10 Dni w Uzbekistanie
artykuł czytany
6169
razy
Granica Uzbecko-Kirgiska. Nie można spotkać tu sznura samochodów oczekujących na odprawę. Wręcz przeciwnie panuje spokój. Jednakże na brak ruchu również nie można narzekać. Co chwile mijają nas wózki obładowane arbuzami oraz melonami, które podczas wyprawy przybrały dla nas miano "torped" ze względu na swoje duże rozmiary oraz jajowaty kształt. Niektóre ciągnięte są przez osiołki, inne pchane przez ludzi. Ale i tak naszym oczom nie umknął mały szkopuł - rejestracja samochodowa przyczepiona do jednego z takowych wehikułów. Czyżby to tylko jakaś ozdoba czy rzeczywiście ten ruch graniczny, który składa się głównie z owoców "eksportowanych" z Uzbekistanu do Kirgizji, byłby rzeczywiście regulowany (* Uzbekistan eksportuje do Kirgizji (poza owocami) ropę naftową, a w zamian otrzymuje od swych wschodnich sąsiadów wodę. Wszelkie zgrzytanie w stosunkach międzynarodowych pociągają za sobą obopólne przykręcenie kurków. A wtedy obydwa kraje znajdują się w impasie. Bo Uzbekistan się zastanawia jak tu przetrwać bez wystarczającej ilości H2O, a Kirgizja bez ropy.. Chyba pozostanie to ciągle dla nas zagadką.
Pozostawiając tę sprawę nierozwiązaną, ruszamy do Andiżanu wynajętymi samochodami. Dziewięć osób pomieściło się w dwóch Tico wraz z plecakami i dwoma kierowcami. Naszej uwadze nie umknęły ciekawe marki samochodów dominujące na drogach Uzbekistanu. Rynek zdominowała firma Daewoo wprowadzając tu modele Tico, Lanos oraz Damas. Przy czym Damas, minibus jest jakby "uszyty na miarę" Uzbekistanu. Szerokość dostosowana do licznych wąskich miejskich uliczek, gdzie normalny samochód straciłby lusterka na fasadach domów położonych po przeciwległych stronach uliczek. A wnętrze pojemne jak w każdym innym - każdy kierowca jest w stanie zawsze przewieźć jeszcze dodatkowego pasażera, choćby dopuszczalna liczba osób przewidziana przez producenta została już dwukrotnie przekroczona.
My nasze Tico zmieniamy jednak w Andiżanie na inny środek lokomocji - rozklekotany autobus, którym mieliśmy dotrzeć do Kokand, gdzie już na dobre wkroczymy na Szlak Jedwabny. Kolejny środek lokomocji jak zwykle zaskoczył nas swoimi możliwościami pomieszczając tabun ludzi. Niektórzy myśląc, że nas przechytrzą pozajmowali nasze miejsca (o dziwo były numerowane), prośby nie pomagały, dopiero zastosowane groźby odniosły jakiś skutek w walce o kawałek przysługującego nam fotela. I tu mała obserwacja. Najgorzej zawsze wygania się biednie wyglądające babuleńki, które usadowiły się na naszych miejscach. Jednakże jak się już niedługo mieliśmy przekonać trzeba nauczyć się gruboskórności, gdyż taką walkę mieliśmy stoczyć jeszcze nie jeden raz.
Do Kokandu dotarliśmy w godzinach popołudniowych, więc nie bacząc na ciążące plecaki ruszyliśmy prosto do Pałacu Chana Chudojara z XIX w., który dla zwiedzających był czynny tylko do 17:00. Po licznych komnatach za drobnym wynagrodzeniem zostaliśmy oprowadzeni przez panią przewodnik, która zaskoczyła nas, ku uciesze niektórych członków wyprawy nie władających językiem rosyjskim, znajomością angielskiego. A to nie miała być ostatnia niespodzianka czyhająca na nas w tym pałacu. Poza figami rosnącymi w centralnej jego części, których nie omieszkaliśmy spróbować, zaoferowano nam również wymianę waluty oraz zaaranżowano mieszkanie w prywatnym domu.
A dom ten był skonstruowany według sztywnych Uzbeckich reguł. Wysoka brama szczelnie zakrywająca ogród, w którym od słońca chronią figowce, migdałowce oraz drzewa granatu. Pod zadaszeniem znajduje się oczywiście "łoże" służące jako podwyższenie, na którym umieszcza się mały stolik, do kuszania, a więc do jedzenia. Jednakże słowo kuszanie kryje w sobie nie tylko ściśle rozumianą konsumpcję, gdyż często towarzyszą tej czynności nie kończące się pogawędki. Sama konstrukcja "łoża" ma również sprzyjający charakter, aby dodać kuszaniu lekką nutkę rozrywki. Początkowo siedzi się na nim po turecku, a po długim i obfitym kuszaniu zmienia się pozycję na nieco bardziej horyzontalną, czemu sprzyjają także specjalne materace, którym jest ono wyścielone. Dodatkowo brak krzeseł umożliwia większą poufałość rozmówców. Przed wkroczeniem na takie "łoże" należy oczywiście zzuć obuwie.
Ku naszemu zdziwieniu naszymi gospodarzami były same kobiety. Jednakże wieczorny spacer po centralnej części miasta przyniósł nam odpowiedz na te zagadkę demograficzną. Na licznych "łożach" kuszali sami mężczyźni przystrojeni w tjubetejki - tradycyjne uzbeckie czapki. My też nie mogliśmy wzgardzić chociażby czajem - herbatą - podawanym w przepięknych, ręcznie malowanych dzbankach. Przysiedliśmy więc na jednym z "łóż". Gdy tylko Uzbecy, popijający czaj z czarek - małych miseczek również ręcznie malowanych - zauważyli obecność kobiet w naszej grupie nie omieszkali dosiąść się do nas, oczarować nas swym złotym (w dosłownym znaczeniu) uśmiechem i zainicjować pogawędki. Już po paru sekundach panowie starali się dowiedzieć ile dziewczyny mają lat i czy już są zamężne. Nawet jedna z koleżanek, której chłopak siedział tuż obok, nie uchroniła się od nagabywania uzbeckich mężczyzn.
Nad ranem opuszczamy Kokand wynajętymi samochodami by udać się do Taszkentu, który Stalin miał w zamyśle uczynić stolicą nie tylko Uzbekistanu, ale całej Azji Centralnej. Po drodze zauważamy, że Uzbekistan jest krajem bogatszym od Kirgizji. Świadczą o tym chociażby lepiej utrzymane drogi, które w Dolinie Fergańskiej, podobnie jak w Kirgizji wiodą przez wysokie przełęcze. My wspinamy się wynajętymi samochodami na przełęcz o wysokości 2267m. Po drodze mijamy też liczne pola bawełny, które będą nam towarzyszyć przez większość pobytu w Uzbekistanie.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż