Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Kazachstanu przez Ukrainę i Rosję 2004
artykuł czytany
5187
razy
Charakterystycznym elementem, który będzie nam towarzyszył wzdłuż drogi po azowskim wybrzeżu to liczne "Bazy Otdycha" w lepszym lub gorszym stanie. Są to miejsca odpoczynku robotników, dzieci, całych rodzin. Mnóstwo ludzi, dużo hałasu. Ale co ciekawe również duża dyscyplina: pobudka na gwizdek, odśpiewanie hymnu, ogólnie jak w wojsku. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w stronę Rosji.
Wjeżdżamy do Rosji - po 2797 km przejechanych przez Ukrainę i 18 kontrolach przez "wspaniałych" DAI
Granica Ukraińsko-Rosyjska to 8,5 h stresu. Począwszy od strony ukraińskiej, gdzie wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, iż wiza tranzytowa w naszych paszportach opiewała na 3 dni. Pełni zaufania władzom ukraińskim na granicy polsko-ukraińskiej w Korczowej, zawierzyliśmy słowom celnika, który przekonał nas wręcz o tym, że wbija nam ośmio dniowy pobyt, a tak naprawdę wbił 3 dni. Pan Inspektor zacierał tylko ręce ze szczęścia, bo oznaczało to dla niego tylko jedno - KASA. Nie był zbyt skłonny do negocjacji, ciągle straszył, że nas zawróci. Nie docierały do niego żadne tłumaczenia, słuszne argumenty. To nauczyło nas jednego - nigdy nie ufać pogranicznikom i dokładnie sprawdzać każdą pieczątkę i informację. Tak pożegnała nas Ukraina.
Strona rosyjska przywitała nas dość miło. Mnóstwo dokumentów, które musieliśmy wypełnić - uwaga - w języku rosyjskim. Po opłaceniu ubezpieczenia OC na samochód tzw. "strachowki" 20$ (w zależności od mocy i pojemności silnika) i "wriemiennego wwozu" (tzn. że oprócz nas wjeżdża jeszcze nasz samochód) - 100 rubli (na każdej granicy inaczej, bo w drodze powrotnej płaciliśmy zaledwie 60 rubli). Tłumaczą to jako zabezpieczenie przed sprzedażą pojazdy w ich państwie. Aha bardzo ważne pamiętajcie, że na tranzyt przez Rosję (Białoruś również), Polacy nie potrzebują wiz - co było powodem 6 godzinnego postoju, ponieważ na 8 pograniczników ani jeden nie wiedział czy trzeba wizę tranzytową czy nie Polakom. To świadczy tylko o jednym - o braku kompetencji, ale i o częstotliwości turystów polskich. Po kilkunastu telefonach do władz centralnych uznano wszem i wobec, że możemy jechać.
Szczęśliwi ale i umęczeni już przeżyciami ruszyliśmy na podbój Rosji. Pierwsze miasto to Rostov nad Donem (słynne z resztą z "Kryminalnej Rosji", tj. z "Wampira z Rostova") przywitało nas deszczem i niczym nie oznakowanymi dziurami w jezdni.
W Wołgogradzie była "powtórka z rozrywki", znów deszcz i znów dziury z małą różnicą, tym razem można było swobodnie urwać koło (chwała czujności Joli). Przed nami 425 km. Z uśmiechem na twarzy, ruszyliśmy w drogę, mijając pierwsze osady tatarskie w Szagan-Aman. Pogoda się wyklarowała, robiło się coraz cieplej, a już nad Wołgą w miejscowości Wierchnelebjaże okazało się, że deszcz nawet tam nie dotarł. Dojazd nad rzekę Wołgę był utrudniony. Należy być jednak wytrwałym bo "gra warta świeczki". Wołga jest bardzo rozległa, a jeszcze bardziej piękna. Rankiem obudził nas przyjemny kobiecy głos. Pani, jak się okazało przeprawiła się swoim samochodem przez te wertepy tylko po to, by przywieźć nam pieczywo, które upiekła w nocy. Po krótkiej rozmowie zaproponowała, że nas ugości w swoim domu. Mówiła, że u niej jest wszystko i prysznic i łóżko i Wołga też blisko.
Z taką otwartością i życzliwością ludzką osobiście się wcześniej nigdy nie spotkaliśmy. Nalegała wręcz, tłumacząc, że będzie dla niej zaszczytem gościć Polaków. Słyszała od ludzi we wsi, że Polacy goszczą nad Wołgą i dlatego przyjechała. Jej intencje były tak szczere, że aż ciężko było odmówić.
Astrachań - miasto słynące z najdroższego kawioru świata. Do Morza Kaspijskiego około 60 km, ale bez możliwości dojazdu, można jedynie dopłynąć łódką. Ochoczo jeden z panów zdeklarował się załatwić łódź. Wołga ma wiele rozlewisk, co uniemożliwia bezpośrednie dojechanie do wybrzeża Morza Kaspijskiego. Zwiedziliśmy miasto dość szybko, głównie księgarnie, ponieważ nie mieliśmy jeszcze mapy Kazachstanu. Nikt jednak nie słyszał nawet o mapie Rosji, a co dopiero o Kazachstanu. Proponowano nam zakup szkolnej mapy na ścianę :). Ruszyliśmy zatem w stronę granicy. Po drodze miejscowość Krasnyj Jar (przeprawa promowa) z dominującą już kazachską urodą wśród ludności.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż