewniane domy samotnie wśród nich tkwiące, zagrody ze zwierzętami i malownicze jeziorka dodające jeszcze smaczku do całej tej mieszanki. To jest Szwecja, którą ja miałem okazję poznać i która najbardziej utkwiła mi pamięci. Przed wyjazdem może nieco inaczej ją sobie wyobrażałem, ale na pewno nie byłem zawiedziony, a wręcz przeciwnie pozytywnie zaskoczony. Jazda rowerem w takiej scenerii jest czystą przyjemnością, a pokonywanie kolejnych kilometrów przychodzi jakby łatwiej i czas szybciej mija. Jednak żeby nie było tak pięknie i kolorowo to, co jest powszechnie wiadome, nie ma róży bez kolcy. W tym wypadku były nimi znienawidzone przeze mnie meszki. Chyba do końca życia będę już przeklinał te stworki, które zostały stworzone chyba tylko po to, aby zatruwać człowiekowi życie. Po przyjemnym dniu, wieczorami zawsze dawały o sobie znać, a raz przepuściły na mnie dosłownie zmasowany atak. Gdy rozkładałem namiot nic nie zapowiadało, że za chwilę pojawi się rozwścieczona chmara meszków. Z wielkim trudem przyszło mi schowanie całego ekwipunku do namiotu, a sam musiałem wskakiwać do środka niemal na szczupaka i czym prędzej zasunąłem wejście. Chcąc nie chcąc kilka tych latających bestii dostało się do namiotu, więc zaczęła się zabawa w kotka i myszkę. Poranek wyglądał podobnie. Składając w pośpiechu namiot nie starczało mi rąk żeby się od nich odganiać. Siadały dosłownie wszędzie i kąsały każdy nie zasłonięty skrawek ciała. Po tych zmaganiach na pamiątkę zostały mi na jakiś czas czerwone kropki na nogach i dozgonna nienawiść do meszków. Kolejny piękny, słoneczny dzień pozwolił mi jednak puścić w niepamięć to koszmarne zdarzenie i znów byłem pełen optymizmu i pozytywnej energii.
Drogi w Szwecji są bardzo dobrze oznakowane, a drogowskazy czytelne, więc nie miałem problemów z poruszaniem się po właściwej trasie. Nie zdarzyło mi się błądzić do czasu aż wjechałem do Trollhattan. W mieście jest duży most zapewniający przejazd na drugą stronę rzeki, po którym niestety nie mogą poruszać się rowerzyści. Poinformował mnie o tym przejeżdżający, jak na złość, patrol policji, gdy właśnie miałem zamiar wjechać na most. Policjant z brodą i w ciemnych okularach, niczym wyjęty z amerykańskich filmów, był na tyle uprzejmy, że wskazał mi inną drogę i … od tego momentu zaczęła się wielka włóczęga i błądzenie. Jeździłem w jedną i w drugą stronę robiąc w tym mieści ponad 25 kilometrów i tracąc czas, a mostu nie było i nie było. Wreszcie znalazłem jakiś mostek, który bardzie przypominał kładkę i przekroczyłem rzekę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Moja radość nie trwała zbyt długo, bo jak się po chwili zorientowałem, znalazłem się na wyspie. Cała zabawa w poszukiwaniu przejścia zaczęła się więc od nowa. W końcu przedostałem się na drugi brzeg rzeki i wyjechałem z miasta. Kosztowało mnie to jednak sporo czasu i nerwów, a wszystko przez jeden patrol policji, który musiał być we właściwym miejscu i we właściwym czasie.
Przez Szwecję jechałem cztery dni i jak się później okazało był to dobry wybór, że rozpocząłem moją podróż w Karlskronie. Lekkie podjazdy i kilkaset kilometrów było dobrą zaprawą przed zdecydowanie bardziej wymagającym terenem w Norwegii. Gdybym poleciał samolotem z Warszawy do Oslo, jak miałem w planach, i niemal od razu wjechał w góry to zapewne spotkałyby mnie spore problemy żeby podołać trasie. A tak, rozgrzewka w Szwecji bardzo się przydała i mogłem ponadto poznać kawałek niezwykle malowniczego kraju.
Norwegia. Docelowy kraj mojej wyprawy, tak usilnie i z wielką niecierpliwością wyczekiwany przez te kilka dni, w końcu przyjął mnie w soje progi, które do skromnych nie należą. Właściwie to z wjazdem do Norwegii była dziwna sprawa. Gdybym nie spojrzał na mapę to nie zorientowałbym się nawet, że już przekroczyłem granicę. Jeżeli ktoś wypatruje budki, szlabanów, czy celników to niestety nic takiego nie dojrzy. Granica między Szwecją, a Norwegią jest dosłownie umowna i tego, co zwykle się z nią kojarzy po prostu nie ma.
W miarę jak przejeżdżałem kolejne kilometry teren stawał się co raz bardziej wymagający. Początkowo pojawiały się niewielkie wzniesienia, które stopniowo przeobrażały się w pagórki. Zanim wjechałem w góry minęło kilka dni, ale i tak podjazdy stawały się już dłuższe i bardziej strome. Jednym słowem krajobraz nabierał życia. Był bardziej urozmaicony, a na to przecież czekałem i z powodu pięknych widoków obrałem sobie za cel właśnie Norwegię. Przedsmak prawdziwej esencji norweskiego piękna, którą miałem jeszcze przed sobą, mogłem już poczuć podążając trasą numer 22 z Mysen do Lillestrom. Droga wiła się między malowniczymi, skalnymi wzniesieniami, przyklejona do zbocza góry. Wspaniałej scenerii dopełniał piękny widok na jezioro Oyeren, który nieśmiało, raz po raz przedzierał się przez gęste korony drzew. Już wtedy miałem drobne problemy z zachowaniem ciągłe jazdy gdyż nie mogłem oprzeć się pokusie robienia zdjęć. Musiałem co kawałek zatrzymać się i pstryknąć fotkę, aby uwiecznić to co ukazywało się moim oczom, a każdy zakręt odkrywał przede mną coś nowego. Górzysty charakter Norwegii nie ułatwia budowanie dróg. Czasami sposób, w jaki są one poprowadzone przypomina wydzieranie naturze siłą każdego skrawka terenu, aby wcisnąć tam jakimś cudem drogę. Wielokrotnie trasa wiodła przez tunele wydrążone w skale, przebijając góry na wylot niczym precyzyjne pchnięcie szpadą. Niestety w niektórych tunelach jazda rowerem jest zabroniona, co nie raz pokrzyżowało mi wcześniejsze plany. Już na samym początku zablokowałem się kilka razy na takich zakazach. Przeważnie była możliwość objazdu jakąś starą drogą i wtedy nie sprawiało do kłopotu. Zabawa zaczynała się, gdy takiej alternatywnej trasy nie było. Wtedy poruszałem się bocznymi drogami, często nieasfaltowanymi, które prowadziły w znacznie trudniejszym terenie, ale jednocześnie o wiele bardzie malowniczym. Często jedynym moim towarzyszem e tych odludnych terenach był szemrzący gdzieś w dole strumyk, lub dumnie kroczące środkiem drogi owce z dużymi dzwonkami, które wydawały bardzo charakterystyczny dźwięk. Czasami taki pobrzdękiwania dało się słyszeć ze wszystkich stron, a owce niewidoczne urzędowały w zaroślach. Sprawiało to wrażenie jakby dźwięk ten wydobywał się spod ziemi.
Podążając drogą numer 7, która jest oznaczona jako trasa widokowa, rzeczywiście było czym nacieszyć oko. Początkowo droga prowadziła wzdłuż linii brzegowej malowniczego jeziora Kroderen, tuląc się do ścian skalnych, a następnie wkraczała w co raz wyższe partie gór. Tam krajobraz diametralnie się zmienił. Im wyżej tym roślinność stawała się bardziej uboga. W końcu dominującymi elementami krajobrazu były górskie jeziorka, mchy, porosty, a miejscami pojedyncze, karłowate drzewka kurczowo trzymające się skał. W takiej właśnie scenerii Norwegowie stawiają swoje domki letniskowe, które raz po raz można dostrzec na zboczach gór. Przyroda odgrywa w ich życiu bardzo ważną rolę i wyznają oni zasadę, że im mniej ludzi tym lepiej. W związku z tym najlepszym miejscem na postawieniem daczy jest dla nich właśnie tak odludny i surowy krajobraz.
Po dość mozolnej wspinaczce dojechałem do Haugastol, skąd rozpoczyna się szlak rowerowy Rallarvegen prowadzący do miejscowości Flam, która usytuowana jest tuż nad fiordem. Nie bez kozery trasa ta nosi miano najpopularniejszego szlaku rowerowego w Norwegii. Przeprawa przez góry 80 kilometrowym szlakiem jest prawdziwą przygodą i dostarcza niesamowitych wrażeń, którymi spokojnie można by obdzielić kilka osób. Przemierzając trasę Rallarvegen miałem możliwość obcowania i upajania się pięknem nietkniętej ludzką ręką przyrody. W takich miejscach można naprawdę zrozumieć, że jeżeli człowiek nie wchodzi w drogę matce naturze to potrafi ona tworzyć prawdziwe cuda. Ja momentami byłem pod tak dużym wrażeniem, że stawałem jak wryty i nie potrafiłem wyjść z podziwu dla widoków, które mnie otaczały. Najwspanialsze w tym wszystkim jest niesamowita zmiana krajobrazu, którą można zaobserwować podążając tym szlakiem. Początkowo na wysokości ponad 1000 metrów wysokogórska sceneria zachwycała swą surowością. Niewielkie białe plamki przeradzały się stopniowo w co raz większe płaty zalegającego śniegu, aż w końcu po lewej stronie ukazała się czapa lodowca, która towarzyszyła mi przez większość trasy. Na drodze wijącej się po zboczu gór kilkakrotnie zalegały zaspy śniegu. Przepchnięcie przez nie obładowanego roweru przysparzało mi sporych trudności gdyż często grzęzłem po kolana i musiałem uważać żeby się nie ześlizgnąć z urwiska. Pogoda była słoneczna, więc śmiesznie to wyglądało gdy brnąłem w śniegu w krótkich spodenkach bez koszulki. W miarę jak ilość metrów nad poziomem morza zmniejszała się zaczynało pojawiać się więcej roślinności. Przez skały sączyła się woda z topniejącego w wyższych partiach gór śniegu, która czasami tworzyła niewielkie wodospady, a czasami spływała cieniutkimi niteczkami. Im bliżej Flam tym wszystko wokół bardziej raziło soczystą zielenią. Skalne zbocza gór były porośnięte drzewami i krzewami, a miejscami żłobiły je wodospady, które nabrały już impetu. Spływające strużki wody przeobraziły się w prawdziwy żywioł gotowy zniszczyć wszystko na swojej drodze. Tworzyło to zapierającą dech w piersiach scenerię żywcem wyjętą z książek przygodowych. W pewnym momencie poczułem się zbyt pewnie przeceniając swoje możliwości. Tuż za skrętem do Myrdal, gdy kamienista i strasznie nierówna droga schodzi agrafkami w dół doliny, a nachylenie sięga kilkunastu procent wypadłem z trasy i stoczyłem się razem z rowerem kilka metrów po zboczu. Nie wiem jakim cudem się zatrzymałem, ale pierwsza myśl, jaka przeszła mi po głowie, to, że moja wyprawa właśnie dobiegł końca. Na szczęście tylko trochę się poobdzierałem, a wydostać się z powrotem na szlak pomógł mi zjeżdżający akurat kładem chłopak. Miał długą przyczepkę, więc zwiózł mnie na dół z rowerem, bo nawaliły mi hamulce. Jakoś dałem radę przywrócić mojego rumaka do stanu używalności i ruszyłem dalej.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  4  5  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Droga na Nordkapp
»  Norwegia - rozważania o podróżach
»  Norwegia autostopem
»  Światów ile nie odkrytych wokół?
»  Jostedalsbreen – największy lodowiec stałego lądu Europy
»  365 dni na 77°N - korespondencja ze Spitsbergenu
»  Model zwany niedźwiedziem
»  Literackie miniatury globtrotera czyli: Smaki Świata. Kolory miedzi i kwaszony śledź.
»  Literackie miniatury globtrotera czyli Smaki Świata. Jak się je sieję
»  Majestat surowej przyrody Północy
»  Największy bubel - Wasa jak Titanic
»  Kto jeździ latem do Laponii?
»  Magia tej wyjątkowej nocy
»  Marsz, marsz, czyli płyń, płyń Polonia
»  Szwecja - podróże kulinarne
»  14 dni dookoła Skandynawii
»  Morska wycieczka kajakowa po okolicach Karlskrony
»  Oslo. Skandynawskie metropolie
»  Wielkie święto na Północy
»  Śladami Trolli
»  Boże Narodzenie na Północy
»  Spitsbergen - dzika kraina ostrych gór, wody i lodu
»  Przylądek próżności
»  W poszukiwaniu zimy
»  Skandynawia 2008
»  Midsommar w Sofiero
»  Samochodem dookoła Północnej Europy
»  Czekoladowy kawałek Norwegii
»  Najwyższa kulminacja Gór Skandynawskich – Galdhøpiggen ( 2469 m n.p.m.)
fotoreportażfotoreportaż
» Skandynawia - Robert Remisz
» Norwegia - Agata Pospieszyńska
» Norwegia - Tomasz Ciesielczuk
wyróżniona galeria
» Lofoty - Leszek Janasik
» Spitsbergen - Mateusz Moskalik
wyróżniona galeria
» Norwegia 2006 - Marco Polo
» Przyroda Spitsbergenu - Mateusz Moskalik
wyróżniona galeria
» Zima na Lofotach - Leszek Janasik
górapowrót
kursy walutkursy walut
Norwegia (korona) 1 NOK =  44 grosze
Szwecja (korona) 1 SEK =  46 groszy
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA