Skandynawia 2008
artykuł czytany
1348
razy
Opuściwszy z żalem Kopenhagę udaliśmy się pociągiem przez Cieśninę Øresund do Malmö i stamtąd rozpoczęliśmy podróż zachodnim wybrzeżem Szwecji w kierunku granicy w Norwegią. Niestety już pierwszego dnia w wyniku niegroźnej kraksy jednemu z nas, Robertowi, scentrowało się tylnie koło. Jako że w pobliżu brak było jakiegokolwiek warsztatu rowerowego, sami zabraliśmy się za naciąganie szprych, nie mając szczerze powiedziawszy zielonego pojęcia o tego typu naprawach. Po dwóch godzinach zdołaliśmy jednak doprowadzić koło do stanu używalności, tak, aby można było na nim przejechać jeszcze dwa dni, kiedy to dotarliśmy do Halmstad i mieliśmy możliwość zakupu nowego.
Podróż kontynuowaliśmy wzdłuż Cieśniny Kattegat do Göteborga, drugiego co do wielkości miasta Królestwa Trzech Koron, a następnie jednym z najatrakcyjniejszych regionów zachodniej Szwecji – archipelagiem przybrzeżnych wysepek gminy Orust i Stenungsund. Tamtejsze krajobrazy to przede wszystkim dziesiątki niewielkich skalistych wysepek o stromych zboczach, na których niejako zawieszone są urokliwe chatki i pomosty dla żaglówek, komunikacja natomiast odbywa się poprzez sieć darmowych promów i mostów o imponującej architekturze.
Tym sposobem dotarliśmy do granicy z Norwegią. Pogoda na tym etapie nie była dla nas łaskawa, niejednokrotnie zmuszeni byliśmy jechać w ciągłym deszczu, przy mocnym bocznym lub wręcz przednim wietrze. Wypróbowywaliśmy różnorodne techniki, zarówno jazdę w deszczu i suszenie ubrań w nocy, jak i przystawanie, gdy naszła ulewa, co jednak wymuszało na nas późniejsze nadganianie w celu wykonania dziennego dystansu 100km.
Następnym punktem naszej trasy było Oslo, miasto jak na stolicę niewielkich rozmiarów, chociaż ruchliwe i pełne życia. Infrastruktura rowerowa jednak praktycznie tutaj nie istniała, podobnie jak w całej Norwegii, co stanowiło jaskrawy kontrast w stosunku do pozostałych skandynawskich krajów. Fakt ten potwierdził spotkany miejscowy kolarz, twierdząc, iż mieszkańcy tego kraju nigdy nie byli zapalonymi amatorami kolarstwa.
Góry Skandynawskie
Na północ od Oslo teren stawał się coraz bardziej górzysty, przechodząc ostatecznie we właściwe Góry Skandynawskie. Omijając główne drogi wjechaliśmy na szlak turystyczny o nazwie Rallarvagen („droga robotników”), stanowiący dawny trakt komunikacyjny stosowany podczas budowy wysokogórskich odcinków kolei. Przez 80km zmuszeni byliśmy poruszać się wąziutkimi, kamienistymi ścieżkami, zawieszonymi nierzadko nad sporymi urwiskami. Chociaż od strony technicznej sprzęt na tego typu terenie mocno ucierpiał, warto było pokonać tę trasę ze względu na otaczające wodospady, rwące kamieniste potoki i uwidaczniające się nad naszymi głowami czapy lodu.
Region ten jak się okazało stanowi nie lada atrakcję turystyczną, a to ze względu na imponującą linię kolejową, która pokonując trasę z miejscowości Myrdal do Flåm opada niezwykle stromym szlakiem z wysokości 865m n.p.m. do 2m n.p.m. na odcinku jedynie 20km. Daje to pochyłość 0,5% i wymagało od budujących ją inżynierów niezwykłej innowacyjności. Trasa kolei biegnie przez 20 tuneli o łącznej długości 6km, a jadąc po otwartej przestrzeni ma się okazję podziwiać niezwykłą urodę doliny Flåmdalen.
Na tym etapie niestety przydarzył się nam dosyć groźny wypadek. Podczas zjazdu ze stromego zbocza przemoczone deszczem hamulce w rowerze Radka nie zdołały wyhamować prędkości i wypadł on z trasy, uderzając w barierkę, a następnie w drzewo. Całym szczęściem uraz nie był poważny, wymagał jedynie szybkiego przewiezienia do szpitala w celu założenia szwów na głowie i upewnienia się, że lewa noga nie uległa złamaniu – co oznaczałoby dla Radka koniec wyprawy. Szczęśliwie noga była jedynie mocna zbita, toteż wymagała tygodniowej rekonwalescencji. Podjęliśmy więc decyzję, iż Radek pozostanie w miejscowości Voss, a gdy stan zdrowia pozwoli mu powtórnie jechać, dołączy do grupy pociągiem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż