Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
artykuł czytany
17285
razy
Liban jest bardziej europejski. Ceny wyższe, ludzie normalniejsi, mniej klaksonów i nawet pasy na drodze czasem się da znaleźć! Arabskie i francuskie nazwy sprawiają, że non-stop się gubimy. Byblos przejeżdżamy o 30km, a w Bejrucie przez 1,5 godziny szukamy jak wejść na naszą mapkę w przewodniku... generalnie gubimy się przy każdej nadążającej się okazji, a także bez okazji. Wszędzie wojsko. Do końca życia drut kolczasty będzie mi się kojarzył z tym krajem. Jadąc do Sydonu i Tyru (południowy Liban) mijamy na poboczu stanowiska karabinów maszynowych i transportery wojskowe. W tym rejonie jeszcze kilka lat temu stacjonowały Izraelskie wojska. Po zejściu z morskiego zamku w Sydonie słyszymy wybuch. Wszyscy na ulicy zamierają. Przed chwilą skończyłem czytać o ostrzale tych terenów przez armię izraelską, a tu... Po chwili wszystko wraca do normy, my jednak dalej nie wiemy, co się dzieje. Ktoś na migi pokazuje nam rybaków - łowią ryby dynamitem! - teraz brzmi wesoło, wtedy nie bardzo.
Sydon i Tyr - jedne z ważniejszych portów w czasach krucjat, miałyby naprawdę świetny klimat gdyby nie tony śmieci walające się wszędzie. Do wszechobecnych śmieci przyzwyczailiśmy się, ale tu to już przesada. Na plaży oglądamy pojedynek dwóch szczurów o niedojedzoną kukurydze i wracamy do Bejrutu... Miasto drogie i kosmopolityczne... w Stambule proponowano nam "dziewoszki" za 10$, tu za 10$ można kupić najwyżej trzy piwa. Wszystko wszędzie nowe, a na każdym starszym budynku ślady po kulach. Liban jak na razie nie powalił nas na kolana - ostatnia szansę zostawiamy Trypolisowi na dzień następny.
Powiewające nad głowami flagi ze znakiem cedru, wręcz obligują do zobaczenia jednego z nich - rezerwat cedrów to kolejny punkt naszej wyprawy. Droga w góry Antyliban to jeden z najpiękniejszych kawałków naszego wyjazdu. Przepiękna dolina, dookoła góry i śnieg! Sam rezerwat to kilka drzew otoczonych płotkiem. "Mają tyle cedrów, co my orłów" - śmiejemy się. Góry Antyliban nadrabiają jednak za rezerwat. Wracamy do Trypolisu stopem (z 5-cio krotną przesiadką), mijając czołgi po obu stronach drogi.
W dobie krucjat Trypolis był jednym z najważniejszych i najbogatszych miast na Bliskim Wschodzie. Dlatego też stał się celem jednego z trzech dowódców I Wyprawy Krzyżowej - Rajmunda St. Gilles. Podczas oblężenia miasta (położonego na półwyspie) trwającego prawie 2000 dni, wybudował on zamek zwany od jego imienia Twierdza ST. Gilles (Qala'at Sinjil), którego celem było "szachowanie" trypolitańczyków. Resztkę sił zwiedzamy i tę fortecę. Obecnie zamek jest odrestaurowywany i chodzić trzeba wyznaczonymi ścieżkami - gdyby nie kawałek muru, na który się wdrapaliśmy, nie bylibyśmy sobą. Jeszcze tylko zgubienie się w mieście (tak dla zasady) i dalej, do Damaszku... Wracamy do Syrii.
Granice to niezła zabawa. Polskie paszporty są ciekawostką, wzywają wyższych rangą oficerów, którzy sprawdzają wszystko z każdej strony. "Sebastian" jak zwykle jest OK, ale "Grzegorz" jest jednak nie do wymówienia. Kolejna granica, którą przeszliśmy bez problemów i kolejna arabska pieczątka w paszporcie.
Damaszek jest nieodzownie związany z ruchem krucjatowym - szczyci się on mianem najdłużej nieprzerwanie zamieszkanego miasta na ziemi - jest kwintesencją Bliskiego Wschodu. "Souk" (bazar), meczet Umajjadów z grobowcem Jana Chrzciciela, w którym kilka lat temu modlił się Jan Paweł II, kawiarenki z nagrilą (fajką wodną) i całe stare miasto mają w sobie coś niesamowitego... to trzeba poczuć. Niestety cytadela damasceńska jest w trakcie renowacji i musieliśmy zadowolić się oglądnięciem jej z zewnątrz. Z przewodnikiem w ręku odnajdujemy grobowce wielkich sułtanów walczących z krzyżowcami: Saladyna (zdobywcy Jerozolimy), Nur ad-Dina (walczył z krzyżowcami podczas II krucjaty) i Bajbarsa (który ostatecznie pobił krzyżowców). To dzięki nim błyskotliwa kariera rycerzy krzyżowych zakończyła się... Byli wielki wodzami, czapki z głów.
Bliskowschodnie twierdze w większości obróciły się w ruinę, tu w Damaszku znajdujemy jednak twierdzę nie dość, że w doskonałym stanie, to również doskonale strzeżoną. Ambasada USA - bo o niej mowa - ogrodzona jest co najmniej 6-cio metrowym, metalowym ogrodzeniem zakończonym drutem kolczastym. Bramki, zasieki i ochroniarze - na zewnątrz jej naliczyliśmy 24 policjantów, a przecież widzieliśmy tylko jedną stronę budynku (dwa tygodnie wcześniej w tej okolicy miał miejsce zamach). Niedaleko ambasady-twierdzy załatwiamy przepustki na Wzgórza Golan. Myśleliśmy, że z przepustkami będą problemy, a tu jedno pytanie - "na dziś czy na jutro?". 15 minut czekania, urozmaicone schodzeniem z linii strzału kałasznikowa jednego z cywilnych ochroniarzy i załatwione.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski