Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
artykuł czytany
17278
razy
26.04.2004 (poniedziałek) - w Ammanie udaremniono zamach chemiczny przygotowywany przez al-Qaidę, mogło zginąć 80 tys. ludzi. 27.04.2004 (wtorek) - budynek misji ONZ w Damaszku płonie po ataku terrorystycznym. 28.04.2004 (środa) dwaj Palestyńczycy dokonują samobójczego ataku na izraelski autobus w Strefie Gazy... 30.04.2004 (piątek) - w takich okolicznościach wyruszamy na Bliski Wschód "Śladami Krzyżowców"...
Zaczęło się całkiem niewinnie... Pomysł rzucony przy piwie - wyjazd stopem do Damaszku - Sebastian potraktował poważnie. Kupujemy przewodnik po Bliskim Wschodzie, firma spedycyjna obiecała transport tirem do Stambułu i tak "egzotyczna" idea stała się możliwa do zrealizowania.
Ponad 900 lat temu tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci wyruszyło by wyzwolić Jerozolimę. Jedni walczyli za wiarę, innych popchnęła tam chciwość, jeszcze inni szli dla przygody... powodów było zapewne tyle, co uczestników. Założyli tam państwa, stworzyli specyficzną kulturę, wybudowali zamki... ile z tych czasów przetrwało do dziś? To właśnie chcieliśmy sprawdzić. Ustalamy trasę - "Śladami Krzyżowców" - Turcja, Syria, Liban, jak się uda Jordania i Izrael.
Już sam początek pokazał, że łatwo nie będzie. Na "dzień dobry" naszej wyprawy firma spedycyjna odmówiła nam obiecanego transportu do Stambułu. Pozostaje plan B - brat Seby zawozi nas do Przemyśla. Stąd do Suczawy (Rumunia) ma być autobus PKS-u, a jest... "przemytnicza" rumuńska Scania, załadowana towarem do połowy. Dzięki temu majdanowi pierwsze 6,5 godziny spędzamy na polskiej granicy. Z Suczawy autobusem do Bukaresztu, dalej pociągiem do Sofii. Czekając na autobus zwiedzamy stolicę Bułgarii (nieplanowany postój, więc SMS do Polski - wyślijcie nam, co tu można zwiedzić), potem do Turcji i tak po 72 godzinach podróży lądujemy na gigantycznym dworcu autobusowym w Stambule (dawnym Konstantynopolu).
Widząc wielkość Stambułu dziś, nie trudno wyobrazić sobie jak wielka musiała być stolica Bizancjum już 900 lat temu i jakie wrażenie musiała wywołać na przybywających tu z zacofanej Europy (nic więc dziwnego, że czwartą krucjatę skierowano właśnie tu). Jak prawie wszystkie wielkie krucjaty i nasza zaczyna się tutaj... Niesamowite stare miasto, olśniewające meczety... nas jednak najbardziej interesują mury miejskie. Kiedyś nie do zdobycia, dziś są jedynie miejscem schadzek lokalnych meneli. Kilkunastometrowe, liczące 6 i pół kilometra mury wzmocnione były przez 96 wież oraz fosę - nawet teraz dają pokaz potęgi, jaką musiało być w swych czasach Bizancjum. Dopełnieniem atmosfery jest nocleg na dachu hotelu z widokiem na Bosfor (3$ od łebka). Pstrykamy fotki wszystkiemu, walcząc jednocześnie z "naciągaczami", z których, każdy mówi po polsku "dzień dobry", a co drugi w Polsce ma dziewczynę lub chociaż przyjaciela.
Stambuł jak każde wielkie miasto, żyje własnym życiem. Tu po raz pierwszy daje się nam we znaki brak przewodnika po Turcji, wybieramy nienajlepszą opcję podróży dalej... Przepływamy Bosfor i koleją opuszczamy miasto - kierunek Iznik (Nicea) - dawna stolica Turcji i jednocześnie pierwsze oblegane przez krzyżowców miasto.
Kiepskie miejsce oraz padający deszcz zniechęcają nas do łapania stopa - morale opada - wyprawa w założeniu miała głównie poruszać się stopem, a tu... autobus. Po jego opuszczeniu jednak łapiemy okazję - zagadujemy kierowcę, opowiadamy o nas, choć on z angielskiego zna zaledwie kilka słów. Tu poznajemy jedyne, a zarazem najbardziej przydatne tureckie słowo "dziękuję", którym "płacimy" za każde następne podwiezienie.
Iznik - niewielka miejscowość nad jeziorem Askaniańskim. Docieramy tu dość późno, pozostaje nam znaleźć miejsce do spania... Ruiny murów miejskich (tych obleganych przez krzyżowców) - zwłaszcza baszta, a w zasadzie to, co po z niej zostało, okazuje się być idealna. To, czy można w niej spać jest wielce wątpliwe, więc staramy się być cicho. Przejmujący wiatr i deszcz, a w szczególności bliskość domów i bogata historia miejsca sprawiają, że noc należy do ciekawszych na wyprawie.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski