Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
artykuł czytany
17278
razy
Rano wstajemy wcześnie. Pierwszym udanym etapem tego dnia jest ucieczka przed grupą dziewczyn składających nam oferty matrymonialne. Następnie zwiedzamy Iznik - bramy miasta, rzymski amfiteatr, zielony meczet... łapiemy kolejnego stopa.
I zaczyna się zabawa... Cel to Kapadocja. Kierujemy się na Konye... ale zatrzymane przez nas auto jedzie do Ankary! (300 km w drugą stronę). Chwila zastanowienia - może być... Śmiejemy się - żaden plan do tej pory nie przetrwał dłużej jak 2 godziny. Ankara - szybkie przesiadki z busa do busa i na wylotówce łapiemy dalej... Auta mogą jechać wszędzie. Do Kapadocji mamy ponad 300 km, a pierwszy załapany TIR jedzie właśnie tam!!! - trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno. Prawie 670 km stopem w 12 godzin, bez wydania, ani grosza - chyba niezły wynik.
Kraina jest jak z księżyca, niestety jak cała Turcja ma wielką wadę - jest droga. Przesiadamy się z auta do auta, zwiedzamy co się da - podziemne miasta, skalne domy, wchodzimy do każdej dziury. "Krzyżowcowego" tu jednak niewiele (choć zajęta była przez nich już w 1097 roku), ale być w Turcji i jej nie widzieć? W Ugrupie podczas zwiedzania kamiennego miasta spotykamy się ze spontaniczna gościnnością - kolacja, muzyka i śpiewy, wino, a co najważniejsze darmowy nocleg. Sceneria jak z bajki "Flintstonowie" z widokiem na księżycową Kapadocję - tego nie da się opisać... no, ale do tematu wyjazdu czas wrócić. Łapiemy TIR'a do Adany. Śmiać się nam chce - w pierwszym zatrzymanym samochodzie staraliśmy się nawiązać rozmowę pomimo bariery językowej, a teraz w chwilę po wejściu do ciężarówki po prostu śpimy - zmęczenie robi jednak swoje. Kolejny stop do Antakyi, czyli dawnej Antiochii. To tu wykrwawiała się pierwsza krucjata i gdyby nie zdrada jednego z oblężonych żołnierzy, miasto pozostałoby niezdobyte i tu pewnie zakończyłaby się cała historia krucjat.
Brak przewodnika, właśnie tutaj daje się nam najbardziej we znaki, bo informacji turystycznej niestety nie udaje nam się znaleźć. Znajdujemy jednak Grotę Świętego Piotra, gdzie wchodzimy za darmo "ściemniając" strażnikowi, że nasze karty ISIC (międzynarodowa legitymacja studencka) to upoważnienie z UNESCO.
Grota to proste, ale chwytające za serce miejsce - po zdobyciu Antiochii krzyżowcy urządzili tu skromny kościół. Lokalne dzieciaki pokazują nam tunele, którymi uciekali z groty pierwsi chrześcijanie. Ponieważ znają kilka słów po angielsku próbujemy dopytać się o cytadelę - "castle? citadel? qala'at?..." nie skutkuje. Ostatnia próba i znajduję magiczne słowo - "kale" - to po turecku zamek! Piętnastoletni Erhan uśmiecha się i kiwa, żeby iść za nim - po czym wskakuje w jeden z tuneli prowadzących w głąb góry.
Zgięci w pół, na kolanach brniemy z latarkami tunelami z czasów świetności miasta. Tunel wyprowadza nas na drugą stronę góry, ale zamku nie ma. Zdecydowanie chłopca nie pozwala nam jednak na zwątpienie w jego umiejętności przewodnika. Idziemy w góry. Wspinamy się kilkadziesiąt metrów - znajdujemy pierwszy kawałek muru.... Chwilę potem ziemią już nie da się iść, jest zbyt stromo, więc wspinamy się na mur. I tu poważny test... Przepaść prawie 300 metrów, mocny wiatr, odpadające z ruin kamienie, a dzieciaki popychają się nawzajem, biegając po nich w klapkach... Boże... Z cytadeli nie zostało wiele, ale samo wejście zrobiło na nas takie wrażenie, że mogło na niej nic nie być :-) Dumni byliśmy jak po zdobyciu Everestu. Stojąc tam, ciężko było się dziwić, iż było to kolejne miejsce nie do zdobycia - jak wyglądał szturm tego miejsca? My mieliśmy problemy... a wtedy rycerze w zbrojach, upał, ostrzał z czego się tylko da... odwagi tym ludziom nie można odmówić. Jedziemy dalej - najwyższy czas zobaczyć czym dysponowali w walce z krzyżowcami muzułmanie - kierunek Aleppo.
Wjeżdżamy do Syrii - mój "Tak-Tak" przestaje działać, z reklam i szyldów powoli znikają normalne literki... Z internetowych relacji wiemy, że najlepiej nocować "u Krokodyla". Obsługa ma mówić tam w wielu językach, także po naszemu - tylko jak go znaleźć? Zanim staje się to problemem lądujemy w dobrym i tanim motelu... a recepcjonista wita nas wesołym "Zień dobriy" - bingo!, "Krokodyl" znalazł nas. Rozbijamy się na dachu i na miasto... Jedzenie na tyle dobre i tanie, że po 10 dniach jedzenia pomidorów z ogórkami pozwalamy sobie na restaurację w cieniu cytadeli. Z kartą ISIC zniżka na bilety ok. 90-95% - niskie ceny jednak powodują, że wydajemy znacznie więcej, niż przez kilka dni w dużo droższej Turcji. Widok górującej nad miastem cytadeli jest imponujący, niestety jak większość fortyfikacji na Bliskim Wschodzie, cytadelę w ruinę obróciło trzęsienie ziemi.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski