W poszukiwaniu zimy
artykuł czytany
1675
razy
Z Nordkappu podążyliśmy drogą wzdłuż Porsangen. Na zmianę pojawiało się słońce i nadchodziła śnieżyca. Wraz ze słońcem, niebo stawało się miejscami granatowe od ciężaru chmur lub różowe od promieni słońca. W oczy raziła biel śniegu. W miejscowości Lakselv zjechaliśmy na drogę prowadzącą w głąb lądu. Wjechaliśmy na płaskowyż Finnmarksvidda (300-500m n.p.m.).W końcu mogliśmy rozwinąć jakże zawrotną na nasze warunki prędkość 90km/h. Robiło się coraz zimniej. Byliśmy w krainie Saami. W Karasjok, gdzie zanotowano rekordowo niską temperaturę w Norwegii -51, my odnotowaliśmy nasz dotychczasowy rekord - 20. Była to godzina 16. Ciekawiło nas, co będzie w nocy. Dalej trasa wiodła wzdłuż ulubionej przez wędkarzy rzeki Tana. Jest to najbardziej zasobna w łososia rzeka w Norwegii.
Jadąc w stronę Tana bru mijamy zaledwie kilka domów. Raz po raz przebiegające drogę zwierzęta migają nam przed oczami. W pewnym momencie, w okolicach świętej góry Lapończyków Rastigaissa (1067m n.p.m.) zauważamy kątem oka psa, czającego się przy drodze. Nie wiemy tylko czy to na pewno był pies, ponieważ w krajach nordyckich nie ma bezpańskich zwierząt. Giną atakowane przez wilki, z głodu lub zimna.
Dojechaliśmy do Tana Bru. Pokonaliśmy 220-sto metrowy wiszący most. Pięknie podświetlony stanowi ozdobę okolicy. Zostało tylko 80km do Bugoynes. W pewnym momencie mimo pełni księżyca dostrzegliśmy dwa pasma zorzy polarnej. Po raz kolejny, zielonej. Zatrzymaliśmy się, zrobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy przed siebie. 40km przed Bugoynes dostrzegłam bardzo silną i zielono-żółto-różową zorze. Niestety, gdy się zatrzymaliśmy chmury wszystko zasłoniły.
Po godzinie dotarliśmy do Bugoynes, malutkiej wioski rybackiej położonej na krańcu półwyspu, otoczonej górami schodzącymi do morza Barentsa. Miejsce to nazywane jest małą Finlandią gdyż zostało założone przez osadników fińskich. Słynie z połowów rosyjskich krabów królewskich(12kg!). Jest to jedno z nielicznych miejsc gdzie można je łowić. W osadzie mieszka około 230 osób, i aż do 1962 roku nie było lądowego połączenia ze światem.
Zatrzymaliśmy się na noc u Xaviera, Francuza z Marsylii, który zapragnął zmiany w życiu. Stopem dojechał do Bugoynes i tu pozostał. Pracował w przetwórni krabów a obecnie przeniósł się na rosyjski statek. Kiedy do niego przyjechaliśmy mieszkał jeszcze na stałym lądzie. W jego mieszkaniu spotkaliśmy dwie Polki, które stopem przyjechały z Tromso. Dodatkowo poznaliśmy Dimę, Ukraińca pracującego na rosyjskim statku mówiącego po Polsku Jak sam gospodarz określił cała sytuację, byliśmy częścią Wielkiej Polskiej Inwazji.. Następnego dnia ruszyliśmy na 3h wspinaczkę w okoliczne góry. Wspięliśmy się na szczyt największego wzniesienia w okolicy i naszym oczom ukazała się przepiękna panorama z widokiem na fiord Varangerfjorden, Vadso, a także na rosyjską część lądu. Przez kilka minut podziwialiśmy ten widok. Niestety trzeba było wracać. Słońce powoli kryło się za horyzontem. Ścieżka, którą obraliśmy prowadziła przez oblodzone stoki. Czasami ciężko było utrzymać równowagę i nie zsunąć się w dół. Szczególnie w drodze powrotnej, kiedy to grawitacja chętnie nam pomagała.
Następnego dnia minęliśmy Kirkenes i próbowaliśmy dojechać do Grense-Jakobselv, Osady położonej na samej granicy Rosyjskiej. Nie ma tam przejścia granicznego ani obwarowań granicznych. Jest tylko wąska rzeka. Niestety droga była zamknięta. Jak wiemy szlabany nie są dla nas przeszkodą. Ale strome podjazdy przy dużej ilości śniegu okazały sie problemem dla sprzęgła które zaczęło puszczać. Nie chcą ryzykować unieruchomienia samochodu na nieuczęszczanej drodze zawróciliśmy. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Kirkenes. Jest to duże Miasto, jak na północną Norwegie, liczące 6000 mieszkańców.
To był koniec naszej przygody z Norwegią. Niecałą godzinę później wjechaliśmy do krainy reniferów. Finlandia okazała się być raczej monotonna w swoim krajobrazie. Jechaliśmy prostymi drogami ograniczonymi śnieżnymi zaspami, a wokół nas las. W czasie naszej podróży poznaliśmy chyba jego wszystkie możliwie rodzaje. Od karłowatych choinek aż po wysokie świerki. Zanim zapadł zmierzch dojechaliśmy do Inari. Miejscowości, która leży nad jeziorem o tej samej nazwie, drugim, co do wielkości w Finlandii. Niestety naszym oczom ukazała się tylko biała przestrzeń. Po raz kolejny, mogliśmy sobie jedynie wyobrazić jak cudownie może to miejsce wyglądać latem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż