Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
artykuł czytany
17278
razy
Stare miasto to labirynt wąskich kamiennych uliczek, które zapewne niewiele zmieniły się od czasów krzyżowców, a może i Jezusa... Trzeba jednak pamiętać, że Jerozolima to święte miasto trzech wielkich religii. Droga krzyżowa (Via Dolorosa) prowadzi przez dzielnicę muzułmańską przeciskając się przez gwar bazaru. Zaledwie ruszamy od pierwszej stacji nad głowami rozlega się głos muezina zagłuszający śpiew franciszkanów - raz po raz mijają nas chasydzi w tradycyjnych żydowskich strojach - wszyscy żyją obok siebie. Humorystycznym akcentem rywalizacji religii jest historia "Bramy Złotej". To nią do miasta ma wjechać Mesjasz. Z tego właśnie powodu muzułmanie zamurowali ją, urządzając przed nią cmentarz. Wierzą, że Mesjasz będzie z rodu kapłańskiego, a kapłanom nie wolno wchodzić na cmentarze. Żydzi nie przejmują się tym jednak, wierzą, że Mesjasz będzie z rodu Dawida i żaden cmentarz go nie powstrzyma.
Mniej śmiesznie jednak wygląda codzienność - w piątek droga prowadząca do meczetu Al-Aksa obstawiona jest co najmniej kilkoma oddziałami wojska. By wejść pod "Ścianę Płaczu" szczegółowa kontrola nas i bagażu. Chasydzi kiwający się pod nią jak zahipnotyzowani modlą się kontrastując z telefonami komórkowymi, gwarem rozmów całkowicie nieadekwatnym do miejsca i turystami w tekturowych jarmułkach. Wracamy tu wieczorem - rozpoczyna się szabat i turystom wchodzić nie wolno, ale wesołe "szalom" do ochroniarza sprawia, że ten wpuszcza nas bez problemów. Tym razem pod ścianę ciężko się dopchać - plac przy ścianie wygląda jak gigantyczne mrowisko. Teraz widać dokładnie jak ważnym miejscem dla izraelitów jest pozostałość świątyni Salomona.
Nazajutrz schodząc z Góry Oliwnej słyszymy straszliwy huk - "...co się dzieje? zamach?!" - biegający żołnierze, karetka i ktoś na noszach... - sceneria jak z wiadomości TV. Po chwili orientujemy się, że to "tylko" wypadek samochodowy. Każde najmniejsze zamieszanie obserwujmy jak początek wojny - jednak totalnie nic się nie działo zarówno tu jak i w Betlejem (leżącym w Palestynie). Okazuje się, że nie jest tu aż tak spokojnie. Nasz kolega Alex - jadąc z nami przez Jerozolimę pokazuje co chwila - "...ta kawiarnia wysadzona rok temu... w tamtej wysadziła się kobieta...", a życie toczy się dalej i jego uwagi brzmią wręcz nierealnie.
Nadchodzi ostatni dzień wyprawy. Z kilku propozycji wybieramy Akkę. Po trzygodzinnej jeździe - w chyba największym upale, jaki przyszło nam znosić - wysiadamy w mieście będącym po upadku Jerozolimy stolicą królestwa. Znajduje się tu "podziemne miasto", czyli odrestaurowane podziemia cytadeli Akki. Ciszę podziemnych sal refektarza templariuszy przerywają jedynie piski nietoperzy. Nadmorskie mury, stary port, tunel rycerzy zakonnych łączący ze sobą dwie części miasta... historia miesza się tu z dniem codziennym. Jest już późne popołudnie, jedziemy więc do Tel Avivu. Po drodze jeszcze tylko Cezarea. Zatrzymujemy się na kawę w kawiarni przy ruinach cezaryjskiej twierdzy - jednej z wielu zniszczonej przez Arabów, by krzyżowcy już nigdy tu nie wrócili. Po wyjściu z niej miłe zaskoczenie - nazywa się "Crussaders Restaurant" - czyżby jakiś znak? Małe przepakowanie na lotnisku, tym razem obchodzi się bez kontroli osobistych. Lot do Bratysławy mija bezproblemowo, w południe następnego dnia jesteśmy w domu.
Jest poniedziałek 1 czerwca roku pańskiego 2004 - ostatnia krucjata dobiega końca.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski