Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
artykuł czytany
17285
razy
I tu byli krzyżowcy - na naszej mapie mamy zaznaczony całkiem spory fort... szukamy, szukamy, aż opadamy z sił... Musimy odpocząć, a jak bardzo potrzebny jest nam odpoczynek, to już nie przekonamy się długo. Po chwili szukamy dalej i... jest! Na wzgórzu widać resztki muru. Wielkie nic (a raczej niewielkie) - od całkowitego rozczarowania ratuje jednak przepiękny widok na Petrę.
Wieczorem Sebastian czuje się źle. Kolejny dzień, to zaplanowany od początku wyprawy - dzień bezczynności na plaży w Aqabie! Niestety Seba jest chory... osłabiony i bez chęci do życia. Porzucamy więc pomysł odszukania "Wyspy Faraona" - także ufortyfikowanej przez krzyżowców. Oddajemy się nic nie robieniu... Odkrywamy, że osłabienie to, to "pamiątka" z Petry, a może jeszcze z Keraku - przegrzanie. Noc na plaży, dużo wody, kąpiel w chłodnym morzu i Sebastian wraca do żywych. Stojąc na plaży w Aqabie po lewej stronie widać wybrzeże Arabii Saudyjskiej, a po prawej Izrael (Eljat) i Egipt (Tabę). Ponieważ upał jest nieznośny, postanawiamy przenieść się na plażę naprzeciwko - czyli do Eljatu w Izraelu.
Żegnamy ostatni na naszej drodze kraj arabski, wchodzimy na granicę, no i zaczyna się zabawa... - "Gdzie? Skąd? Dlaczego? Po co? Jak długo? Z kim?..." - pytaniom nie ma końca. Mały rentgen plecaków, potem kontrola osobista - moje buty zaszczycone są dwukrotnym prześwietleniem, bo coś w nich piszczy. Potem wypakowanie rzeczy i sprawdzenie nawet brudnych skarpetek... czyżby chcieli je zakwalifikować jako broń chemiczną? Cała "impreza" ok. 2 godzin, a potem czekamy... czekamy i czekamy...
- "Czy z naszymi paszportami jest coś nie tak?" - pytamy napotkanego oficera
- "Tak, byliście w Syrii i Libanie, a my z nimi jesteśmy stanie wojny. My nie wybieramy Wam miejsc do odwiedzenia - poczekacie 2, 5 może 10 godzin..." - okazało się, że moja wiza z Iranu też podpada... Po 4 godzinach czekania (w sumie 6) "security" oddaje paszporty mówiąc, że możemy wejść. Niestety dziewczyna od stempelków chcąc się wykazać, zaczyna od początku: "...a co robiliście w tych muzułmańskich krajach?" i sprawdzanie od nowa...
Wpuścili nas - w końcu mieliśmy powrotne bilety lotnicze i zaproszenie do Jerozolimy, nasze skarpetki okazały się bezpieczne, a rodowód 12 pokoleń wstecz nie wykazał żadnych palestyńskich przodków. Po takim przyjęciu odchodzi nam jednak ochota na cokolwiek. Dłuuugi spacer do Eljatu i sen na plaży, co ostatnio jest bardzo popularne. Spalone słońcem plecy jednak dbają o to bym się nie wyspał.
Eljat to kurort. Poza rafą koralową i turystkami ciężko o coś ciekawego - ale to właśnie stąd Renald wypłynął na Mekkę, więc trzymamy się tematu wyprawy. Jako, że kurort to wszystko jest drogie i szybko się zbieramy. Na dworcu po chwili przyzwyczajamy się, że prawie każdy oprócz nas ma swój karabin. Następny przystanek - Jerozolima.
Okazuje się, że nasz autobus przejeżdża przez terytoria okupowane - jednak poza drutami kolczastymi odgradzającymi drogę nie widać tu nic niezwykłego - jest bardzo spokojnie, a droga w większości prowadzi brzegiem Morza Martwego. "...gdy krzyżowcy ujrzeli Jerozolimę, padli na kolana i zapłakali" - czytamy w kronikach. W naszym autobusie nie ma jednak miejsca na takie sceny. Już od pierwszego momentu w mieście czuć jego klimat. Może to nasza długa i nie najłatwiejsza droga potęguje to uczucie. Mieszkamy obok cytadeli - wieży Dawida, do bazyliki Grobu będącej największym pomnikiem architektury krzyżowców mamy kawałek, z okien widać także Meczet "Kopuła na Skale". Bazylika Grobu i Bazylika Narodzenia, choć wielkie, są skromne. Dla przyzwyczajonych do pełnych przepychu kościołów w nawet najmniejszej polskiej wsi, ta prostota jest uderzająca. Są trochę zaniedbane, mogą zawieść kogoś, kto chce je tylko zwiedzić. To nie są miejsca do zwiedzania i nie ważne jak wyglądają... ich atmosfera jest nie do opisania. Ziemię Świętą trzeba odwiedzić - zobaczyć - "przeżyć" ją samemu.
Kolejne kościoły w kolejnych świętych miejscach. Ciekawe, że praktycznie żadne z nich nie jest pod opieką kościoła rzymsko-katolickiego - wszędzie spotykamy greko-katolików, Ormian, Koptów... - księży katolickich widzimy jedynie razem z wycieczkami.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski