Z panem Mickiewiczem w Akermanie
artykuł czytany
1850
razy
Czerwieniejące się niebo było sygnałem do dalszej wędrówki. Ruszyliśmy, a naszym oczom ukazało się z jednej strony Morze Czarne, z drugiej piękny liman. Początkowo jechaliśmy mierzeją wąską po czym wjechaliśmy w głąb lądu i po chwili ukazał nam się step w całej okazałości. Olbrzymi ocean traw falujących w rytm dziwnej muzyki rozgrzanego słońcem powietrza. Traw nie zielonych, lecz suchych, żółtych, złotych, brązowych w tonacji od jasnego brązu do ciemnego przechodzących, niby srebrnych a nie srebrnych. Ten bezmiar kolorowego oceanu napawał nas niepokojem. Nasz bus ledwo dyszał, krztusił, dławił się w tym piekielnie rozgrzanym, przejrzystym powietrzu. Zadawaliśmy sobie pytanie czy cały step tak tylko wygląda? Po wielu kilometrach krajobraz zaczął się zmieniać. Nieśmiało poczęły ukazywać się poletka kukurydzy, które z biegiem kilometrów przechodziły w duże plantacje. Na horyzoncie pojawiły się kombajny koszące kukurydze, których warkot, był jednak obcym głosem stepu. Archaiczne ciężarówki obładowane tonami ziarna jak wielbłądy na pustyni z trudem przedzierały się po bezdrożach stepu, czyniąc hałas niesamowity. Zaczynała się cywilizacja, a może tylko namiastka nieokreślonej cywilizacji.
Dojechaliśmy do wioski, a raczej sioła o nazwie Biały Jar. Kilka rozrzuconych małych domków zbudowanych byle jak z bloków gliny zmieszanej z trzciną, otynkowanych, pobielonych wapnem na biało .Gliniane garnki przed domami, duże drewniane łyżki na stole. Porozrzucane wokół niedbale archaiczne maszyny rolnicze. Sklep o wdzięcznej nazwie Bajka - Skazka. Wchodzimy do pierwszego domeczku. Maleńki ganeczek przykryty zmurszałą płytą eternitową. Pukamy, gdzieś słychać miauczenie kota. Drzwi otwiera maleńka, drobna, mocno pochylona staruszka z włosami białymi jak śnieg. Ubrana była w szeroką spódnice i białą bluzkę.
- Dzień dobry - pozdrawiamy. Oczekujemy odpowiedzi po rosyjsku, a tymczasem słyszymy śpiewną odpowiedź:
- Rodaki nam z nieba spadły o Boże Boże. Juryś Juryś pokaż się panom.
Po chwili z izby wychodzi szczupły czarnowłosy chłopak Jerzyk. Kłania się nisko przedstawiając się:
- Juryś Ziemkiewicz jestem, a to moja babunia Zosia. My tu żywiom, a tam nasze pole - mówi śpiewną polszczyznom podobną do wileńskiej dodając sporadycznie lwowskie narzecza.
W swej istocie dziwny słyszeliśmy język, polski i nie polski, wileński i nie, dużo elementów rosyjskiego. Weszliśmy do izby. Babcia Zosia podała w glinianym naczyniu najprawdziwszy kwas chlebowy. Potem piliśmy czaj. Na półce leżały stare, zaczytane książki. Z opowiadania babci wynikało, że pochodziła z prastarego rodu galicyjskiego Ziemkiewiczów. Część rodziny na skutek koligacji i nabytków posiadała duże dobra ziemskie w okolicach Tarnopola. Ruscy zabrali wszystko, gotując w zamian zsyłkę, łagry, Workutę. Mąż został na zawsze w ziemi nieludzkiej. Koniec wojny. Babcia Zosia wraz z córką po wielu trudach podróży w bydlęcym wagonie z nakazu władz trafiła w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku na Stepy Akermańskie. Tu jest jej dom, chociaż w sercu ma dom lat dziecinnych. Słuchając zaciekawieniem opowiadania Babuni Zosi nie zauważyłem kiedy step zmierzchał. Niebo pełne ognia robiło się blade, coraz bledsze, aż oczom naszym ukazał się księżyc - lampa Akermanu wpadała przez małe okienko do izby oświetlając półkę pełną pożółkłych książek.
Niechcący wziąłem pierwszą, czytam - Adam Mickiewicz "Poezyje", otwieram i mówię - "Stepy Akermańskie". I nagle w tajemniczej poświacie księżyca rozbrzmiewał pełen tęsknoty, żalu, ale i nadziei głos Babci Zosi.
"Wypłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi;
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurchanu,
Patrzę w niebo, gwiazd szukam przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok? Tam jutrzenka wschodzi?
To błyszczy Dniestr, to wzeszła lampa Akermanu"
Przemierzyłem tysiące kilometrów ukraińskich dróg szukając przygód rozmaitych. Los sprawił mi nieoczekiwaną niespodziankę w postaci najpiękniejszej lekcji polskości, przecudownej interpretacji Sonetów krymskich, w tym Stepów Akermańskich, pełnej miłości żarliwej, czystej i dramatycznej, która została we mnie do dziś. Takie czarujące było moje spotkanie z Adamem Mickiewiczem, takiego wykonania Stepów Akermańskich pewnie już nie usłyszę.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż