Cztery pory roku na Krymie w cztery dni
artykuł czytany
3800
razy
Wrażenia z wycieczki na Krym, członków rzeszowskiego studenckiego Koła Naukowego Podróżników na Wydziale Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Nasze Koło Naukowe to niewielka grupa osób, których celem jest poznawanie świata. Działanie jest proste: pomysł, plan, zdobycie dofinansowania i w drogę… Tym razem na Krym.
Czternasty lutego 2006 - dworzec PKP w Rzeszowie. Jedenaście osób, czeka na pociąg do Przemyśla. Zjawia się punktualnie. Po półtorej godzinie wysiadamy w Przemyślu. Słychać wokół język naszych wschodnich sąsiadów. Dojeżdżamy do Medyki, zwanej miejscowością przemytników. W kolejce po formularz ocieramy się o "graniczne mrówki" - żyjących z przemytu alkoholu i papierosów Ukraińców. W okienku wita nas zawiedziony celnik, bo widzi turystów, a nie przemytników, od których dostaje dolę za przymknięcie oczu na wykraczające ponad dozwoloną ilość papierosy. Celnik ofiarowuje nam karteczki, migracyjne formularze w trzech językach, w których wypisujemy nasze dane i cel podróży. Warto je uzupełnić od razu po przybyciu na granice, aby potem nie zostać odesłanym na koniec kolejki.
Lwów
Po czterdziestu minutach czekania jesteśmy na Ukrainie. Witają nas paradoksalne propozycje cen na widok plecaka ze stelażem. Po kilkunastu minutach targowania się jedziemy do Lwowa. Za kierownicą człowiek, który mógłby być kierowcą w wyścigu "Paryż-Dakar". Prowadzi auto po obu stronach drogi i kpi sobie z przepisów. Mijamy wiele miast i wsi i w końcu wjeżdżamy do historycznego miasta o bogatej, pamiętającej odległe czasy architekturze.
Nie należy jednak tracić głowy dla zabytków, bo niektórzy obywatele Ukrainy wykorzystują nieuwagę turystów i pełni uprzejmości mylą swoje kieszenie z kieszeniami turystów.
Zwiedzamy wspaniałe zabytki - Gmach Poczty Głównej odbudowany po I wojnie światowej. Uniwersytet Lwowski im. Jana Kazimierza (obecnie im. Ivana Franko). Zdobią go alegoryczne rzezby T. Reigera, T. Trembeckiego. Pomnik Adama Mickiewicza w 1905 roku umieszczony na Placu Mariackim. obecnie na Placu Mickiewicza. Teatr Opery i Baletu. Baszta Prochowa. Kościół św. Elżbiety wybudowany na Placu Wilczewskiego. Cmentarz Orląt Lwowskich, który w XX wieku stał się źródłem konfliktu między Polską a Ukrainą.
Następny dzień wita nas dziesięciostopniowym mrozem. Udajemy się na dworzec, gdzie w ciepłej poczekalni czekamy na pociąg. Na dworcu okazuje się, że kupienie biletu może być trudne dla turysty, podobnie jak dla Ukraińca otrzymanie wizy do USA. Kolejki do kasy biletowej pamiętają komunistyczne czasy. Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do okienka. Wita nas moherowy sweter, przygarbiona sylwetka, zapracowane ręce z herbatką i kanapką. "Co, bilet, teraz? To nie ma innych okienek? Dlaczego wybrałeś moje okienko?". Ciśnienie zaczyna się podnosić. Na szczęście otrzymałem radę od człowieka, który mieszka tam od urodzenia. "Niech pan bierze te bilety bez względu na wszystko, bo za chwile okienko zostanie zamknięte, a bilety zniszczone". Pociąg - z zewnątrz przypomina wagon towarowy pokryty blachą. Przed wagonem stoi miła pani konduktor, zabiera bilety i wskazuje miejsce w przedziale. "No wreszcie ktoś traktuje nas jak gości" - pomyślałem. Jednak moje wrażenie było krótkotrwałe. Po rozlokowaniu się w przedziałach, ta sama miła pani konduktor odwiedza nas i informuje, że należy zakupić pościel za 6 hrywien. Jest to nieobowiązkowe, ale dobrze jest zapłacić, bo inaczej konduktorki staną się bardzo uciążliwe i nieprzyjemne. Nie zapłaciliśmy, ale przeżyliśmy. Podróż trwała 25 godzin.
Wysiadamy w Symferopolu, prosto w letnią temperaturę i objęcia miejscowych taksówkarzy. Są oni skłonni zanieść bagaże nawet do Turcji, ale za wygórowane kwoty. Wybraliśmy tańszą i mniej wygodną, ale za to pełną wrażeń i pięknych widoków podróż tzw. elektryczką. Trasa o długości 90 km z Symferopola do Jałty jest najdłuższą trasą trolejbusową na świecie. Po dwóch godzinach podróży docieramy do Jałty. Otoczona jest z jednej strony górami, a z drugiej Morzem Czarnym. Miasto w dzień i w nocy tętni życiem. Jest tu niewiele atrakcji turystycznych, jeśli nie liczyć pomnika Lenina i domu Czechowa. Natomiast na granicach tzw. Wielkiej Jałty (w skład której wchodzą okoliczne miejscowości) jest co zwiedzać. Najbliżej centrum znajduje się słynny z konferencji jałtańskiej pałac w Liwadii. Otaczające go ogrody, z których rozpościera się widok na Jałtę i okoliczne góry. Nam przeszkodził w tym padający śnieg. W nieodległej Ałupce znajduje się pałac Ałupkiński, wybudowany wyłącznie z kamienia w 1848 r, a także "Jaskółcze Gniazdo". Zwiedziliśmy je przy bardzo wietrznej, jesiennej pogodzie, dzień po zimowym dniu. Nie lada gratką dla turystów jest wyjazd kolejką linową na jeden z najwyższych szczytów w krymskim paśmie górskim Aj-Petri (1234 m n.p.m.). Z każdą chwilą rośnie adrenalina i jedyne, co pozostaje, to zaufanie do radzieckiej techniki. Z każdym metrem człowiek staje się bardziej bezradny.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż