W poszukiwaniu zimy
artykuł czytany
1675
razy
Kiedy się obudziliśmy, byliśmy oczarowani miejscem, które wybraliśmy na postój. Z jednej strony skały pokryte soplami lodu a z drugiej rzeka i mostek. Widok z mostku - przepiękny. Słońce, które dopiero, co wstało, kry na rzecze i tęcza, która towarzyszyła nam aż do Trondheim. Czy można sobie wyobrazić piękniejszy poranek? Kilkadziesiąt kilometrów przed miastem, góry się skończyły. Tylko po prawej stronie można było dostrzec pagórki. Zmieniła się także pogoda. Wyszło słońce i zapachniało wiosną. Już tylko gdzieniegdzie widać było leżący śnieg. Wokół nas zalane pola. Do Trondheim wjechaliśmy tylko na godzinę. Zwiedziliśmy stare miasto i przeszliśmy się mostem nad rzeką Nidelvą, która otoczona jest z dwóch stron starymi domami handlowymi, których ściany zdają się wyrastać prosto z rzeki.
Przez kolejne kilometry aż do miasta Steinkjer jechaliśmy wzdłuż fiordu Trondheimsfjorden, trzeciego pod względem wielkości w Norwegii. Dzięki podziwialiśmy schodzące do wody wzgórza przeciwległego brzegu. Zaraz za Steinkjer po raz kolejny zmienił się krajobraz. Same wzgórza, lasy jeziora i rzeki. W pewnym momencie przejechaliśmy granice śniegu. Zrobiło się mroźno. Już po zmroku, w miejscowości Grong zjechaliśmy z głównej drogi i skierowaliśmy się na Bronnoysund. Trasa prowadziła wąskimi dróżkami przez małe osady zagubione gdzieś między fiordami. Zatrzymaliśmy się nad brzegiem jeziora Oyenvatnet i wysiedliśmy z samochodu. Pierwsze, co nas uderzyło, to głucha cisza przerywana tylko szumem fal na jeziorze i skrzypiącym śniegiem pod nogami. Patrzę w niebo i nie mogę uwierzyć. To tyle jest gwiazd na niebie? Nie mogę skupić wzroku tyle ich się mieni. Do tego pełnia. W świetle księżyca idealnie widać skaliste zbocza wzgórz nad jeziorem.
Nieopodal rozpościerał się przepiękny widok na zawieszony nad fiordem, podświetlony most, który kończył się tunelem w skalnej ścianie. Zatrzymaliśmy się na nim by zrobić zdjęcia i podziwiać widoki. Po powrocie, samochód po raz kolejny odmówił posłuszeństwa. Po nieudolnych próbach naprawy, weszliśmy do samochodu i położyliśmy się spać. W momencie, gdy zgasiliśmy światło, Grzegorz zaczął wykrzykiwać coś o zorzy polarnej. Zmęczona i zła myślałam, że się ze mnie nabija. Dopiero, gdy wybiegł z samochodu uwierzyłam. Była to nasza pierwsza zorza polarna. Jej zielone pasma powoli przesuwały się po niebie. Na zmianę gasły i pojawiały się na nowo. Spędziliśmy około godziny wpatrując się w niebo.
Rano Grzegorz pojechał stopem do najbliższej wioski. Znalazł mechanika, który naprawił samochód. Okazało się, że padł silniczek odcinający paliwo do silnika. Od tej pory silnik wyłączamy za pomocą sznurka. Ile razy chcemy się zatrzymać mocno za niego ciągnę, i w ten sposób odcinam dopływ paliwa. Jak się później okazuje większość Norwegów jeżdżacych Patrolami posiada taki sznureczek. W Norwegii taki silniczek kosztuje 3000zł, czyli tyle co komplet opon.
Ruszyliśmy dalej. Jadąc wzdłuż fiordów dojechaliśmy do Holm a stamtąd promem do Vendesund. W okręgu Somna panuje wiosna, około 5 stopni powyżej zera. Jedziemy wzdłuż łąk i pastwisk. Tylko gdzieniegdzie wybijają się ponad monotonnie krajobrazu pojedyncze góry. W oddali widać ośnieżone szczyty Breivasstinden. Noc spędziliśmy u znajomych, którzy polecili nam wycieczkę na Torghatten (258 m n.p.m.), górę położoną na końcu półwyspu nad samym oceanem. O wyjątkowości tego miejsca świadczy naturalny tunel w samym jej środku. Ma on długość 160m jest wysoki na 20m a jego szerokość wynosi 35m. Powstał w czasie zlodowacenia, Miękkie skały góry zostały wykruszone a twarde nie poddały się erozji. Samo przejście trasy zajęło nam około godziny. Nie jest to może zbyt wymagająca trasa, ale widoki i wrażenia były wspaniałe. Początkowo z niedowierzaniem wdrapywaliśmy się po skalnych schodkach w górę. Uważaliśmy, iż będzie to jakaś mała jaskinia, a jednak się pomyliliśmy. Wejście do tunelu otoczone było pionowymi ścianami. Po wejściu do dziury zeszliśmy przygotowanymi schodkami w dół. Raz po raz spadały kamienie odrywające się od stropu. Można powiedzieć, że nadało to odrobinę "dramaturgii" naszemu przejściu;). Z obu stron widzieliśmy tylko wielką dziurę wypełnioną światłem. Kiedy doszliśmy do końca tunelu zobaczyliśmy morze, nad horyzontem zbierały się czarne chmury. Kilkadziesiąt wysepek rozproszonych było na jego powierzchni. U naszych stóp kilka czerwonych domków. Aby wrócić do samochodu musieliśmy obejść górę dookoła. Akurat kończył się odpływ. Na brzegu, morze pozostawiło wiele swoich skarbów, niezliczoną ilość muszelek, jeżowców i wodorostów. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach wodorostów. Zajęta zbieraniem pamiątek, raz po raz słyszałam zniecierpliwione okrzyki "mojego" kierowcy.
Po powrocie do samochodu ruszyliśmy w dalszą drogę. Chcieliśmy jeszcze przed zmrokiem dojechać do Mo i Rany. Cały czas wspinaliśmy się pod górę. Żartowaliśmy, że jak wyjedziemy z tunelu to będziemy w innym świecie, i co ciekawe faktycznie tak było. Wjechaliśmy w dolinę pomiędzy górami (1200 m n.p.m.). Wiał silny wiatr, padał śnieg, nic nie było widać, a droga była całkowicie pokryta lodem. Po dotarciu na E6( drogę prowadzącą od Oslo aż do Kirkenes) wjechaliśmy w dolinę rzeczną. Tutaj śnieg powoli topniał a termometr wskazywał +2. Nie dane nam było nacieszyć się zimą. Po zmierzchu dojechaliśmy do Mo i Rany. Zatrzymaliśmy się by podziwiać nocną panoramę tego miasta, a potem udaliśmy się na poszukiwanie miejsca na nocleg. Wybraliśmy odludne miejsce, parking koło jaskiń około 10km od głównej drogi na trasie do lodowca Svartisen. W planie mieliśmy ognisko i smażone kiełbaski. Prawdę mówiąc od momentu, gdy opuściliśmy główną drogę, zaczęłam czuć niepokój. Gdy dojechaliśmy pod jaskinie przerażonym wzrokiem rozglądałam się dookoła. Grzegorz uparł się, aby podjechać na kolejną oblodzoną górkę. Oczywiście po raz kolejny zaczęliśmy zsuwać się w dół. Siedziałam przerażona, trzymając się kurczowo fotela. Prosiłam słabym głosem byśmy opuścili to miejsce. Grzegorz zaskoczony moim zachowaniem, myślał, że udaje. Gdy chciał wysiąść z samochodu zaczęłam krzyczeć by tego nie robił. Zapytał się, czego się boję. Jedyne, co odpowiedziałam to czarownicy. Zaczął się śmiać, ale stwierdził, że też czuje się nieswojo w tym miejscu. Nie chciał mi o tym mówić, bo także nie umiał sobie wytłumaczyć tego uczucia. Dopiero, gdy wróciliśmy na główną drogę poczułam wewnętrzny spokój. W czasie naszej dalszej podróży mieliśmy jeszcze raz takie dziwne odczucie. Tym razem jadąc przez las w okolicach Rovaniemi. Drzewa całkowicie oblepione śniegiem stały tak gęsto, że nie można było pomiędzy nimi nic zobaczyć. Rozmawialiśmy na ten temat z Tainą, która nas później gościła. Powiedziała, że jej poprzedni goście mieli podobne wrażenie. Czuli się jak by w klatce, otoczeni ścianami lasu. Nic jednak nie pobije mojego odczucia w Mo i Ranie. Czułam jakby ktoś nas obserwował, jakby coś czaiło się między drzewami. Pierwszy raz w życiu tak się bałam i do tej pory jak sobie o tym pomyślę ogarnia mnie to samo przerażenie. W takim momentach naprawdę można zacząć wierzyć w duchy i inne siły nadprzyrodzone. Niektórzy wierzą, że czasami takie nieokreślone i silne odczucia ostrzegają przed zbliżającym się zagrożeniem.
Rano śniegu już prawie nie było. Ruszyliśmy dalej. Dopiero, gdy dojechaliśmy do Saltfjellet zima powróciła. Saltfjellet jest to jedno z największych pasm górskich w Norwegii, przez które dodatkowo przebiega linia koła polarnego. Droga biegnie szeroką płaską dolina pomiędzy wzniesieniami. Takie ukształtowanie terenu potęgowało wpływ wiatru i opadów śniegu na trudność przejazdu.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż