Jak to z Krymem było i jak będzie...
artykuł czytany
4390
razy
Szewkije nie urodziła się na Krymie. Rodzina jej dziadka, podobnie jak setki tysięcy innych, zmuszona została do opuszczenia swej ojczyzny siłą. Jeden gest Stalina spowodował w 1944 roku gehennę całego narodu. Oskarżeni o kolaborowanie z Hitlerem Tatarzy Krymscy wywiezieni zostali do Azji Centralnej w ciągu kilku dni. Kazano im resztę życia spędzić w Uzbekistanie, Kazachstanie i Kirgizji. Próbowano ich wynarodowić, zasymilować i pozbawić tożsamości religijnej. Dwukrotnie zmieniano im alfabet i ograniczano kultywowanie tradycji. Urodzona w okolicach Samarkandy Aleksandra Refatowa - tatarskiego imienia Szewkije można było używać jedynie w domu, szeptem - od dzieciństwa wiedziała jednak gdzie jest ojczyzna jej dziadków. Cała tatarska społeczność w diasporze czekała na moment historycznej sprawiedliwości długie dziesięciolecia. W tym czasie Krym, gestem innego moskiewskiego satrapy, podarowany został Ukrainie. Tuż przed rozpadem Związku Radzieckiego niemrawo zaczęto też rozwiązywać kwestię powrotu tatarskich wygnańców do ziem im należnych. Nie obyło się bez kolejnych kłopotów, z którymi naród ten musiał sobie poradzić. Na Krymie niezbyt przejęto się dyrektywami płynącymi z Moskwy i miejscowa administracja znalazła sposoby, aby utrudnić Tatarom repatriację. Na budowę domów wydzielano im niekorzystne tereny, maksymalnie ograniczono metraż budynków i zaczęto gnębić wysokimi opłatami za różne pozwolenia. Na szczęście dziś sytuacja Tatarów Krymskich nie wywołuje już takich politycznych emocji, jak przed laty. Potomkowie Tochtamysza włączyli się z entuzjazmem w europeizację tej części Ukrainy. Wciąż jeszcze raczkując, coraz bardziej wpływają na wizerunek owego kawałka orientalnego tortu, który czeka na turystycznych smakoszy w Europie właśnie, czego my, Europejczycy, nie uświadamiamy sobie na co dzień.
Podczas jednego z pobytów na Krymie szliśmy bachczysarajską ulicą Basienko w stronę Czufut-Kale, zatrzymując się na moment przy archeologicznej odkrywce. Znaleziono tam miejsce pochówku chłopca z okresu paleolitu a także kilka prostych narzędzi z epoki kamiennej. Przewodniczka pokazała nam też parę typowych domostw tatarskich, ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych i poczęstowała czeburiekami w całkiem schludnym barze. Przy posiłku opowiadała o rozwoju turystyki w mieście, o perspektywach wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej i o miejscowych kulinariach. Siedząc beztrosko w czebureszni nie zdawałem sobie sprawy z tego, że kilkadziesiąt metrów ode mnie mieszkała już moja przyjaciółka z młodzieńczej korespondencji. Po przeprowadzce z Azji Centralnej jej rodzina kupiła stary tatarski dom na przedmieściach dawnej stolicy Chanatu. Trójka dorastających dzieci, problemy zadomowienia się na Krymie i ciągłe dokształcanie się sprawiły, że Szewkije na kilka lat zaniedbała korespondencyjne kontakty z młodości.
O tym wszystkim dowiedziałem się po pewnym czasie w nader zaskakujących okolicznościach. Z Warszawy zadzwoniono do mnie informując, że ktoś z Samarkandy chce rozmawiać z Karudem i przekazano słuchawkę tej osobie. Moje zaskoczenie było ogromne. Pierwszy raz w życiu usłyszałem głos Szewkije, piękną rosyjską wymowę i, mimo chwilowego podniecenia, stonowaną melodykę zdań. Brakło mi języka w gębie, jąkałem się i nerwowo szukałem słów. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że świat nie jest tak wielki, że prawie niemożliwe staje się rzeczywistością. Jeszcze parę lat wcześniej nie przyjęto mi paczki, którą z Taszkentu chciałem wysłać na adres mojej przyjaciółki. Na tamtejszej poczcie stwierdzono, że takiego adresu nie ma w Uzbeckiej SRR. Jeszcze niedawno, próbując z Kiszyniowa dodzwonić się do Samarkandy słyszałem, że łącza w Azji Centralnej uległy groźnemu uszkodzeniu i nie działają. Z Polski w tamtym kierunku można było wysyłać jedynie specjalnie pakowane maleńkie paczuszki ze ściśle określoną zawartością płacąc niesamowite porto.
Szewkije spędzała w Polsce kilka dni w charakterze uczestniczki seminarium poświęconego Tatarom Krymskim. Zaproszona była przez pozarządową organizację wspomagającą małe narody odradzające swą kulturę po rozpadzie Związku Radzieckiego. Była zachwycona naszym krajem i już przy mnie kreśliła plany przeniesienia polskich zdobyczy na Krym. Pełna podniecenia chodziła po jednej z opolskich szkół, nie odrywała oczu od kolorowych elewacji raciborskiego rynku i podziwiała dżentelmeńskie maniery wrocławskich kelnerów. Markety spożywcze chciałaby wręcz zabrać z sobą na Ukrainę, aby dzieci z Bachczysaraju mogły sobie po nich pobuszować choćby godzinkę. Osobliwym przeżyciem okazało się dla niej degustowanie naszych narodowych specjałów kulinarnych. Dziwiła się, że potrafimy przygotować barszcz ukraiński na kilka sposobów i nieobcy nam pilaw - narodowe danie tatarskie. Na cześć kanapek, które przygotowałem jej na długą podróż pociągiem, już w pierwszym liście napisała całe peany, godne Mickiewicza i Puszkina, razem wziętych. Były jednak chwile kiedy Szewkije delikatnie lecz honorowo starała się zaakcentować swą, różną od europejskiej, kulturową tożsamość. Nie pochwalała gwizdania w mieszkaniu, raził ją widok kobiet palących na ulicy a resztki chleba obok śmietniska oceniła jako obrazę Allacha. Ten ostatni fakt sprowokował ją nawet do zaproponowania nam przepisu na pożyteczne wykorzystanie czerstwego pieczywa.
* * *
Krymskie chlebowe pampuszki Szewkije są prostym acz rozsądnym sposobem kuchennego oszczędzania. Stary, lecz wciąż nadający się do spożycia chleb, kroimy na paski grubości 2-3 cm i długości około 8cm. W emaliowanej miseczce rozcieramy z solą kilka ząbków czosnku dodając dwie łyżki wody i tyle samo oleju roślinnego. Mieszamy ten osobliwy sos dodając jeszcze odrobinę ziół krymskich /od biedy mogą być prowansalskie/ i mielonego białego pieprzu. Potem każdy kawałek czerstwego pieczywa moczymy przez chwilę w zaprawie i wykładamy na talerz. Podawane do barszczu pampuszki smakują znakomicie. Jeśli jemy je codziennie w okresie jesieni i zimy, nie grożą nam grypowe infekcje przedwiośnia. A co latem? - ktoś spyta. Latem warto choć tydzień spędzić na Krymie.
* * *
Moja przyjaciółka z młodzieńczej korespondencji, Szewkije, bawi obecnie wnuki. Bez obaw może głośno używać ich tatarskich imion, symbolicznie przestrzegać zasad Koranu, wysyłać oraz otrzymywać paczki, dzwonić do kuzynów w Kaliforni i z zapałem pomagać w tworzeniu zrębów narodowego zaistnienia Tatarów Krymskich we współczesnym świecie. Jej dzieci znają języki obce, mają kontakty ze światem a w ostatnich wyborach prezydenckich cała rodzina poparła proeuropejskiego Wiktora Juszczenkę.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż