W poszukiwaniu zimy
artykuł czytany
1681
razy
Gdy tylko zjechaliśmy ze wzniesienia pogoda zaczęła się zmieniać od prawie zimowej w Fauske do prawdziwej jesieni w Bodo. Było szaro i okropnie wiało. Na szczęście prom był za godzinę. Wjechaliśmy na pokład promu relacji Bodo - Moskenes i zasiedliśmy na fotelach by obejrzeć film, zjeść kanapki i obejrzeć fale. Gdy tylko wypłynęliśmy załoga zaczęła rozdawać specjalne torebki. Trochę się zdziwiłam, bo słyszałam, że na oceanie może bujać, ale żeby aż tak? Gdy tylko minęliśmy linię wysp zaczęło bujać. Najpierw słabo potem mocniej, a na końcu prom bujał się już w każdą stronę. Zanim porządnie się rozhuśtało, zdążyłam wyjść na pokład. Stojąc zasłonięta ścianami statku pomyślałam hmm, nie wieje. Wdrapałam się na pierwsze piętro i nagle poczułam tak silne uderzenie wiatru, że w pierwszym momencie nie mogłam oddychać i musiałam się porządnie chwycić barierek, bo wiatr spychał w każdą stronę. Po chwili wróciłam na pokład. Zrobiło się dziwnie cicho. Nie było już słychać wrzeszczącej grupki niemieckich turystów. Zamiast tego jeden po drugim biegali do toalety. Grzegorz, jako że cierpi na chorobę morską przeleżał całą trasę na stoliku. Nie pozostało nic innego jak samotnie obejrzeć 2 filmy, a mój śmiech tylko dobijał umierającego.
Gdy dopłynęliśmy na Lofoty zdecydowaliśmy się ruszyć do miejscowości ?, której nazwa jest najkrótszą na świecie. Zaczynał padać śnieg. Było tak ciemno, że widzieliśmy tylko podnóża gór. Mogliśmy sobie tylko wyobrażać jak tu jest pięknie. Przejechaliśmy krótki tunel i zatrzymaliśmy się na parkingu. Straszliwie wiało a śnieg już bardzo mocno sypał. Zrobiliśmy obiad w chatce przystanku autobusowego, a na dodatek okazało się, że jest tam Internet bezprzewodowy. Wyśmienicie. Kuchnia i kawiarenka internetowa w jednym na samym końcu świata. Początkowo chcieliśmy spać na parkingu, ale wiatr tak się wzmógł, że poruszał samochodem. Zdecydowaliśmy, że zrobimy tak jak Norwegowie i zaparkowaliśmy w tunelu. Oprócz nas stały tam dwa autobusy i kilka osobówek.
Po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Niestety poruszaliśmy się 10km/h. Była taka śnieżyca, że nie było nawet widać nadjeżdżającego samochodu. Dodatkowo porywy wiatru spychały nas z drogi. Załamani, że nie obejrzymy pięknych wysp, zastanawiamy się, co robić. Szczęście w nieszczęściu w miejscowości Ramberg znaleźliśmy mechanika, bo samochód po raz kolejny odmawiał posłuszeństwa. Zapomniałam wspomnieć ze jest to 20 letni Nissan patrol, a więc tylko niecałe dwa lata młodszy od nas. Samochód terenowy, ale nigdy nie używany w wyprawach a więc mają prawo psuć się, co po niektóre części.
Po dłuższej chwili rozpogodziło się. Zachwyceni okolicą spędziliśmy cały dzień robiąc zdjęcia i przejeżdżając najbliższą okolice. Urzekła nas droga z dwoma mostami zawieszonymi na wysepkach, prowadząca do przeciwległego brzegu zatoki. Wiatr był tak silny, że porywał wodę z morza i ciągnął wzdłuż zbocza gór. Ciężko było ustać a co dopiero robić zdjęcia. Według miejscowych bywało gorzej, czasami nie daje się prowadzić samochodu. W tym samym miejscu znaleźliśmy malutki cmentarz. Groby na tle majestatycznych, potężnych gór w jakiś sposób pokazywały kruchość człowieka.
Po drodze mijaliśmy wiele domków, przy których suszyły się ryby. Ponoć o tej porze przeznaczone są na sprzedaż do Afryki. Kolejną ciekawą rzeczą była tworząca się żółta piana na skalistym wybrzeżu. Mieliśmy także okazje podziwiać śmiałka na kite-surfingu. W nocy dwa razy widzieliśmy zorzę polarną, niestety przez silny wiatr ciężko było zrobić dobre zdjęcie. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że nasz prom był jednym z ostatnich, które wypłynęły, gdyż w ciągu ostatnich dwóch dni w Norwegii szalały sztormy. Zamykano drogi i połączenia promowe
Po dwóch dniach opuszczamy Lofoty i zmierzamy w stronę Narviku. Przez całą drogę aż do Gausviku krajobraz praktycznie się nie zmieniał. Wszędzie strome biało czarne szczyty wchodzące wprost do wody. Trasę aż do Sortland pokonaliśmy wzdłuż wybrzeża. Dzięki temu mogliśmy podziwiać równy rząd gór po drugiej stronie fiordu. Powoli zaczynało się ściemniać a my zbliżaliśmy się do Narviku. Zatrzymaliśmy się by zrobić zdjęcie miasta nocą. Grzegorz zadzwonił do naszego następnego gospodarza, że za chwile będziemy. Starałam się wytłumaczyć mojemu kierowcy, że na pewno nie jesteśmy aż tak blisko. Uwierzył, gdy jechaliśmy już ponad godzinę. Wieczór spędziliśmy z zapalonym podróżnikiem Jimmym, Andersonem, który odwiedził prawie wszystkie kraje na świecie, dokładnie 132. W czasie rozmowy podsunął nam kilka świetnych pomysłów na kolejne wyprawy.
Opowiedział nam także o ciekawym zwyczaju w Narviku. Na początku muszę wspomnieć, ze miasto jest otoczone wysokimi górami. Powoduje to, że słońce nie pokazuje się nad nimi aż do początku lutego, mimo że od stycznia robi się coraz jaśniej i wszyscy wiedzą, że słońce jest już na niebie. Wszyscy z utęsknieniem codziennie wpatrują się w niebo, czekając na pierwsze promienie słońca. Jeśli w końcu ten moment nastąpi szkoły są zamykane a dzieci wracają do domu. W pracy robi się przerwę, rozdaje się ciastka i częstuje się kawą. Ludzie wychodzą na balkony, ulice i cieszą się słońcem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż