Bliski Wschód'2002
artykuł czytany
7159
razy
Po tych wrażeniach podziemnych pojechaliśmy szukać noclegu w Bejrucie. Taksówkarz podwiózł nas do hotelu Valery, gdzie było już dość ciasno, ale udało się nam dostać pokoik za 5 USD. Jaka cena taki komfort. Nie mieliśmy swojej łazienki, ale to tylko jedna noc pomyślałem. Krzyś stwierdził wprawdzie, że hotel dziadowski, ale było przynajmniej czysto. Wieczorem jeszcze wybraliśmy się na dłuższą wycieczkę nadmorskim deptakiem, gdzie poznaliśmy przemiłych Libańczyków, z którymi Krzysio bawił się a ja dyskutowałem przez ponad 2 godziny. Ludzie uwielbiają tu rozmawiać z innymi.
18.05.02
Wyjechaliśmy z Bejrutu bardzo wcześnie. Chcieliśmy jeszcze wcześniej, ale na dworcu Cola musieliśmy czekać prawie godzinkę, aż mikrobus do Baalbeku napełni się pasażerami. Bilety niedrogie - 2 USD. Podróż trwała dość długo, ponieważ przy pokonywaniu przełęczy widoczność z powodu mgły spadła do zera. W Baalbeku po chmurach, które zasnuwały całe niebo w Bejrucie nie było już śladu - piękna, słoneczna pogoda. 8 USD za wstęp i już zwiedzaliśmy pozostałości po świątyni Jupitera, ponoć największej z rzymskich świątyń. Ocalałe kolumny wysokie na 20 metrów dają wyobrażenie o rozmiarach budowli. W stojącej obok, znacznie lepiej zachowanej świątyni Bacchusa znajduje się muzeum, gdzie dowiedzieć się można o miastach zmarłych w starożytnym Rzymie oraz o historii Baalbeku, zwłaszcza za panowania Arabów. Przybyli oni tu w VII wieku i na miejscu bizantyjskiej świątyni zbudowali twierdzę, która miała bardzo duże znaczenie w wojnach z krzyżowcami.
Promocja turystyki w Libanie zdaje egzamin. Liczne zabytki są odwiedzane zarówno przez duże grupy turystów zagranicznych jak i przez samych Libańczyków.
Powrót do Damaszku odbył się na raty. Najpierw mikrobus do Chtoury za niecałego dolara. Po drodze zdziwił mnie nieco widok czołgów stojących na dużym skrzyżowaniu. Ale to podobno władze dmuchają na zimne. W Chtourze znów tłum naganiaczy i taksówkarzy łapiących na ulicy pasażerów. Za 4 USD wcisnęliśmy się do taksówki razem z 4 innymi pasażerami - nie ma pustych przejazdów. Kasim zdziwił się, że wróciliśmy tak wcześnie, ale po krótkim odpoczynku i obiadku zamiast położyć się spać wyruszyliśmy na miasto odwiedzać znajomych - była 22.00. Poznaliśmy najważniejsze osoby w Wafiden - tutejszego szefa miasteczka, który poczęstował nas herbatką i opowiedział o swoich studiach w Chinach oraz imama, który przyjął nas serdecznie w pokoju gościnnym na materacach leżących na ziemi - całkiem wygodnie. Krzyś zasnął sobie na moich kolanach i nie obudził się już aż do rana pomimo iż wróciliśmy z nim śpiącym do domu Kasima.
19.05.02.
W niedzielę postanowiliśmy trochę poleniuchować. Zwiedzanie ograniczyliśmy do minimum. Poszliśmy do Pałacu Azima w Damaszku. Wstęp dla obcokrajowców jak do każdego muzeum w Syrii 300 funtów ( 6 USD ). Pomimo dość interesujących form architektonicznych ogólne wrażenie psuła jakaś scena ustawiona na dziedzińcu, a nawet Kasim stwierdził, że zbiory zebrane tu przed 250 laty rozczarowały go.
Zjedliśmy lody w lodziarni w starym suku - strasznie tłoczno, ale lody niezłe i pojechaliśmy do Parku Październikowego - tak nazwę przetłumaczył Kasim. Tu akurat odbywała się międzynarodowa wystawa kwiatów i pomimo pory sjesty - nikt oprócz nas nie zwiedzał - oglądaliśmy ekspozycję z wielu krajów i różnych regionów Syrii.
Na obiad byliśmy zaproszeni do przyszłych teściów Kasima. Ilość przygotowanego jedzenia zszokowała mnie. Smakował wszystkim doskonale i objedliśmy się za bardzo, jak codziennie na tej wyprawie. Poznaliśmy też przyszłą żonę mojego przyjaciela - bardzo skromną osobę, z którą mam nadzieję stworzą szczęśliwą rodzinę pomimo tego, że prawie się nie znają. Cóż takie zwyczaje w krajach arabskich.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski