W medinie Fezu
artykuł czytany
4805
razy
- Uwaga wózek! Uwaga muł! Uwaga osioł! – takie krzyki w różnych językach towarzyszyły mojemu spacerowi po starej dzielnicy (medinie) Fezu, jednego z najciekawszych miast Maroka. Raz nie posłuchałam lokalnego przewodnika i... dostałam w głowę jedną z butli gazowych, którymi do granic możliwości objuczony był osioł. Potem oglądając zaułki mediny zwracałam baczną uwagę na miejsce w ścianie, sklepie czy sąsiedniej uliczce, gdzie mogłabym się schronić przed zwierzęcym czy ludzkim transportem.
Wjeżdżamy na jedno ze wzgórz otaczających Fez. Jest wczesny ranek. Ze wzniesienia miasto wygląda jakby nadal pogrążone było we śnie. Przed oczyma mam jedną wielką beżową plamę. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaja się do niej, rozpoznaję poszczególne domostwa, wieże minaretów, zielone dachy ważnych budowli. Aż trudno mi uwierzyć, że tam, na dole trwa wielkie handlowanie, gotowanie, sprzątanie, zwyczajna codzienna krzątanina.
- Patrzycie na miasto, które istnieje od ponad tysiąca lat – mówi przewodnik. – Przyjrzyjcie się uważnie murom obronnym, czy fragmentom twierdzy, tam, na wzgórzu z drugiej strony. Wyobraźcie sobie, ile stoczono tu bitew, ile przeprowadzono udanych i nieudanych transakcji.
Legenda głosi, że miejsce to zostało odkryte w 808 roku przez sułtana Mulaja Idrisa II, wnuka Alego – zięcia i następcy Mahometa i córki Mahometa Fatimy, podczas jego podróży po pustyni. Sułtan długo poszukiwał odpowiedniego miejsca na założenie nowej stolicy dla swej dynastii. Gdy wybrał malowniczą dolinę u stóp górskiego łańcucha, odkupił ją od berberyjskich plemion i osobiście wyznaczył miejsca, w których miały znajdować się miejskie bramy.
Fez i “naj”
Słucham uważnie opowieści przewodnika, bowiem co chwilę pada przedrostek “naj”. Dowiaduję się więc, że Fez to najbardziej intelektualne miasto Maroka. Tu znajduje się jedna z najstarszych uczelni na świecie, powstała na początku XIV wieku. Stara część miasta, czyli medina, ma najwięcej uliczek, bo ponoć aż 9200. Kobiety z Fezu uważane są za najpiękniejsze, czemu dał wyraz także obecnie panujący król Mahomed VI biorąc sobie za żonę piękną, inteligentną i dobrze wykształconą Salmę pochodząca z tego miasta. Tych “naj” było jeszcze wiele, ale nie zdołałam wszystkich zapamiętać.
Butlą w głowę
Wkraczamy w uliczki, których ze wzgórza nie było widać. Nic dziwnego, większość ulic w medinie to bardzo wąskie korytarze pośród kamienic, niekiedy szerokie na... jednego człowieka. Rozpoczynamy spacer po labiryntach mediny. Wszyscy trzymamy się razem, bo odnaleźć tu wyjście wydaje się naprawdę niemożliwe. Oprócz polskiego przewodnika, z grupą chodzi jeszcze kilku marokańskich pomocników. Początkowo nie bardzo rozumiem po co nam ta “obstawa”, po kilku minutach wszystko jest jasne. W ogromnym tłoku, ścisku, hałasie tylko miejscowi mogą nad nami zapanować, tylko oni dostrzegą zgubę zaplątaną w jakiś korytarz. Buszma, mężczyzna chudy i niski, oczy ma z każdej strony głowy. Donośnym głosem krzyczy co chwilę po polsku: Uwaga wózek! Uwaga muł! Uwaga osioł! Ostrzega nas, że po takim okrzyku natychmiast musimy przykleić się do ściany budynku, wejść w napotkaną bramę, do sklepu czy warsztatu, inaczej bowiem będziemy narażeni na stratowanie. Raz nie posłuchałam Buszmy i dostałam butlą gazową w głowę. Ogromną ich ilość niósł osiołek poganiany przez właściciela nie zwracającego zupełnie uwagi na przechodniów. Gdy ból minął, a guz przybrał wielkość śliwki, zrozumiałam, że po medinie nie można w inny sposób transportować towarów niż na plecach tragarzy, grzbietach zwierząt, lub na niewielkich wózkach. Jeżdżą tu także rowerzyści i motorowerzyści, ale tylko po tych nieco szerszych uliczkach.
Kury, ślimaki i gołębie
Nie nadążam robić zdjęć, nie mogę napatrzeć się na niezwykle dla mnie egzotyczne obrazki, bo co chwilę przewodnik pokazuje coś innego, coś jeszcze ciekawszego, bardziej interesującego. Tuż przy bramie do mediny obserwuję siedzących nieruchomo sprzedawców kur. Jeśli chcesz, mężczyzna zabije kurę na twoich oczach i błyskawicznie oskubie ją z piór. Kilka metrów dalej kilkunastoletni chłopiec przebiera ślimaki – marokański przysmak, siedząc na ziemi obok sterty muszelek. W głębi podwórka, gdzie w klatkach trzepocze inny przysmak – gołębie, oglądamy dawny “hotel”, gdzie zatrzymywali się kupcy przybywający do “stolicy handlu i rzemiosła”, jak wciąż mówi się o Fezie. Warunki są tu zdecydowanie gorsze niż spartańskie...
Innowiercom wstęp wzbroniony
Medina podzielona jest na kilka części. Każda z dzielnic, niezależnie od ilości mieszkańców, ma swój meczet, piekarnię, do której mieszkańcy przynoszą przygotowane ciasto na pyszny okrągły i płaski chleb, fontannę, przy której można się ochłodzić i łaźnie, oddzielne dla mężczyzn i kobiet. Najważniejszym meczetem jest tu Kajrawijin wzniesiony w 862 roku i rozbudowany w pierwszej połowie XII wieku. Może on pomieścić około 20 tysięcy wiernych. Niestety, do środka wolno wchodzić tylko muzułmanom, innowiercom wstęp wzbroniony. Dlaczego? Okazuje się, że prawo to wprowadził pierwszy rezydent francuski Maroka na początku protektoratu francuskiego w tym kraju. Powodem były doświadczenia w Algierii, gdzie bezczeszczenie meczetów przez Francuzów i ich wyśmiewanie się z islamskich obrzędów doprowadzały niejednokrotnie do krwawych starć. Mimo iż Maroko odzyskało całkowitą niepodległość w 1956 roku, zarządzenia tego nie odwołano do dziś. Patrzę więc na modlących się stojąc przy bramie. Ludzie siedzą na posadzce, leżą, niektórzy śpią, niektórzy rozmawiają ze sobą. Wiarę w Boga można wyznawać przecież w różny sposób...
Wakacyjna szkółka
Trafiamy do wytwórców pledów z wielbłądziej wełny. Oglądamy koce z niebarwionych nici i tych farbowanych. Właściciel sklepu częstuje nas miętową, słodką herbata, i mimo iż nikt nie dokonał zakupów, zaprasza na taras swego domostwa, by z jego perspektywy obejrzeć starówkę Fezu. Widok raczej nieciekawy, bo głównymi elementami obrazka są dachy z wywieszonym praniem i talerzami telewizji satelitarnej.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż