Trzy oblicza Norwegii - Fiordy, Lofoty, Nordkapp
artykuł czytany
10755
razy
Po przejechaniu przez bramki, gdzie rowerzyści nie ponoszą żadnej opłaty normalnie wynoszącej 195 koron, starczyło mi jedynie sił na podjechanie do słynnego globusa. Później znalazłem kawałek miejsca nadającego się na rozbicie namiotu, a mgła, wiatr i 3 stopnie zimna bardzo szybko mnie znużyły. Po założeniu wszystkich ubrań i zasunięciu się w śpiworze zasnąłem jak dziecko. Cały następny dzień spędziłem na Nordkappie i jak się okazało był to dobry wybór. W pewnym momencie gęstą jak mleko mgłę gdzieś przewiało, a to, co ukazało się moim oczom przeszło wszystkie dotychczasowe wyobrażenia. Jak na dłoni było widać cypel Knivskjellodden, który w rzeczywistości jest najdalej na północ wysuniętym punktem Europy. Leży około 1,5 kilometra dalej. Stanąłem na skraju skalnego klifu i spojrzałem na rozbijające się o poszarpane skały fale 300 metrów niżej. Czułem się jakby dotarł na koniec świata przed sobą miałem tylko przepaść i bezmiar wody rozlewającej się aż po dalekie regiony arktyczne. Ktoś kiedyś powiedział, pewnie trochę złośliwie, że na Nordkappie nie ma nic oprócz budki z pamiątkami i globusa. W rzeczywistości jest w tym trochę prawdy, ale chyba jednak tak właśnie ma być. Dzięki temu można poczuć tą niezwykłą atmosferę odosobnienia i oderwania od cywilizacji. To jest to, co przyciąga tu ludzi. Nie globus, nie pamiątki, tylko chęć poczucia klimatu miejsca, z którego nie można już pójść dalej. Miejsca gdzie nie ma właśnie nic oprócz krańca kontynentu europejskiego w postaci skalnego urwiska.
W końcu zimno mnie zmogło i zajrzałem na chwilę do centrum żeby się ogrzać. Gdy wyszedłem po 20 minutach wszystko wokół znów przykrywała powłoka mgły, tak gęstej, że z drogi ledwo mogłem dojrzeć swój namiot. To pokazuje jak nieobliczalne jest to miejsce. Trzeba wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, aby coś zobaczyć, bo więcej może się ona nie powtórzyć.
Mój pożegnalny poranek z Nordkappem nie należał do najprzyjemniejszych. Wiatr znęcał się nad namiotem jak tylko mógł trzęsąc nim na wszystkie strony jakby chciał go wyrwać razem z cieniutką warstwą ziemi i mchów, do której był przytwierdzony. Dostawałem gęsiej skórki zarówno z zimna jak i na myśl o tym, że za chwilę będę musiał opuścić namiot i poskładać go w tych warunkach. Powoli odsuwałem zamki przy wyjściu z namiotu i najchętniej przeciągałbym tą chwilę w nieskończoność. Jakoś się jednak przemogłem, zapakowałem wszystko na rower i ruszyłem w drogę pozostawiając Nordkapp za plecami, a zabierając ze sobą bagaż wspomnień. Przed sobą miałem już tylko powrót do domu, czyli około 2000 kilometrów do przejechania.
Skandynawia postanowiła bardzo ciepło się ze mną pożegnać, fundując mi dwa tygodnie słonecznej pogody. Pod koniec nabrałem nawet opalenizny jakbym wracał z zupełnie innych szerokości geograficznych. W miarę jak zjeżdżałem co raz bardziej na południe białe noce stawały się szare, aż wszystko wróciło do normy i w końcu zasypiałem w ciemnościach. Muszę jednak przyznać, że zachodzące słońce w środku nocy jest niezwykle ciekawym doświadczeniem. Największe zmiany zachodziły jednak w otaczającym mnie krajobrazie. W dalszym ciągu jechałem w bardzo odludnym terenie jednak na brak roślinności narzekać już zdecydowanie nie mogłem jeszcze na terenie Norwegii rozpoczęły się lasy, przez które pedałowałem jeszcze w Finlandii i na północy Szwecji. W sumie na przestrzeni kilkuset kilometrów jak okiem sięgnąć, aż po horyzont rozpościerało się morze drzew. Czasami odległości między miasteczkami sięgały ponad stu kilometrów. Z dala od cywilizacji jechało mi się bardzo przyjemnie. Zmieniło się to, gdy rozpoczęła się europejska trasa E4, a wraz z nią wręcz koszmarne warunki dla rowerzysty. Tutaj dla odmian przez kilkaset kilometrów towarzyszył mi sznur samochodów, spaliny i ogłuszający hałas. Czasami jeszcze wieczorem, gdy kładłem się spać dzwoniło mi w uszach. Na drodze co raz częściej zaczęło pojawiać się duże miasta i autostrady, które stawały się po prostu zmorą. Starałem się tym nie przejmować gdyż była to już tylko droga powrotna. Jedyne, o czym już wtedy myślałem to aby dojechać do Nynashamn zgodnie z planem. Jednak jest to prawda, że do domu ciągnie. Od czasu wyruszenia z Nordkappu dystans, jaki przejeżdżałem każdego dnia skoczył do góry o kilkadziesiąt kilometrów. Kiedy ma się poczucie, że pozostał już tylko powrót do najbliższych człowiek jakby dostawał skrzydeł. Czym bliżej finiszy tym mniej odczuwałem monotonię jazdy. Głowę miałem zaprzątniętą tym, co będzie się działo, gdy moja podróż całkowicie dobiegnie końca i wysiądę z pociągu w moim mieście.
Sporo musiałem się nakombinować, aby ominąć Sztokholm wraz z całą siecią autostrad i bocznymi drogami dojechać do Nynashamn. Nadspodziewanie sprawnie mi to jednak poszło, aż sam byłem zdziwiony. Ostatecznie dojechałem do celu nawet o jeden dzień wcześniej niż planowałem. Gdy przekroczyłem granice Nynashamn ogarnęło mnie wzruszenie i to nie mniejsze niż po dotarciu na Nordkapp. Trudno mi właściwie stwierdzić czy to z radości, że pojutrze będę już w domu, czy też była w tym odrobina żalu, że moja wyprawa dobiegała końca. Zapewne jedno i drugie było tego przyczyną. Świadomość, że niedługo zobaczy się bliskich zawsze cieszy, jednak jednocześnie pierwsza moja podróż powoli przechodziła do przeszłości. Pozostaną na szczęście wspomnienia, zdjęcia i zapiski, które robiłem każdego dnia. Pozwolą one zapewne za jakiś czas odtworzyć w pamięci to, co przeżyłem i emocje, jakie mi towarzyszyły. Następnego dnia o 18.00 byłem już na pokładzie promu. Odgłos pracujących silników wskazywał na to, że już za chwilę statek ruszy z miejsca i obierze kurs na Gdańsk. Dziwnie się wtedy czułem i właściwie nie potrafią opisać tego uczucia. Przechadzałem się po pokładzie promu z głową w chmurach, nie reagując kompletnie na tłum ludzi wokół mnie. Przeglądałem jeszcze zapiski i zdjęcia przypominając sobie od początku całą wyprawę. Przywoływałem po kolei każdy dzień. Gdy było już po wszystkim inaczej spoglądałem na jazdę w deszczu. Przemoczone ubrania czy ciężkie podjazdy. Odczuwałem satysfakcję, że starczyło mi silnej woli i przezwyciężyłem trudności, z jakimi musiałem się zmagać. Wtedy nie było za wesoło, ale siedząc w wygodnym fotelu i płynąc do domu miło było to wspominać, nawet z lekkim uśmiechem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż