Z Dilary Bikecz, czyli nieustępliwą Marią Potocką w Bakczysaraju
artykuł czytany
1044
razy
Wyjątkowy zakątek świata zawierający całą przebogatą paletę barw, smaków i zapachów. Krym to miejsce przeuroczych pałaców pełnych bogactwa osadzonych w scenerii bajkowej przyrody mieniącej się wszystkimi barwami słońca. Kraina kolorowych miasteczek pełnych egotycznych meczetów, cerkwi, kienes i ludzi emanujących życzliwością, otwartością i pomocą.
W Przemyślu bladym świtem otrzymałem bukiet kwiatów, były to róże białe i czerwone, wczesnoletnie, mieniące się całą paletą oszałamiających kolorów i zapachów.
Proszę położyć w mauzoleum Dilary Bikecz - powiedziała kobieta o niezwykłej orientalnej urodzie w wieku nieokreślonym, może trochę balzakowskim.
- Proszę Pani zwiędną, nie dojadą, nie ma szans, takie piękne.
- Nie, proszę się nie obawiać, bo to dla Dilary.
Dziękuję odpowiedziała, odwróciła się i energicznym krokiem podążyła w nieznanym kierunku. Jeszcze przez chwilę na tle wschodzącego słońca widziałem jej nienaganną prostą i tajemniczą sylwetkę. Zniknęła tak samo szybko jak i się pojawiła. Zaskoczony niecodzienną sytuacją wzruszyłem ramionami.
W myślach powiedziałem - ładnie się zaczyna. Zwiędną lub się zasuszą. Obiecałem, dowiozę. Wsiadłem do rozklekotanego busa i ruszyliśmy. Jeszcze ostatnie spojrzenia na znajome bryły budynków ze świeżo odmalowanymi elewacjami przywróciły silne reminiscencje dawnych podróży po Ukrainie. Jechaliśmy w porze dojrzewania zbóż i zbiorów miodu. Pola złotej pszenicy i dywany słoneczników poprzecinane poletkami sadów soczystych brzoskwiń odurzały bukietem zapachów. Oczy moje łagodniały chłonąc paletę kolorów ciepłych i subtelnych, zwiewnych i lekkich. Pejzaże cudowne, niczym jak kadry przesuwające się w dobrym filmie przyprawiały o zawrót głowy, a głodne oczy zapisywały wszystkie barwy ukraińskiego lata. Gorącego lata utkanego z bezchmurnego nieba, wabiącego lekkością powietrza zatrzymanego w czasie i przestrzeni, poprzetykanego siatką nocy pełnych księżyca i dźwięków tajemnych. Znów stawaliśmy na popasach przy sporadycznie położonych stacjach benzynowych. Stawialiśmy na noc kosze w groźnych uroczyskach, a płonące ogniska wesołymi trzaskami chrustu, igraszkami ognia śmiały się do nas wesoło. Step spał, wiatr niósł daleko dźwięki gitary, gdzieś w oddali słychać było głos ptaków. Czuby nasze dymiły oparami starodawnego mocnego miodu. Podążaliśmy ku Krymowi weseli i beztroscy, a drodze naszej towarzyszyły wybuchy niepohamowanej radości i oczekiwania na spotkanie z nieznanym. Wreszcie otworzyły nam się wielkie stepy, płaskie obszary z pozoru monotonne, suche, których jedynym urozmaiceniem były zapadliska, nikłe wąwozy i wyschłe koryta rzek. Było lato, trawy w całych odcieniach żółci, jasnych i ciemnych brązów kołysały się łagodnie gnane ciepłym wietrzykiem niczym jak fale na spokojnych południowych morzach. Ziemia czarna, miejscami przybierająca kolor owocu kasztanu, spalona słońcem, spękana o kształtach siatki kartograficznej prosiła spragniona jak chory w gorączce o chał ust wody. Błękitne niebo i wszechobecna cisza bolała w uszach. Noce zaś gwiaździste były pełne bezruchu, statyczne tak jakby Pan Bóg świat zatrzymał. Zmierzch, gdzieś na horyzoncie majaczyły nikłe góry, które w miarę przybliżania się rosły otwierając swój majestat powagi i niedostępności. Niektóre mniejsze szczyty były płaskie, na których pasły się zwierzęta. Letnie pastwiska Tatarów zwane Jajłami były dla nas nie lada zaskoczeniem. Zdążaliśmy ku Bakczysarajowi, miastu legendzie, niezdobytemu położonemu nad zgniłą wodą. Niespodziewanie otworzyła się nam dolina otoczona ze wszystkich stron górami niczym młoda kobieta spragniona miłości zapraszając do wejścia. Oczom naszym ukazało się pastelowe miasto pełne dostojnych dojrzałych sadów. Soczyste miasto z charakterystycznymi smukłymi minaretami o szczególnej urodzie mieniącymi się w słońcu niczym arabeski w krainie bajek rodem z Damaszku zachęcało, kusiło niczym opium arabskiej kawiarni. Niebiański spokój na ulicach i tylko głosy muezinów wzywające na modlitwę. Gdzieś w oddali sylwetki wiernych. Ktoś wyznawał wiarę -" nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest Jego prorokiem". W ten szczególny sposób powitał nas Bakczysaraj daleki od zgiełku i chaosu arabskich miast. Podążyliśmy ku pałacowi zwanemu po tatarsku Chan-saraj. Ukazała nam się lekka dwupoziomowa budowla w rajskim ogrodzie ozdobiona niezliczoną ilością detali architektonicznych, pełna fresków, otoczona drewnianymi płotami. Podążaliśmy i gubiliśmy się w pałacowych pawilonach, letnich altanach na licznych dziedzińcach obfitujących w dywany różnobarwnych kwiatów, schody, kolumny, fontanny. Dziwny cmentarz chanów stanowił odrębne miejsce wyznaczające granice innego świata. Zamknięte miasto w miniaturze zachwycało swymi poszczególnymi elementami w postaci meczetów, domów, łaźni, pokojów codziennych chanów, pokojów gości, straży, służby. Haremu niepowtarzalnego o ciekawej urodzie. Każdy element żył swoim życiem odrębnym, pozornie to stwarzało wrażenie chaosu, ale w konsekwencji spójnym podążającym w kierunku ogólnej i harmonijnej zasady. Szybko nasunęło się porównanie kompleksu pałacowego do lekkiego, finezyjnego naszyjnika, na który nadziane zostały poszczególne elementy budowli. Długo błądziliśmy napawając się urodą miejsca. Wsłuchani głos muezinów, śpiew ptaków, szmer wody, grę światła, pokorni wobec piękna miejsca i pełni zadumy nad chwilą, którą dane nam było doświadczyć podeszliśmy do dziedzińca fontann. Nagle ukazała się Złota, rytualna służąca do oczyszczenia ciała przed udaniem się na modlitwę. Nieskazitelnie biały marmur połączony ze słońcem i cichym głosem spływającej wody koloru tęczy z delikatnymi złotymi ornamentami kwiatów, liści, owoców i winorośli sprawiał nieziemskie zjawisko teatru, w którym nie było udziału człowieka tylko niewidzialne siły niemymi głosami kierowały tym boskim spektaklem. Rozeta umieszczona pośrodku fontanny symbolizowała życie wieczne utwierdzając nas w tym przekonaniu. Dopiero cytat z Koranu - "I napoił ich Pan napojem czystym" / 76: 21 / uzmysłowił nam, w jakim miejscu jesteśmy i sprowadził nas na ziemię. Potem przeszliśmy do drugiej - Fontanny Łez - której pierwszym miejscem były ogrody w pobliżu mauzoleum Dilary Bikecz. Pełna poezji fontanna wtopionej w marmurowy kwiat symbolizuje oczy przepełnione łzami. Łzy te są symbolem bólu chana i napełniają czaszę jego serca - górna czasza fontanny. Czas płynie i koi ból, rozpacz chana maleje - para małych czasz. Jednak ból utraty ukochanej wraca ożywiając wspomnienia - średnia czasza. Płynie tak woda i tak płynie odtąd życie chana w całej gamie rozpaczy. Cierpienie, chwile spokoju i znów cierpienie, aż do chwili odejścia do krainy wieczności na spotkanie z ukochaną, co symbolizuje spirala u podnóża fontanny. Koncepcja ta niespodziewana wprawia nas w osłupienie. Nagle moja współtowarzyszka podróży głosem cichym i delikatnym zaczęła Grób Potockiej mistrza Prometejskiego Adama Mickiewicza:
" W kraju, pomiędzy rozkosznymi sady,
Uwiędłaś, młoda różo! bo przeszłości chwile,
Ulatując od ciebie jak złote motyle,
Rzuciły w głębi serca pamiątek owady."
Ujrzałem świetlną drogę ułożoną z gwiazd prowadzącą do Polski. Wpatrzoną tęsknie w tę drogę Dilary Bikecz, Panią Potocką, brankę tatarską, wielką miłość Krym-Gereja. Doznałem olśnienia. Moja nieznajoma z Przemyśla ongiś chciała podążać w odwrotnym kierunku słuchając głosu swego serca. Jednak długie lata "przyjaźni" polsko-radzieckiej zgotowały jej los podobny Potockiej. Współczesna Dilary - pomyślałem inny czas, ból ten sam. Złożyłem kwiaty, ale nie w mauzoleum, tylko u podnóża Fontanny Łez uznając, że to miejsce jest najodpowiedniejsze. Wsiedliśmy do busa ruszyliśmy ku Jałcie. Słychać było tylko szum silnika. Milczeliśmy a twarze nasze wyrażały głęboką refleksje i zadumę.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż