Wyprawa dookoła Sahary. Część IV - Burkina Faso i Mali
artykuł czytany
2312
razy
Na noc wracamy do Bobo - Dioulasso, gdzie odpoczywamy w hotelu. Jeszcze tylko kolacja i udajemy się na zasłużony odpoczynek po dniu pełnym wrażeń.
Dzień dwudziesty drugi - Niedziela - 25.02.2007 r.
Dzisiejszy dzień jest tylko dniem tranzytowym. Wstajemy wcześnie, pakujemy samochód, który w nocy został prawie cały umyty i ruszamy w drogę. Opuszczamy Burkinę Faso i wracamy do Mali. Wg mapy wybrana przez nas droga może być gruntową i to nie najlepszą. Jesteśmy zaskoczeni, bo jest to nowa droga asfaltowa. Cieszy nas to, bo oszczędzi to nam sporo czasu. Cały dzień jedziemy. Zatrzymujemy się tylko od czasu do czasu, by zrobić kilka zdjęć. Mijamy Bla, Segou i późnym wieczorem docieramy do Bamako. Tutaj - nie możemy odnaleźć właściwej drogi. Główne drogi prawie w ogóle nie są oznakowane. Bazujemy więc wyłącznie na waipontach z naszego GPS'a, ale posiadane mapy nie są zbyt dokładne, więc wielokrotnie gubimy drogę. W końcu jednak udaje się nam przekroczyć rzekę i docieramy w znajome okolice. W końcu, po przejechaniu po Bamako blisko 80 km udaje się nam wydostać do miasteczka Kati, gdzie planujemy nocleg. Niestety - nie udaje się nam znaleźć żadnego hotelu, więc decydujemy się na dalszą podróż. Rozpoczynamy poszukiwanie drogi do Kayes. Niestety - ci, których pytamy o drogę plączą się i wskazują różne kierunki. Widocznie ta miejscowość jest zbyt daleko. Dopytujemy się więc o inną, o nazwie Kita i od razu trafiamy na właściwą drogę. Chociaż określenie droga początkowo do traktu, którym przyszło się nam poruszać, specjalnie nie pasuje. Później zmienia się w szeroką ale szutrową szosę w budowie, by jeszcze kawałek dalej zmienić się w nowiutki asfalt. Ale, żeby dobrego nie było zbyt wiele po kilkunastu km asfalt się kończy i znika również droga. Zostajemy w szczerym polu. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, więc decydujemy się na nocleg w samochodzie.
Dzień dwudziesty trzeci - Poniedziałek - 26.02.2007 r.
Wstaje piękny dzień. Obserwujemy wschód słońca, po czym - w asyście przechodzących kobiet - robimy poranną toaletę przy samochodzie. Docieramy do Kita. Uzupełniamy zapasy paliwa. Próbujemy dopytać się o drogę do granicy z Senegalem, ale lokalna ludność ma jakieś dziwne informacje - każdy zapytany kieruje nas gdzieindziej. Wyruszamy więc na poszukiwanie jaskiń, które mają być zlokalizowane w pobliżu miasta. Nie udaje się nam to, natomiast znajdujemy ładne formacje skalne w rejonie Mont Kita Kourou. Zatrzymujemy się w dość dużej odległości od miasteczka, nie mniej - prawie natychmiast - pojawia się grupka dzieciaków, które asystują nam podczas spaceru po okolicy.
Kierujemy się na Toukoto. Jedyne co wiemy, to że wioska znajduje się przy torach linii kolejowej Bamako - Dakar. Linii, która będzie wyznacznikiem naszej podróży już do samej stolicy Senegalu. Naczytaliśmy się sporo o fatalnej drodze na tym odcinku, ale odcinek do Kity nieco nas uspokoił. Za Kitą jest trochę gorzej, ale zwalamy to na karb budowanej tutaj (o dziwo - przez chińczyków) drogi. Niestety po kilku km budowa się kończy i zaczyna się podróż po polnych drogach. Mijamy kilka wiosek, w każdej dopytując się o Toukoto. Pytanie o Kayes (ostatnie miasto w Mali na naszej trasie) jest bezcelowe - większość mieszkańców nawet nie wie, że takowe jest. Cały czas trzymamy się torów kolejowych. Podziwiamy także determinację mieszkańców wiosek - surowy klimat, warunki i bieda - wzbudzają w nas wiele podziwu i szacunku. Obraz ten jest tylko burzony przez ich zachowanie w stosunku do nas - wszyscy oczekują podarunków lub jałmużny. Czasem jest to irytujące, zwłaszcza w sytuacjach, gdy najpierw proponowana jest nam wymiana waluty, a gdy mówimy, że jest to nie potrzebne, to nagle wyciągają rękę po jałmużnę - nie jest to dla nas zrozumiałe.
Przejeżdżamy przez straszne pustkowia, na których czasami jedyną roślinnością są pojedyncze kaktusy. Mijamy wiele koryt wyschniętych rzek a także ciekawych formacji skalnych. Przez większą część dnia towarzyszy nam dźwięk cykad. Jak je usłyszałem to w pierwszej chwili myślałem, że mamy jakąś usterkę samochodu, ale gdy wyłączyłem auto, a dźwięk tylko przybrał na sile, to się uspokoiłem. Nasza "Dyskoteka" bardzo dzielnie radziła sobie z wszelkimi trudnościami. Po drodze mijamy również kilka opuszczonych osad, w których zauważyliśmy pozostałości bytności Europejczyków (inne budynki, infrastruktura techniczna, etc.). Kilka km przed Toukoto zarzuca nam samochodem na piasku i słychać tylko głuche uderzenie - coś się stało. Nie wiemy jeszcze co, ale wiemy że coś niedobrego. Zatrzymuję samochód, wychodzę i już wszystko jasne - uderzyliśmy bokiem opony tylnego koła o ukryty w piasku pień drzewa. Uderzenie było na tyle silne, że w oponie powstała kilku cm wyrwa. Opona nadaje się już tylko do wyrzucenia. Cóż - zdejmuję graty z dachu i przystępuję do wymiany koła. Dziewczyny w międzyczasie przygotowują ciepły posiłek - po raz pierwszy uruchamiamy przetwornicę 220 V - to działa nawet w połączeniu z czajnikiem. Przerwa trwa niespełna godzinę, po czym ruszamy dalej.
W końcu docieramy do Toukoto. Tutaj ponownie gubimy drogę, a w odnalezieniu właściwej pomaga nam grupa wioskowych dzieciaków. Najpierw nie słuchamy ich i zjeżdżamy prawie do rzeki. Ale widzimy most kolejowy, więc zastanawiamy się - jechać wpław czy skorzystać z mostu. Ja ruszam na rekonesans, a dziewczyny pilnują samochodu i zajmują się dzieciakami. Stojąc na moście widzę, że rzeka jest całkiem spora, ma dobre 400 m szerokości, chociaż tylko odcinkami jest pod wodą, a na końcu jest dość problematyczny wjazd. Wracam do dziewczyn i ku ich przerażeniu cofam samochód i próbuję wjechać na most. Auto jest mocno przeciążone, bo na tylnym zderzaku jedzie z pięcioro dzieciaków. Wjeżdżamy na most i pomału ruszamy naprzód. Dziewczyny zachowują się nieco nerwowo. Trudno się im dziwić - most jest dość długi a w każdej chwili może nadjechać pociąg - no, może nie w każdej - kursuje podobno tylko dwa razy w tygodniu.
Jedziemy dalej, mijamy wiele przeszkód terenowych, mijamy wiele wyschniętych rzek (niektóre są całkiem konkretne - w porze deszczowej nasza "Dyskoteka" nie miałaby tu żadnych szans), mijamy również kilka osad i docieramy do Badoumbe. Mamy nadzieję, że dalsza droga będzie już nieco lepsza. Mamy już dość.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż